Reflektory. Jedyne co widziała
to białe światło, wszędzie dookoła i nic więcej. Żadnych zarysów. Czegokolwiek.
Nie mogła się ruszyć, a w uszach ciągle dzwonił jej jeden brzdęk. Równomierny rytm,
powtarzający się stale i bez końca. Jakby deszcz, jednostajnymi falami
uderzający w szybę, tuż przy jej uchu. Co jej się stało? Jak się znalazła tu…
tu gdzie teraz jest? Nie do końca pamiętała, chociaż postarała się przez moment
skupić. Była na eliksirach, ważyła miksturę. A później jej kociołek wyleciał w
powietrze.
Merlinie, co za wstyd…
Jakiś odłamek w nią trafił.
Czy to znaczy, że umarła? Ciekawe co na to jej ojciec. Pewnie się zirytuje, w
końcu gdyby chciał, żeby umarła, na pewno zabiłby ją zgodnie z jakimś wcześniej
ustalonym planem. Może wtedy nie słyszałaby tego irytującego, nieustannego
stukania, tuż przy swoim uchu. Czy to miała być jej kara? Tylko za co
dokładnie? Za nieuwagę przy tak ważnej sztuce, jaką jest ważenie eliksirów? Ale
przecież to nie wybuch ją zabił. Jeszcze żyła, czuła ból. To zaklęcie
sprowadziło na nią ciemność.
Ale teraz jest przecież
jasno.
Czy tak będzie już zawsze?
Nigdy już nie zazna spokoju, w głowie ciągle słysząc stukanie.
– PARVATI, USPOKÓJ SIĘ
WRESZCIE! – usłyszała znany jej doskonale głos, który po chwili kontynuował już
zdecydowanie ciszej. – Doprowadza mnie to do szału…
– Przepraszam, Lav, ale wiesz,
jak się denerwuję… – odpowiedziała, a stukanie momentalnie ustało. – Budzi się!
Narc?
Dziewczyna bardzo powoli
otworzyła oczy, przyzwyczajając się do światła, padającego na jej twarz z
pobliskiego okna. Kilka sekund zajęło jej zidentyfikowanie pomieszczenia w
którym się znajduje, choć przecież nie dało się go pomylić z żadnym innym
miejscem. Obróciła głowę, żeby zobaczyć zatroskane przyjaciółki stojące nad jej
łóżkiem.
– Czemu jestem w Skrzydle
Szpitalnym? – zapytała słabym głosem, przenosząc wzrok z jednej dziewczyny na
drugą.
– Snape miał cię dość –
powiedziała lekko rozbawiona Lavender, ale szybko dodała. – Rzucił na ciebie
jakieś zaklęcie, straciłaś przytomność, żeby dla odmiany nie tracić krwi.
– Pani Pomfrey wyciągnęła z
ciebie spory kawałek kociołka. Podobno przebił ci płuco, czy coś – dodała nieco
zmartwiona Parvati. – Jak się czujesz?
– Chyba w porządku, trochę mi
słabo… aczkolwiek jeśli chcecie przyprowadzić mi tu Malfoya, to możecie
wierzyć, że wstanę w mgnieniu oka, tylko po to, żeby go zabić – warknęła
zdenerwowana. Chyba chciała dodać coś jeszcze, ale do sali wtargnęła szkolna
pielęgniarka, niosąc tacę z jakimiś miksturami.
– A wy jeszcze tutaj? –
zwróciła się do Parvati i Lavender. – Mówiłam wam, że dziewczyna potrzebuje
spokoju, musi teraz dużo spać, a wy chyba macie jakieś lekcje?
Gryfonki niechętnie wstały z
krzeseł, ustawionych przy łóżku i po krótkim pożegnaniu opuściły Skrzydło
Szpitalne. Pani Pomfrey spojrzała z troską na Narcize.
– Musisz to wypić, uzupełnisz
straconą krew – powiedziała, podając niewielki flakonik z jasnobłękitnym
płynem, który dziewczyna od razu (bez przyjemności) wypiła. – Teraz będziesz
musiała dużo odpoczywać. Noc spędzisz tu, a rano będziesz mogła wrócić do
dormitorium – mówiła rzeczowym tonem. – Jest jeszcze tylko jedna sprawa… –
dodała, a Narcize już wiedziała o co może chodzić. Nabrała więcej powietrza,
naprędce myśląc nad ewentualną odpowiedzią. – Podczas usuwania kawałka metalu,
zauważyłam dziwne ślady na twoim brzuchu, jakby zadrapania…
Narcize patrzyła na nią bez
wyrazu, czekając na właściwe pytanie.
– Co się stało i czemu do mnie
nie przyszłaś? Wystarczy odrobina eliksiru i po godzinie nie byłoby po nich
śladu.
Chorwatka uśmiechnęła się ze
sztuczną, nerwową uprzejmością.
– A, jakoś jestem mało uważna,
niewielki wypadek, nie ma się nad czym rozwodzić – powiedziała szybko, mając
nadzieję, że taka odpowiedź wystarczy. – Chciałam przyjść, ale nie mogłam za
bardzo znaleźć czasu, wiadomo jak to jest na początku roku – dodała jeszcze
tylko, licząc na to, że pielęgniarka nie będzie chciała sprawdzić, czy nałożona
przez nią wcześniej maść rzeczywiście zlikwidowała ślady. Miałaby niemałą
niespodziankę, widząc, że zadrapania nie zmniejszyły się nawet nieznacznie.
Prawda jest taka, że kiedy dziewczyna jest pod swoją ludzką postacią, jej
organizm – mimo że przyzwyczajony do jadu – nie radzi sobie z nim tak szybko,
jak kiedy jest wilkiem. W końcu blizny znikną, potrzeba jednak zdecydowanie
więcej czasu, albo specjalnego eliksiru, w którym jad byłby odpowiednio
wykorzystany jako antidotum. Tego typu wywar byłby jednak zbyt skomplikowany i
czasochłonny, więc Chorwatka postawiła jednak na czekanie.
Pani Pomfrey cmoknęła
niecierpliwie, wyraźnie nie usatysfakcjonowana odpowiedzią dziewczyny, ale
najwyraźniej nie zamierzała drążyć tego tematu.
– No dobrze, w takim razie
odpoczywaj. Gdybyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie szukać.
Narcize kiwnęła tylko głową i
przekręciła się na drugi bok. Ewidentnie pora była jeszcze wczesna, ale ona
była na tyle zmęczona, że nawet padające prosto na twarz promienie słoneczne
nie mogły jej przeszkodzić w pogrążeniu się we śnie.
Znowu szła szkolnym
korytarzem, podążając za nieznajomą blondynką, którą tak często widywała
ostatnimi czasy. Kolumnada przy zamkniętym niegdyś korytarzu na trzecim piętrze
nie była najlepszym miejscem ucieczki, ale to akurat z całą pewnością nie było
zmartwienie Narcize. Wiedziała, że prędzej czy później dopadnie dziewczynę.
Zawsze to robiła. Ale dzisiaj coś było jednak inne. Jej przyszła ofiara nie
skręciła w ślepą uliczkę. A co jeśli ucieknie? Przecież Narcize nie mogła sobie
na to pozwolić. Pochyliła się, przyspieszając kroku, jednak wcale nie
przybliżyło jej to do uciekinierki. Chorwatka zgięła się wpół, a rytmiczne
kroki dwóch bosych stóp przerodziły się w stukot czarnych pazurów o kamienną
posadzkę. Wilczy węch bezbłędnie prowadził ją do przerażonej dziewczyny. A jednak
i tak znalazła drogę do gobelinu ze smokiem. Na ścianie nie paliła się żadna
pochodnia, ale mimo to, pod animagiczną postacią wszystko było tak świetnie
widoczne. Również przerażenie, kiedy blondynka zdała sobie sprawę, że po raz
kolejny weszła do korytarza, z którego nie ma drogi ucieczki. Narcize już
wiedziała że wygrała. Chociaż właściwie wiedziała to od samego początku.
Obnażyła zęby w wyrazie tryumfu i spojrzała prosto w oczy swojej ofiary. Czy
dziewczyna widziała swojego przyszłego kata w mroku panującym na korytarzu?
Jeśli nie, to miała spore szczęście. Narcize nie zamierzała już dłużej zwlekać.
Jednym, pewnym skokiem pokonała odległość, która je dzieliła i rzuciła się
blondynce prosto do gardła. W tym momencie jednak dziewczyna się rozmyła, jakby
była duchem, którego mimo szczerych chęci nie można dotknąć.
– Nie jesteś w stanie zabić
mnie drugi raz – usłyszała Chorwatka, wciąż będąc pod postacią deatha. Nie
słyszała tego jednak przy swoim uchu, ani też w głowie. Głos był jakby
wszędzie, wyraźniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. – Nikt nie jest. Znowu
musieliby cierpieć, a ja nie mogę na to pozwolić. Teraz tamci za to zapłacą…
Biały wilczy łeb, odwracał się
raz po raz, starając się znaleźć źródło tego głosu. Głosu pełnego cierpienia,
ale i zdeterminowanego. Z całą pewnością się nie podda, niezależnie jaki ma
cel.
– …to oni będą cierpieć,
bardziej niż kiedykolwiek. Zabiorę im to, co dla nich najcenniejsze. Będą
błagać o wybaczenie, ale ode mnie go nie otrzymają…
– Kto? – przerwał w końcu nieco
zachrypnięty głos Narcize, która nie miała bladego pojęcia o kogo i o co mogło
chodzić.
– Nie są w stanie zwrócić mi
tego co pogrzebane… – kontynuowała, nie zważając na zadane pytanie. W pewnym
momencie Narcize poczuła potworny chłód, jakby ktoś otworzył okno. Wiatr niemal
pchnął ją do przodu, mierzwiąc jej sierść, po obu stronach. Podmuch z powrotem
przeistoczył się w tą samą blondynkę, która wcześniej uciekała w przerażeniu.
Tym razem patrzyła swoimi błękitnymi tęczówkami prosto w zielone oczy deatha.
Dopiero teraz Narcize mogła się jej dokładnie przyjrzeć. Z pełnym przekonaniem
można było nazwać ją piękną. Dość wysoka, szczupła, w zwiewnej sukni przed
kolano. Jak gdyby na dworze panowały nieznośne upały. Nie mogła mieć więcej niż
siedemnaście lat. Mimo braku szkolnej szaty, Narcize miała pewność że była tu
uczniem. Krukonką. Jak umarła? Kto ją zabił? Tego już nie wiedziała.
– Ty jesteś Cassandra?
Na jej twarzy nie było już
nawet śladu strachu, została tylko czysta determinacja. Liczyła się zemsta. Spojrzała
na sufit, dalej wyrzucając słowa w eter:
– Myśleli, że nikt się nie
dowie… ale teraz wszyscy będą wiedzieć. Nie zostawię ich w nieświadomości, o
nie – zaśmiała się dźwięcznie, a Narcize nadal nie miała bladego pojęcia o czym
mówi. – Po tylu latach poznają smak mojej zemsty… tylko dlaczego zrobili to
właśnie im? – jej głos na powrót był zrozpaczony, jakby dopiero przypomniała
sobie o tragedii.
– KOMU?! – wydarła się
Narcize, a w jej tonie słychać było jednocześnie gardłowe warknięcie. Miała już
dość tego szaleństwa, niczego nie mogła się dowiedzieć, a każde kolejne zdanie
wprowadzało jeszcze większy mętlik w jej głowie. Casssandra spojrzała na wilka
uważnie i kolejne słowa skierowała już prosto do Narcize:
– Zapłacą za to, zobaczysz.
Po tym przeleciała przez
Narcize, a pęd był tak duży, że zwalił dziewczynę z wilczych łap. Upadła na
posadzkę z głuchym tąpnięciem, przymykając oczy. Kiedy je otworzyła, wciąż
leżała w tym samym ślepym zaułku na trzecim piętrze, jednakże po Cassandrze nie
było śladu. Coś było jednak nie tak. Rozejrzała się pospiesznie.
Powinnam się już obudzić.
Sen zawsze kończył się w
momencie ataku. Tym razem było inaczej. Coś jej się nie zgadzało. Nadstawiła
uszy, wytężając wilczy słuch. Ktoś szedł, z całą pewnością gdzieś w oddali słyszała
kroki.
Dlaczego się nie budzę?
Wystawiła kły, zniżając lekko
łeb, żeby w każdym momencie móc zaatakować. Kroki stawały się coraz
głośniejsze, a gdzieś w okolicach żołądka pojawiło się nieprzyjemne uczucie
niepokoju.
A co jeśli to nie sen?
Otworzyła szerzej oczy. Za
zakrętem, w niewidocznym z miejsca, w którym się znajdowała, korytarzu, coraz
jaśniej żarzyło się światło. Ktoś ewidentnie szedł w jej stronę.
To nie sen…
Przerażenie, które ją ogarnęło
było nie do opisania. Co tu robiła? Kto jest osobą, która zaraz się na nią
natknie? Jak się w ogóle tutaj znalazła…
Panika zupełnie ją
unieruchomiła. Nie miała pojęcia czy powinna zaatakować osobę, która zaraz
wyjdzie zza zakrętu, czy spróbować się ukryć. Było jednak za mało miejsca. To
tylko krótki, może trzymetrowy korytarzyk, z którego wyjście było tylko jedno.
Światło różdżki oświetliłoby ją, niezależnie od tego jak bardzo próbowałaby się
zaszyć.
Wstań!
To był moment, krótki impuls,
któremu poddała się w stu procentach, prawdopodobnie w ostatnim momencie.
– No niewiarygodne… –
Intensywne światło zaklęcia oślepiło ją do tego stopnia, że nie byłaby w stanie
dostrzec odzywającej się właśnie osoby, jednak głos był jej doskonale znany. –
Gryfoni zawsze słynęli z głupoty i lekkomyślnego łamania wszystkich szkolnych
reguł, ale ty najwyraźniej przodujesz w obu tych przypadkach.
Dziewczyna ręką przesunęła
różdżkę, która wciąż świeciła jej prosto po oczach.
– Profesor Foulke. Właśnie
kiedy miałam nadzieję spotkać mojego ulubionego nauczyciela. – Uśmiechnęła się
pozornie rozbawiona. Tylko to jej pozostało. W końcu stała w piżamie, gdzieś na
korytarzu, który właściwie nie prowadzi do niczego konkretnego, w dodatku w
samym środku nocy. Bezczelność była jedną rzeczą, która pozwoliła poczuć jej
się w jakiś sposób pewnie.
– Zaczniemy od odejmowania
punktów, czy zechcesz najpierw wyjaśnić co tutaj robisz? – zapytał raczej
oschle, co wcale nie zbiło jej z tropu.
– No więc byłam na kolacji, a
później chciałam iść prosto do dormitorium, tyle że poszłam tędy i od tamtej
pory krążę, nie mogąc odnaleźć właściwiej drogi – powiedziała z udawaną powagą,
nie wiedzieć czemu pogarszając swoją i tak beznadziejną sytuację.
– To na początek minus
dziesięć punktów. Chcesz w to nadal brnąć, czy odpowiesz na pytanie i… –
zmarszczył brwi, zjeżdżając różdżką niżej. – …wyjaśnisz przy okazji czemu
jesteś boso…?
– Czegokolwiek bym w tej
chwili nie powiedziała, to i tak źle na tym wyjdę… może tak dla odmiany
odpuścimy sobie odejmowanie punktów, bo i tak jestem w tym roku rekordzistką w ich
traceniu? – zapytała z nadzieją, pierwszy raz porzucając maskę obłudy. – Byłam
w Skrzydle Szpitalnym, nie jadłam nic od śniadania, więc wymknęłam się, mając
zamiar iść do kuchni i nielegalnie zdobyć trochę jedzenia. Pech chciał, że nie
wzięłam różdżki, więc pomyliłam korytarze…
I piętra – dodała w
myślach.
– … a butów nie ubrałam, żeby
robić mniej hałasu i nie obudzić pani Pomfrey…? – zakończyła jak zwykle kulawo.
Gavin pokręcił głową z pożałowaniem. Nie było wątpliwości, że nie uwierzył
nawet w jedno jej słowo.
– Tyle głupoty w jednej
drobnej dziewczynie… – powiedział, uśmiechając się złośliwie, a Narcize tylko
parsknęła śmiechem, nie mając zamiaru kłócić się z tym stwierdzeniem. –
Słyszałem o twoim popisie umiejętności na dzisiejszych eliksirach, nie wspominałaś
przypadkiem kiedyś, że to twoja mocna strona?
Na ten komentarz Narcize lekko
poczerwieniała na twarzy.
– To wcale nie była moja wina,
tylko tego idio… – skrzywiła się, urywając wpół słowa. – Malfoya. Nie
wysadziłabym kociołka sama z siebie.
Mimo prawdziwości swoich słów
i tak czuła się głupio z powodu tego, co się stało. Zaczęła nerwowo ruszać
nogą, jakby miało jej to pomóc w wyładowaniu bezsilnej wściekłości, ale
jednocześnie jakoś ogrzać wyziębiony organizm. W jakiś magiczny sposób w zamku
i tak było cieplej niż można by się spodziewać, biorąc pod uwagę porę roku, ale
mimo to, stanie bez butów, w krótkich spodenkach i cienkiej bluzie, nie
pozwalało czuć się człowiekowi komfortowo.
– Nie wątpię – zironizował. –
Postaraj się jednak uważać, żeby nie zginąć, zanim nie wypełnisz powierzonego
ci przeze mnie zadania. – Uśmiechnął się ze sztuczną uprzejmością.
– Powierzonego zadania… –
powtórzyła rozbawiona ważnym tonem. – Brzmi o wiele poważniej niż bezcelowe
zajęcie ucznia na szkolnym szlabanie. – Uśmiechnęła się porozumiewawczo, jednak
Foulke tylko skrzywił się zdegustowany, więc zdecydowała się ciągnąć dalej. –
To jak już przy tym jesteśmy, to mogę o coś zapytać?
– Rusz się, musimy zgłosić, że
w Skrzydle Szpitalnym brakuje pacjenta – powiedział szorstko, lustrując ją
wzrokiem od stóp do głowy. – Chociaż patrząc na ciebie nie wiem czy nie lepiej
od razu wysłać sowy do Munga…
– Ha, zabawne – odparowała
ironicznie, ale nie zgubiła zaczętego wcześniej wątku. Ruszyła powoli,
dotrzymując nauczycielowi kroku. – Więc wracając do pytania, czy jeśli ta
książka jest taka ważna, to rozsądnym jest powierzanie jej tłumaczenia
uczniowi?
Spojrzał na nią uważnie, jakby
oceniając czy może odpowiedzieć, w końcu bez przekonania odparł:
– Nie jesteś jedyną osobą,
która ją tłumaczy. Chcę mieć po prostu pewność… – urwał, jakby zastanawiając
się czy to co powie na pewno w żaden sposób mu nie zaszkodzi. – …chcę mieć
pewność, że nikt nie zamierza mnie oszukać. Jesteś bezstronna, a przez to
przydatna – dodał tonem, który wskazywał na chęć zakończenia tematu.
– Czyli co, ufa mi pan
bezgranicznie? – zapytała, szczerząc się bezczelnie, ale widząc jego minę w
półmroku dodała szybko. – No żartuję przecież, po prostu ciekawi mnie skąd
pewność, że ja nie zamierzam czegoś celowo zmienić.
– I jaki miałabyś mieć w tym
cel? Zresztą jesteś honorowym Gryfonem, nie miałoby to sensu – dodał z wyraźnym
sarkazmem.
– Jak można oczekiwać
logicznego zachowania po kimś, kto nocami chodzi boso po zamku? – zapytała
nadal rozbawiona. Foulke nic nie odpowiedział, tylko sam zaśmiał się krótko pod
nosem.
– Mogę o coś jeszcze zapytać?
– dodała po chwili ciszy, w której zdążyli dojść do schodów.
– Nie, wyczerpałaś już dzienne
limity. Chyba, że zamierzasz powiedzieć co naprawdę robiłaś w środku nocy na trzecim
piętrze.
Narcize zamyśliła się na
dłuższą chwilę. W końcu spojrzała poważnie na swojego rozmówcę i z pewnością w
głosie odpowiedziała:
– Lunatykowałam.
Nie wiedziała czemu wcześniej
na to nie wpadła. Nie dość, że było to prawdopodobne, to w dodatku zbytnio jej
nie obciążało. Idealne wyjście z sytuacji.
– I wolałaś wymyślać swoje
idiotyczne historyjki, narażając się na stratę kolejnych punktów, zamiast od
razu to powiedzieć?
– Czy skoro już się
przyznałam, to mogę odzyskać odjęte punkty?
– Zabawne – powiedział Foulke
z ironią, chociaż niezbyt sympatyczny, typowo ślizgoński uśmieszek nadal
pałętał się na jego twarzy. – O co chciałaś zapytać?
Zastanowiła się przez moment.
Najchętniej zapytałaby o dziwną sytuację, która dotykała ją w ostatnim czasie.
Może tajemnicza Cassandra jest wynikiem jakiejś klątwy? A przecież przed sobą
miała specjalistę w tym temacie.
Zapytaj, zapytaj… –
szepnął rozbawiony głosik w jej głowie. – Powiedz przy okazji, że to dlatego
przechadzałaś się o tej porze po zamku… i dodaj jeszcze, że biegałaś pod
postacią deatha i zamierzałaś rozerwać komuś gardło.
Cichy śmiech rozniósł się
echem po jej głowie. Skrzywiła się, porzucając ten pomysł. Postanowiła jednak
zaspokoić w jakimś stopniu swoją wieczną ciekawość, każącą jej wiedzieć
wszystko o wszystkich. Zastanowiła się chwilę jak ująć swoje pytanie, żeby nie
zabrzmiało zbyt grubiańsko.
– Jak to się stało, że były
kapitan Slytherinu, który miał przed sobą świetlaną przyszłość, w blasku
sportowej chwały, wybrał niedochodową posadę nauczyciela, który musi się
wiecznie użerać nad rozwrzeszczanymi dzieciakami?
Chyba nie do końca tak miało
to zabrzmieć, aczkolwiek Gavin nie wydawał się dotknięty tym pytaniem.
Rozbawiony pokręcił tylko głową.
– Widzisz, nie zawsze ma się
wpływ na podejmowane decyzje – powiedział nieco tajemniczo. – Czasem trzeba się
poświęcić w imię czegoś ważniejszego…
– Na przykład? – Zapytała
unosząc brew. Odpowiedzi się jednak nie doczekała, gdyż doszli właśnie do
Skrzydła Szpitalnego.
– Staraj się stąd już nie ruszać
– powiedział swoim na powrót obojętnym głosem. – I powtórzę, spróbuj nie
zginąć, przynajmniej dopóki będę cię potrzebował – dodał ze standardową dawką
ironii. Narcize ostentacyjnie odetchnęła z ulgą.
– Całe szczęście, przez chwilę
myślałam, że istnieją Ślizgoni, którzy tak naprawdę są ludźmi, ale wszystko już
wróciło do normy. – Posłała nauczycielowi sztuczny uśmieszek, wracając do
szpitalnego łóżka.
Usilnie odsuwany w ostatnich
minutach problem błyskawicznie wrócił do niej, kiedy tylko została sama. Była
potwornie zmęczona, ale wciąż przekręcała się z jednego boku na drugi, starając
się za wszelką cenę nie zasnąć. W gruncie rzeczy nie była nawet pewna, czy
nadal nie trwa w jakimś pokręconym, realistycznym śnie. To byłoby jej na rękę.
Dziwne koszmary mieszczą się jeszcze w pojęciu jakiejś normy, natomiast zupełne
zatarcie granicy między snem a rzeczywistością było co najmniej przerażające.
Co mogłoby jej się stać?
– Chyba raczej co może stać
się twoim najbliższym… – usłyszała koło siebie, jednak zwalczyła pokusę
obejrzenia się za siebie i z wielkim trudem zignorowała tę wypowiedź. Opatuliła
się szczelniej kołdrą, zastanawiając się ile jeszcze czasu zostało do
świtu.
W końcu przymknęła na chwilę
oczy, a kiedy na powrót je otworzyła, przez pobliskie okno brutalnie wdzierały
się promienie wschodzącego słońca. Skrzywiła się zmęczona, choć tak naprawdę z
ogromną ulgą odnotowała ich pojawienie się. Bez zbędnego namawiania jej, czym
prędzej opuściła Skrzydło Szpitalne, ciągle nerwowo rozglądając się wokół,
jakby obawiała się że za rogiem czeka na nią zagrożenie, któremu trzeba stawić
czoła.
A jakby czekało, to co?
Rzucisz mu się do gardła?
Otworzyła szerzej oczy, a
serce biło jej coraz szybciej.
A jeśli znowu śpisz?
W tym momencie nie miała
pojęcia jak odróżnić jawę od sennych marów.
– Narcize! – zawołała
Lavender, schodząc do Pokoju Wspólnego. – Jak się czujesz?
– Świetnie jak nigdy –
skłamała bez zająknięcia, posyłając przyjaciółce wymuszony uśmiech. – Gdzie
Parvati?
– Wyszła z samego rana, powiedziała,
że musi spotkać się z Padmą... – odpowiedziała, a po chwili przyciszyła głos. –
Coś dziwnego się z nią ostatnio dzieje, zauważyłaś? Wieczorem próbowałam ją
jakoś delikatnie podpytać, ale nic od niej nie wyciągnęłam.
Narcize zmarszczyła brwi, myśląc
nad słowami koleżanki.
– Może martwi się SUMami?
– Nie, nie sądzę –
odpowiedziała Lavender, kręcąc głową. – Myślę, że ma to coś wspólnego z listem,
który dostała w tamtym tygodniu. Zdążyłam tylko zobaczyć, że jest od jej taty,
ale od razu go schowała...
– Dziwne – stwierdziła
Chorwatka, unosząc brwi do góry. – Może uda się ją podpytać na śniadaniu –
dodała i obie udały się do Wielkiej Sali. Nie spotkały jednak panny Patil ani
wtedy, ani na późniejszych zajęciach. McGonagall oznajmiła im popołudniu, że bliźniaczki
musiały na parę dni opuścić Hogwart w związku z pilnymi sprawami rodzinnymi.
Kolejne dni mijały nieubłaganie, a wielkimi krokami zbliżał się już listopad.
– Dlaczego nic nam nie
powiedziała?! – warknęła Narcize, padając na fotel w salonie Gryfonów. – W
dodatku nie odpowiada na listy, może coś jej się stało, nie dostałaś od niej
żadnej odpowiedzi?! – zapytała nieco zbyt napastliwie, patrząc na półleżącą na
kanapie Lavender.
– Przecież od razu bym ci
powiedziała! – odpowiedziała Brown, równie nieprzyjemnym tonem. Narcize
westchnęła głośno, wbijając wzrok w buchający w kominku ogień. Miała ostatnio
na głowie jeszcze więcej zmartwień niż na początku roku, a sądziła przecież, że
to niemożliwe. Mimo że od tamtej pamiętnej nocy, ani razu nie nawiedził jej
żaden dziwny koszmar, ani też nie słyszała niepokojących głosów w swojej głowie
(nie licząc oczywiście tego jednego, denerwującego, należącego chyba do
najbardziej irytującej części jej osobowości), nadal czuła ogromny niepokój na
myśl o każdej zbliżającej się nocy. Bała się, że nieświadomie zmieni się w
deatha i zrobi krzywdę którejś z osób, na której jej zależało. Tak niewiele ich
przecież pozostało w jej życiu, że istnienie każdej z nich było dla niej na
wagę złota. Rozważała nawet przywiązywanie się jakimiś linami do łóżka
(widziała kiedyś taki przypadek w szpitalu, w którym pracował jej dziadek), ale
za każdym razem dochodziła do wniosku, że albo nic by jej one nie dały, albo co
gorsza ściągnęłaby niepotrzebnie uwagę którejś ze swoich współlokatorek – już i
tak wystarczająco dziwnie się przed nimi zachowywała.
Jeszcze raz nabrała głośno
powietrza, nie odrywając wzroku od żarzącego się drewna.
– Przepraszam – powiedziała po
cichu. – Nie radzę sobie z tym wszystkim...
– Nie przejmuj się –
odpowiedziała Lavender, przenosząc na nią spojrzenie. – W końcu się odezwie,
jestem pewna. Wiesz co dzisiaj jest?
Narcize zmrużyła oczy,
zastanawiając się przez chwilę, po czym otworzyła je szerzej.
– Spotkanie Gwardii
Dumbledore'a...? – bardziej stwierdziła niż zapytała. – To głównie Parvati
chciała żebyśmy tam chodziły... – powiedziała to w taki sposób, jakby ich
przyjaciółka co najmniej umarła. Potrząsnęła szybko głową. – Myślę, że
powinnyśmy.
Lavender tylko przytaknęła
jej, podnosząc się z wygodnej sofy.
– Idę się przebrać. Mam
nadzieję, że nie natkniemy się przypadkiem na Umbridge. Już bez niej mamy dość
problemów.
Narcize nie mogłaby zaprzeczyć
temu stwierdzeniu. Nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią coraz bardziej ją
irytowała – to jej żarliwe przekonywanie, że Czarny Pan na pewno nie powrócił
coraz częściej zastanawiało Chorwatkę, czyje rozkazy wykonuje Różowa Ropucha.
Czy na pewno tylko Ministerstwa Magii, czy może jednak jej ojca? Jednej i
drugiej stronie zdawało się zależeć, żeby czarodzieje nie uwierzyli w powrót
Tego–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać, choć sama Narcize nie miała pojęcia
jaki cel ma w tym Voldemort. Przypominały jej się słowa, które kiedyś
powiedział do niej Gary Mercer, o tym, że Czarny Pan nie porzuciłby władzy po
ewentualnym odrodzeniu się. Może było to związane ze zbieraniem armii, o którym
chcąc nie chcąc słyszała wiele razy w wakacje. Czyżby nie czuł się jeszcze zbyt
pewnie, żeby cały czarodziejski światek dowiedział się o jego powrocie?
– Idziemy?
Głos koleżanki oderwał ją od rozmyślań.
Z niewielkim strachem wstała z fotela i razem udały się na miejsce spotkania,
którym był Pokój Życzeń. Każdy krok, przybliżający ją do tego pomieszczenia,
budził w niej coraz większy niepokój. Nie bała się jednak złapania, o nie.
Bardziej przerażająca, dla tej momentami zbyt dumnej dziewczyny, była
perspektywa zupełnej kompromitacji przed gronem rówieśników, jak również (co
gorsza) młodszych uczniów.
Nieuniknione musiało w końcu
przyjść, a po pół godzinie starań rzucenia zaklęcia rozbrajającego na Lavender
odechciało jej się nawet przebywania ze wszystkimi tymi ludźmi w jednej sali.
Nie zdam SUMów –
przeszło jej przez myśl i skrzywiła się potwornie, opuszczając różdżkę, która
chwilę później wylądowała parę metrów dalej, szarpnięta zaklęciem posłanym
przez Lav.
– Świetnie – warknęła pod
nosem, przechadzając się po pomieszczeniu, nie wiadomo który raz tego dnia,
żeby przynieść bezużyteczny w jej rękach patyk. Rozejrzała się wokół siebie i
zauważyła, że pozostali mają sporo uciechy z tych zajęć. Jednym szło lepiej,
innym gorzej, ale nikt nie zdawał się być w jakikolwiek sposób przygnębiony,
nawet jeśli zaklęcia nie wychodziły mu najlepiej. Jedynie Nevile Longbottom
miał markotną minę, gdyż jego Expelliarmus był na mniej więcej takim poziomie,
jak Expelliarmus Narcize. Mimo tego wciąż próbował, nie chcąc się poddać.
Dziewczynie skończyły się już jednak pokłady samozaparcia, więc zamiast wrócić
do swojej przyjaciółki i dalej ćwiczyć, nogi zawiodły ją na jedną z leżących
pod lustrzaną ścianą puf. Westchnęła ostentacyjnie, dopiero teraz na spokojnie
podziwiając wnętrze Pokoju Życzeń. Wydało jej się absolutnie niesamowite, że
pomieszczenie doskonale dostosowuje się do potrzeb przybyłych osób. Tym razem
służyło za ogromną, przestronną salę, idealną żeby pomieścić tych kilkunastu,
może nawet więcej, uczniów. Z trzech stron otoczona wielkimi lustrami,
natomiast na czwartej ścianie znajdowały się regały z przeróżnymi książkami,
jak Narcize wcześniej zauważyła, wszystkie związane z zaklęciami i obroną przed
czarną magią. Nie chcąc rzucać się w oczy, spędzając zbyt dużo czasu w jednym
miejscu, Chorwatka podeszła do rzeczonych regałów i bliżej przyjrzała się
tytułom ksiąg. Wodziła dłonią po grzbietach, jakby liczyła, że w jakiś magiczny
sposób, samym dotykiem pozna, która książka będzie w tej chwili
najodpowiedniejszą lekturą. W końcu przystanęła, a jej wzrok spoczął na nieco
zniszczonej pozycji, obitej bordową skórą. Czarne wytłoczone litery układały
się w tytuł: „Różdżki i ich magiczne właściwości”. Niegdyś dziewczyna
interesowała się tym zagadnieniem, zastanawiając się czy gdyby zmieniła swój
magiczny patyk, w jakiś sposób mogłyby poprawić się jej umiejętności. Po latach
zrozumiała oczywiście, że (poza drobnymi wyjątkami) to od czarodzieja, a nie
jego różdżki, zależało jak potężną mocą władał. Mimo tego przykrego dla niej
wniosku, do samej sztuki wytwarzania różdżek i zależności pomiędzy drewnami i
rdzeniami, wcale się nie zraziła. Zdjęła więc opasłe tomisko z półki i po całym
spotkaniu zaniosła je do dormitorium, mając nadzieję, że zacznie je czytać
jeszcze przed snem. Na miejscu czekała na nią jednak miła niespodzianka.
– Parvati! – krzyknęła
przechodząc przez próg sypialni dziewcząt. Patil uniosła głowę, wciąż siedząc
na jednym z łóżek. Pospiesznie odstawiła na szafkę nocną trzymane wcześniej
zdjęcie, oprawione w ramkę i posłała koleżance słaby uśmiech. W drzwiach
momentalnie pojawiła się Lavender i podobnie jak Narcize swoje kroki skierowała
do trzeciej z przyjaciółek.
– Gdzie ty się podziewałaś,
czemu nie dałaś znać, że wyjeżdżasz?! – zaczęła Brown oskarżycielskim tonem.
Widać jednak było, że widok Parvati ją ucieszył.
– Martwiłyśmy się o ciebie, co
się stało? – dodała od razu Narcize. Patil pokręciła jednak tylko głową, a na
jej policzkach pojawiły się łzy, na które nawet chyba nie zwracała uwagi.
– Nic się nie stało, musiałam
po prostu jechać do domu…
– Tak nagle, w środku roku?
– Dziewczyny, naprawdę nie
chcę o tym mówić…
– Ale co nie chcesz, musisz! –
powiedziała Narcize pewnym głosem i zerknęła na trzymane wcześniej przez
dziewczynę zdjęcie. Przedstawiało bliźniaczki Patil i ich matkę. Wszystkie
uśmiechały się, jakby jakiekolwiek zmartwienia omijały je szerokim łukiem. –
Coś nie tak z twoją mamą?
– Nie… to znaczy tak. Tak,
jest chora – odpowiedziała, niezbyt pewnym głosem. Od razu było widać, że nie
jest z nimi szczera.
– Parvati, wiesz że możesz nam
powiedzieć, może będziemy mogły jakoś pomóc…
– Nie – ucięła od razu, jakby
nie dopuszczając do siebie myśli, że ktokolwiek może coś poradzić na problem,
jaki miała. – Dziewczyny, naprawdę nic się nie dzieje, dajcie spokój – dodała
jeszcze ponurym głosem, podnosząc się z łóżka. – Dopiero przyjechałam, pogadamy
jutro czy… kiedykolwiek indziej – mruknęła jeszcze, opuszczając sypialnię. Dwie
pozostałe przyjaciółki spojrzały po sobie, nie mając pojęcia co myśleć o tej
sytuacji.
– Idę za nią – powiedziała
urażona Lavender, ale Chorwatka złapała ją za przedramię.
– Dajmy jej może dzisiaj
spokój – powiedziała niepewnie. – Jutro spróbujemy ją wypytać, teraz i tak pewnie
nie dowiemy się co jest nie tak.
Brown przez moment biła się z
myślami, ale w końcu skinęła głową. Obie chwilę później przebrały się w piżamy
i położyły spać. Dla Narcize nie była to jednak dobra noc. Tymczasowy spokój od
koszmarów nie mógł trwać wiecznie i dzisiaj paskudne wizje po raz kolejny ją
nawiedzały. Budziła się co parę minut, raz po raz odtwarzając doskonale znany
scenariusz. Za każdym razem jednak jakiś detal zmieniał się względem
poprzedniego snu. Trzecie piętro. Kolumny rozstawione po prawej stronie
korytarza. Rycerz walczący ze smokiem. Krzyk blondynki, konającej w męczarniach
na kamiennej posadzce. I znowu ten paskudny witraż w ślepym zaułku. Księżyc
przebijał się przez różnobarwne płytki, oświetlając swoim blaskiem poranione
ciało dziewczyny. Czy tym razem to ostre jak brzytwa zęby deatha rozerwały jej
delikatne ciało? A może skomplikowane zaklęcia czarnomagiczne? Pewnym jest, że
nie miała żadnych szans na przetrwanie. Ale przecież to od początku było
wiadome.
– Dopiero teraz będą cierpieć
– przemówiła, mimo że zdawało się, że jej głowa ledwo połączona jest z resztą
ciała. Leżała jakby martwa na podłodze, a zamglone, nieruchome spojrzenie wbite
było w jakiś nieznany punkt na wprost niej. – Zabiorę im to, co najcenniejsze.
Zobaczysz…
I Narcize po raz kolejny
zrywała się do pozycji siedzącej. Za każdym razem z ulgą odnotowywała jednak,
że wciąż znajduje się w dormitorium, we własnym łóżku. Równomierne oddechy jej
współlokatorek dawały jej nadzieję, że nie opuszczała tej nocy sypialni. Wtóry raz
przymykała oczy z rosnącym niepokojem, przekręcając się na drugi bok. Po dwóch
godzinach była zdecydowanie bardziej zmęczona niż kiedy kładła się spać. Znowu
pogrążyła się w mroku szkolnego korytarza, przeżywając cały koszmar jeszcze
raz. Nie mogła już doczekać się świtu, jednakże kiedy nastał, nie przyniósł
upragnionej ulgi.
– Dziewczyny, obudźcie się! –
zawołała przerażona Hermiona Granger, stojąc w progu do ich pokoju. Na piżamę
narzucony miała szlafrok i widać było wyraźnie, że jest czymś naprawdę wstrząśnięta.
Blada jak ściana, co rusz przenosiła spojrzenie szeroko otwartych oczu na
pozostałe koleżanki ze swojego roku.
– Co się dzieje? – zapytała
Lavender, nieprzytomnym głosem.
– Dzisiejsze zajęcia zostały
odwołane… – zaczęła, a jej głos wyraźnie się łamał. Narcize przymrużyła oczy,
jeszcze nie do końca kontaktując po ciężkiej nocy. Normalnie taka wiadomość
wyjątkowo by ją ucieszyła, jednak mimo ogromnego zmęczenia nie miała problemów
ze stwierdzeniem, że coś jest bardzo nie w porządku.
– Jak to, co się stało? –
zapytała słabym głosem.
– Jedna z uczennic… –
próbowała powiedzieć, a łzy zaczęły zbierać się w kącikach oczu. Zacisnęła na
moment zęby i starała się dokończyć. – …Puchonka, z czwartej klasy… Emily
Lewin... profesor McGonagall ją znalazła… – przyłożyła dłonie do twarzy, jakby
wypowiedzenie tego na głos było zbyt trudne.
– Ona nie żyje…
–––––––––––
No, jakimś cudem udało mi się
dotrzymać terminu. Jeśli ktoś miałby jakieś sugestie który wątek chciałby zobaczyć
rozwinięty, albo którego jest za dużo, to nie krępować się – pisać w
komentarzach, będę się starała mieć na uwadze ^^
Dlaczego ZAWSZE gdy próbuję zasnąć na jakimś blogu, który lubię, pojawia się nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńCóż, jutro napiszę komentarz albo i nie ( moja pamięć czasami mnie zawodzi ), dzisiaj już nie mam czasu:D
Dobranox!
Dobra, więc skomentuje jeszcze w nocy. Rano pewnie zapomniałabym.
OdpowiedzUsuńRozdział strasznie mi się podoba.
Zjadłaś i wyplułaś w kilku miejscach trochę potrzebnych lub niepotrzebnych przecinków, ale to przecież tylko takie małe kreski. Mniejsza o nie.
Treść mi się spodobała. Cóż, według mnie z wątkami nie ma niczego złego.
Śpiąca jestem, więc wybacz za krótki komentarz i pewnie liczne błędy.
A, podobają mi się twoje opisy.
Dobranox! Znowu!
Haha faktycznie, interpunkcja nigdy nie była moją mocną stroną - chyba nigdy nie nauczę się prawidłowo tych przecinków wstawiać, chociaż mam nadzieję, że nie zaburzają jakoś wyjątkowo płynności czytania ;)
UsuńPozdrawiam
Bardzo fajny rozdział, ale z końcówką przesadziłaś. Jak można kończyć w TAKIM momencie!? No, jak!? Świetnie rozwinęłaś wątek Cassandry, uwielbiam kryminały. Okropnie mnie zaciekawiłaś tym zabójstwem i snami Narcize. To było takie... Cudowne. Wciąż zastanawiam się, czy nasza Gryfonka pokona w końcu swoje bariery i rozwinie swoją moc. Jednak śmiercią tej Puchonki przebiłaś wszystko! Ciekawe, czy to Narcize zabiła ją przez sen. Myślę, że Cassandra została w jakiś sposób zamordowana i mści się teraz na dzieciach swoich prześladowców, ale co ma z tym wspólnego córka Voldemorta? Może Riddle miał swój udział w jej śmierci?
OdpowiedzUsuńOgólnie, rozdział jest świetny, chyba najlepszy z tych, które dotychczas wstawiłaś. Uważam, że wątki są rozwinięte dobrze, chociaż fajnie byłoby, gdybyś dokładniej opisała udział Narcize w Gwardii Dumbledore'a (proszę, tylko nie kosztem Cassandry). Z niecierpliwoscią czekam na następny rozdział.
Pozdrawiam i życzę weny,
Zaczytana
Udział Narcize w GD? Dzięki za sugestię, postaram się faktycznie jakoś przysiąść nad tym tematem, bo przyznam, że trochę go odepchnęłam w moich najbliższych planach, coś się wymyśli.
UsuńCo do zakończenia, to powiem Ci szczerze, że mimo wszystko wydało mi się troszkę... płaskie? Próbowałam akurat ten jeden króciutki fragment dopracować do perfekcji, ale mimo wszystko myślę, że nie do końca wyszło tak jak chciałam. Choć oczywiście śmierć ucznia sama w sobie jest sporą rzeczą, wiadomo.
No nic, bardzo mnie cieszy, że rozdział uważasz za najlepszy z dotychczasowych - obyś mogła tak powiedzieć o każdym następnym :D
Dzięki za miłe słowa i również pozdrawiam
Witam!
OdpowiedzUsuńTakże, więc... No... Tego no... Ten komentarz będzie mega nieskładny, więc mam nadzieję, że nie będzie Ci to przeszkadzać :/
Twoja historia niesamowicie mnie zaintrygowała, ponieważ w większości blogów jakie czytałam o Córce Voldemorta to główną bohaterką była Hermiona Granger, a Ty mi tu z jakąś Narcize wyjeżdżasz! Oczywiście w dobrym sensie. Zawsze to coś nowego.
Bardzo mnie zdziwiło to, że TA dziewczyna przyjaźni się z Lavender i Parvati. Zawsze uważałam je za głupie, lecz teraz... A nie wciąż uważam je za głupie ;)
Niezmiernie mnie zaciekawiły te stworzenia. Deathy. Sama je wymyśliłaś?
Muszę przyznać, iż te zwierzęta zdobyły moją sympatię. Mają w sobie to coś. Natomiast sam fakt, że Koplar się w niego zamienia jest ekscytujący. Taki... Inny. Nie wiem czemu, ale w Twoim opowiadaniu, gdy czytałam momenty w których Tom torturuję Narcize chciało mi się śmiać. Tak, wiem dziwna jestem. Lecz ostatnio bardzo zainteresowałam się Bellatrix i na Voldka też musiała przyjść pora. Wracając do rozdziału/rozdziałów.
Są tajemnicze oraz zachęcają do dalszego czytania. Baaaardzo chciałabym, żeby Kopljar podszkoliła się w zaklęciach. Po prostu była z nich najlepsza. Przeciwstawiła się swojemu ojcu i wstąpiła na Jasną Stronę. To tylko moje głupie wymysły, lecz fajniej, by tak było. No przynajmniej dla mnie.
Poza tym jak mam być szczera to Narc wcale nie jest dziwna. Ma jedynie problemy, które ją trochę wyniszczają. Najbardziej podoba mi się to, iż nie zrobiłaś z niej jakiegoś mazgaja, który ryczy z byle powodu. Nienawidzę, kiedy ktoś tak robi :/
Mam nadzieję, iż wyszła mi długa oraz fajna recenzja, a Ty nie zaśniesz czytając ją ;)
Życzę powodzi weny i informuj mnie o kolejnych notkach na moim blogu!
Sonrisa
PS: Fajnie, by było gdybyś w którymś rozdziale opisała jakoś życie żony/partnerki (czy jak to nazwiesz) Czarnego Pana ;)
UsuńSonrisa
PS2: Jest u mnie nowy rozdział.
Usuńhttp://lily-evans-co-by-bylo-gdyby.blogspot.com
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńWitaj! Jestem stażystką na KDO i zainteresowałam się twoim blogiem. Co powiesz na to, żebym to ja go oceniła?
OdpowiedzUsuńPS. Odpowiedz pod najnowszym postem na ocenialni KOD
Witaj.
UsuńZ tej strony nowa stażystka KDO. :)
Czy chciałabyś, bym przygarnęła Twój blog z wolnej kolejki? Jeśli tak, proszę o odpowiedź pod najnowszym postem na: http://krytyka-dla-odwaznych.blogspot.com/
Piszę o tym z racji tego, że Maquarella zrezygnowała ze stażu, więc Twój blog nadal pozostaje w wolnej kolejce.
Wbrew temu, co napisałam na swojej podstronie, nie jestem aż tak surowa, zatem gwarantuję, że nie musisz się niczego obawiać. ;)
Twoja odpowiedź jest dla mnie bardzo ważna, gdyż bez tego nie będę mogła rozpocząć pisania oceny.
Pozdrawiam serdecznie, MeFus
Hej,
OdpowiedzUsuńJakoże już prawie połowa lipca, a rozdziału wciąż nie ma, czuję się zoobowiązana zmotywować cię do dalszego pisania. Opowiadanie jest naprawdę dobre i bardzo ciekawe oraz oryginalne, co w gąszczu Hermion Riddle romansujących z Księciami Slytherinu Draconami Malfoy'ami nie jest łatwe. Zabraniam ci porzucać tego bloga, tym bardziej że właśnie ktoś umarł, hello, tak się nie robi! Ja umrę z ciekawości, jeśli się nie dowiem dlaczego! Będziesz mnie miała na sumieniu...
Pozdrawiam, życzę weny i z niecierpiliwością czekam na ciąg dalszy,
Zaczytana
Postaram się coś zjadliwego napisać do końca tygodnia :)
UsuńWitaj. :) Postanowiłam napisać tu w sprawie oceny Twojego bloga. Byłoby mi miło, gdybyś pozostawiła pod wpisem swój komentarz, ponieważ nie jestem pewna, czy ocena została przez Ciebie zauważona.
OdpowiedzUsuńŚlę link i, mam nadzieję, do usłyszenia na KDO. ;)
http://krytyka-dla-odwaznych.blogspot.com/2015/07/165-ocena-bloga-listy-niczyje_4.html
Eghmm... wiesz, nie chcę cię poganiać czy co, ale jest już początek roku szkolnego a ja nadal nie widzę kolejnego rozdziału... ten blog tak mnie wciągnął że zaraz zacznę ryczeć jak nie będzie następnego rozdziału :((( życzę weny na następne rozdziały i niech dusza pisarska prowadzi cię ^-^
OdpowiedzUsuńDołączam się! My już nie chcemy nowego rozdziału, my go wręcz łakniemy ;-)!
Usuń