W końcu pociąg się zatrzymał,
a uczniowie zaczęli tłumnie wylewać się z niego. Dopiero wtedy Narcize
zorientowała się, że sama jeszcze nie zmieniła ubrań, a jakoś nie uśmiechało
jej się na wstępie zebrać kilkunastu ujemnych punktów dla Gryffindoru. Kiedy w
końcu udało się jej wytoczyć z Hogwart Express, z ulgą odnotowała, że przy
peronie czeka jeszcze jeden, ostatni powóz, do którego zaprzężony był wielki,
nieco gadzi stwór, o którego istnieniu większość uczniów Hogwartu nie miała
bladego pojęcia. Testrale (bo tym właśnie było owe stworzenie) mogą być
dostrzeżone jedynie przez osoby, które widziały czyjąś śmierć, nic więc
dziwnego, że szesnastolatka nie mogła przeoczyć jednego z nich. Nie są temu
jednak winne wydarzenia minionego lata – dziewczyna miała okazje podziwiać te
przerażające istoty od początku swojej edukacji w Szkole Magii i
Czarodziejstwa, za sprawą dwóch życiowych kompanów, na których była skazana
przez znaczną część swojego żywota, i którzy to nigdy nie mieli oporów przed poddaniem
się zabójczemu instynktowi. To głównie dzięki nim przyzwyczaiła się do ludzkiej
krzywdy do tego stopnia, że nie robi już na niej żadnego wrażenia, chyba, że
dotyczy bezpośrednio jej najbliższych. W końcu nikt nie lubi patrzeć na
cierpienie ukochanej osoby.
Chorwatka ruszyła prędko w
stronę powozu, widząc wspinającego się po jego schodkach chłopaka. Nie chciała,
żeby odjechał bez niej, szczególnie, że na dworze było już naprawdę ciemno i
samotny spacer nie byłby najprzyjemniejszą rzeczą, jaka mogła ją spotkać. Ku
jej rozczarowaniu, kiedy już dobiegła do powozu i zobaczyła kto, prócz
rzeczonego chłopaka, siedzi na drewnianej ławeczce wewnątrz, zdała sobie
sprawę, że przechadzka będzie jednak nieunikniona. Nie zdążyła już wycofać się
niezauważona, a jej uszu dobiegł drwiący głos Ślizgonki z jej rocznika:
– No proszę, proszę, zobaczcie
kto chciał dostąpić zaszczytu przejechania się z nami powozem – powiedziała do
swoich kompanów, wśród których Narcize od razu dostrzegła jasnowłosego
arystokratę, za którym nie przepadała chyba w równym stopniu, co za odzywającą
się właśnie Pansy Parkinson. – Bardzo mi przykro, ale szlam, takich jak ty, nie
wpuszczamy... chociaż, wiesz co? – Pochyliła się w jej stronę, szczerząc od
ucha do ucha. – Jednak nie jest mi przykro. – Zarechotała, chociaż Chorwatka
spodziewała się raczej, że ktoś tak łudząco podobny do mopsa zacznie szczekać,
zamiast śmiać się.
– Uwierz mi, Parkinson, że w
porównaniu do twojej, moja krew jest krystalicznie czysta – warknęła, patrząc
na dziewczynę z obrzydzeniem. Jak zwykle w takiej sytuacji, zamiast wejść w
rolę pokrzywdzonego przez los dziecka z niemagicznej rodziny, ona rzuci
komentarz, w którym przekonana jest o szlachetności swojej krwi. Tak naprawdę
nikt już nie orientuje się do końca w oficjalnej wersji pochodzenia dziewczyny,
nawet ona sama. Na początku twierdziła, że jej matka nie miała pojęcia o magii,
za to ojciec był czarodziejem, który starał się ukrywać przed żoną swoje
niesamowite umiejętności, jednak kiedy wyszły one na jaw, kobieta oszalała i
wkrótce potem umarła. Inną wersją było, że od razu popełniła samobójstwo. Obie
nie miały jednak większego sensu, bo dziewczyna nie potrafiła wytłumaczyć co
działo się z ojcem, a jej wyjaśnienia, że teraz opiekuje się nią wujek również
nie przemawiały do większości. Powstało więc wiele plotek, mówiących na
przykład, że rodzice dziewczyny byli mugolami albo oddali ją do adopcji – sama
Chorwatka przestała je w końcu dementować, przez co nawet jej najbliżsi
przyjaciele nie znają jakiejś składnej wersji wydarzeń. Bo blisko prawdy
najpewniej nigdy żadne z nich nie będzie.
– No cóż, nie możemy się o tym
przekonać, bo twoi rodzice już od dawna gryzą glebę... nic zresztą dziwnego,
pewnie nie mogli przeżyć, wiedząc jak paskudne dziecko im się trafiło. – odparowała
Parkinson i nim szesnastolatka zdążyła jakkolwiek zareagować, odezwał się
Malfoy, przysłuchujący się dotąd dyskusji z rozbawieniem:
– Zresztą nie tylko oni,
Kopljar... prasa rozpisywała się o tajemniczym ataku zwierząt na twojego
chłoptasia – zaczął z chytrym uśmieszkiem. – Kto by pomyślał, że wybiorą sobie
na ofiarę akurat naszego ścigającego, taka strata przed Mistrzostwami Europy –
powiedział z udawanym smutkiem, nadal głupio się uśmiechając. – A ciekawe co
twój przyjaciel Głupoter o tym sądzi? Może to jednak nie były zwierzęta...? –
zakończył tajemniczym tonem, a Narcize nieświadomie obnażyła zęby, tak jak to
zwykła robić w animagicznej postaci.
Skąd on wie? – przeszło
jej przez myśl, ale za chwilę przypomniała sobie, że przecież nie raz widziała
jego ojca w swoim domu. W tym momencie zapałała do ich rodziny jeszcze większą
nienawiścią, o ile było to w ogóle możliwe.
– Potter to nie mój
przyjaciel, głupia fretko! – warknęła wściekła. Przecież przez ostatnie dwa
miesiące próbowała zrzucić na tego chłopaka winę za śmierć jej ukochanego, więc
wspominanie ich obu w jednym zdaniu, jeszcze w takim kontekście doprowadzało
dziewczynę niemalże do furii.
Uspokój się, Narcize...
przecież nie możesz się tu na niego rzucić – powiedział głos rozsądku w jej
głowie i choć miała wielką ochotę zrobić mu na przekór, powstrzymała ochotę
przemiany w śmiercionośne zwierze i ograniczyła się jedynie do wściekłego:
– I zważaj na słowa, bo możesz
ich gorzko pożałować.
Malfoy wydał z siebie dźwięk,
imitujący odgłos duchów, którym straszy się dzieci, na co jego towarzysze
zareagowali gromkim śmiechem.
– Zemsta szlam nadchodzi –
powiedział jeszcze do nich tajemniczym tonem, po czym sam zaśmiał się, wyraźnie
z siebie zadowolony. – Miłego spaceru, Kopljar – dodał już normalnym,
ironicznym tonem, po czym cała czwórka Ślizgonów odjechała w stronę zamku, a
Narcize zmuszona została iść ten kawał na piechotę, oświetlając sobie drogę
jedynie nikłym światełkiem z różdżki. Gdyby była bardziej biegła w zaklęciach,
pewnie Lumos pozwoliłby jej zobaczyć chociaż kilka metrów rozciągającej
się przed nią ziemi – w zamian za to musiała zadowolić się ledwo widocznymi w
mroku stopami.
Przy każdym potknięciu rozważała, już po raz kolejny w ciągu tej godziny, zamianę w Deatha i bezszelestne przebiegnięcie tej drogi w znacznie krótszym czasie i bez zbędnego męczenia się, ale i tym razem oddaliła od siebie tę pokusę. W zamian za to, przez całą drogę przelewała wściekłość i frustracje na wstrętnych Ślizgonów, z Malfoyem i Parkinson na czele. Coś w słowach blondyna nie pozwoliło jej zostawić spokojnie tego tematu. Wiedziała co prawda, że Prorok Codzienny podał informację o ataku zwierząt na Adama, bo wpadło jej w ręce jedno z lipcowych wydań gazety, ale nie miała pojęcia co miał do tego Potter. Przecież była pewna, że ojciec dołożył wszelkich starań, żeby zabójstwo wyglądało na wypadek, chociaż sama właściwie nie wiedziała po co. Powrócił, po raz kolejny pozwolił Cudownemu Dziecku uciec, więc chyba trochę za późno na zacieranie śladów po sobie.
Przy każdym potknięciu rozważała, już po raz kolejny w ciągu tej godziny, zamianę w Deatha i bezszelestne przebiegnięcie tej drogi w znacznie krótszym czasie i bez zbędnego męczenia się, ale i tym razem oddaliła od siebie tę pokusę. W zamian za to, przez całą drogę przelewała wściekłość i frustracje na wstrętnych Ślizgonów, z Malfoyem i Parkinson na czele. Coś w słowach blondyna nie pozwoliło jej zostawić spokojnie tego tematu. Wiedziała co prawda, że Prorok Codzienny podał informację o ataku zwierząt na Adama, bo wpadło jej w ręce jedno z lipcowych wydań gazety, ale nie miała pojęcia co miał do tego Potter. Przecież była pewna, że ojciec dołożył wszelkich starań, żeby zabójstwo wyglądało na wypadek, chociaż sama właściwie nie wiedziała po co. Powrócił, po raz kolejny pozwolił Cudownemu Dziecku uciec, więc chyba trochę za późno na zacieranie śladów po sobie.
Może nie chciał być
powiązany ze śmiercią reprezentanta kraju... – pomyślała i chwilę trwało
zanim do końca doszedł do niej sens jej własnych myśli. Wybuchnęła głośnym
śmiechem, uświadamiając sobie jak idiotyczne było jej rozumowanie. Coraz
rzadziej miała autodestrukcyjny nastrój, ale mimo to, nie śmiała się dotąd
często, nawet z siebie, a już na pewno nie przy jakichkolwiek myślach
związanych z wydarzeniami z początku wakacji. Ten wniosek na moment ją
pokrzepił, bo pojawiła się nadzieja, że jeszcze nie jest z nią aż tak źle, ale
za moment tylko westchnęła, z powrotem robiąc skwaszoną minę i już w o wiele
gorszym humorze doszła do zamku. Przed wejściem do Wielkiej Sali poprawiła
szatę i odgarnęła z twarzy parę niesfornych kosmyków. Krótką chwilę
zastanawiała się, czy może jednak nie oszczędzić sobie uczty powitalnej – w
końcu i tak nie była pewna, czy jedzenie jeszcze nie poznikało ze stołów.
Nabrała jednak więcej powietrza w płuca i weszła do gigantycznego
pomieszczenia. Starała się nie rozglądać na boki, wiedząc, że spóźnienie na
taką ceremonię nigdy nie mogło zostać niezauważone, a ona nie należała do grupy
ludzi, lubiących być w centrum uwagi. Niestety, nie mogło umknąć jej uwadze, że
kiedy tylko zrobiła kilka kroków wzdłuż stołu Gryfonów, na sali zapadła zupełna
cisza, więc z początku nie patrząc w kierunku stołu nauczycielskiego,
pomyślała, że dyrektor przemawiał i przerwał, widząc spóźnionego ucznia.
Zmarszczyła jednak brwi, bo po Dumbledorze spodziewałaby się raczej
zignorowania takiego ucznia, niżeli umyślnego zwracania nań atencji wszystkich
zgromadzonych, więc chcąc nie chcąc uniosła wzrok na mównicę, nadal nie
zwalniając kroku. Kiedy jednak zobaczyła osobę, która najwidoczniej przed
chwilą przemawiała, przekrzywiła głowę niczym zdziwiona sowa.
Zmienili nam dyrektora?
– przeszło jej przez myśl, ale od razu dostrzegła Dumbledore'a, siedzącego przy
stole i – podobnie zresztą jak pozostali członkowie grona pedagogicznego –
przypatrującemu się jej. Czym prędzej usiadła na wolnym miejscu, przy
pozostałych Gryfonach ze swojego rocznika, mając nadzieję, że żaden nauczyciel
nie ukarze jej w jakiś dotkliwy sposób – w końcu szlaban pierwszego dnia szkoły
jest raczej marną perspektywą.
Usłyszała chrząknięcie niskiej
kobiety, która ze słowami "O ile nikt już nie zamierza mi
przeszkadzać..." kontynuowała swój wywód, zwracając jeszcze na moment
uwagę Chorwatki na swoją osobę. Dziewczyna była pewna, że widziała tą paskudną
ropuszą twarz pierwszy raz w życiu, ale było w niej coś takiego, że chciałoby
się, żeby ten pierwszy raz był jednocześnie ostatnim. Do tego nie mogło jej
umknąć wyróżniające się ubranie kobiety. Zmarszczyła brwi, przypatrując
jej się jeszcze przez moment z politowaniem, ale nie miała okazji długo
kontemplować tego niecodziennego, różowego zjawiska.
– Narc, gdzie byłaś? –
zapytała Lavender, kiedy tylko uwaga całej rzeszy siedzących w sali osób
przestała koncentrować się na ich stole. Jak to jednak miała w zwyczaju, nie
czekała na odpowiedź dziewczyny. – Przegapiłaś Ceremonię Przydziału... ale to
jeszcze nic. Mamy dwójkę nowych nauczycieli! Nie zgadniesz kto przejął posadę
po Flitwicku... – mówiła z entuzjazmem, a przy ostatnim zdaniu uśmiechnęła się
tajemniczo, podczas gdy Parvati zachichotała pod nosem.
– Nie ma Flitwicka?! No nie
mów, że ta "żabcia w uroczym swetrze" – zironizowała Narcize. – Kto
to w ogóle jest i jakim prawem zajmuje nasz czas jakimiś przemowami? – zapytała
zdziwiona, ale Lav tylko zbyła ją krótkim:
– Nie, nie ona... spójrz na niego
– lekko skonsternowana Narcize podchwyciła szybko jej entuzjazm i spojrzała na
stół belfrów, a jej brwi podjechały niemalże do linii włosów. Chłopak, z którym
wdała się w pociągu w dyskusje, okazał się chłopakiem, a właściwie mężczyzną,
który będzie ją uczył. – O nie... – powiedziała pod nosem, ale raczej nie
zainteresowała tym dziewczyn.
– Niezły jest, nie? – tym
razem to Parvati zabrała głos, nadal chichocząc. Kopljar przewróciła oczami. Brak
wyczucia, brak instynktu samozachowawczego. Kompletny brak mózgu.
Czemu ona się w ogóle z nimi
kolegowała? Może dlatego, że Wielka Trójka była zbyt "wielka" i
tworzyła wokół siebie za dużo szumu, żeby wchodzić z nimi w bliższe relacje, no
a z kimś z roku jednak wypadało się kolegować? Albo po prostu Narcize wolała
przebywać z kimś, kto woli bez przerwy rozmawiać o ciuchach i chłopakach, niż
ze zjadaczem rozumów, wymądrzającym się na każdym kroku (bo właśnie taka w jej
oczach była Granger)?
– Czy ja wiem, raczej zupełnie
przeciętny – odpowiedziała rzeczowo Chorwatka.
– Przeciętny?! Chyba
żartujesz! W dodatku jest taki młody... skończył szkołę tuż przed naszym
przyjściem...
– I był kapitanem Ślizgonów! –
przerwała jej Lavender.
Ślizgon! Wiedziałam! –
pomyślała Kopljar i wykrzywiła wargi w nieco ironicznym uśmieszku. Ściszyła
głos, spoglądając na swoją koleżankę.
– Czy ty przypadkiem nie
miałaś na oku pewnego Krukona z ostatniej klasy, Lav?
Na te słowa dziewczyna
wyraźnie się speszyła, a jej rozanielony uśmiech znikł bezpowrotnie. Rozejrzała
się szybko wokół siebie, upewniając, że nikt tego nie usłyszał.
– To nieistotne – żachnęła
się. – Stwierdzam tylko fakt – dopowiedziała obrażona i przez dłuższy czas nie
odezwała się ani słowem. Narcize uwielbiała ją denerwować, bo przychodziło jej
to z taką łatwością. Wiedziała też, że każdy chłopak, który jest lub był
kapitanem drużyny quidditcha, mógł zawrócić brunetce w głowie, a jeśli w
dodatku jest kilka lat starszy – zauroczenie murowane. Pod tym względem podobna
była również Parvati, a nawet w pewnym sensie Narcize. W końcu musiały mieć ze
sobą wspólne tematy, nawet jeśli panna Kopljar nie była aż tak próżna jak jej
koleżanki. Skoro jednak wytrzymały ze sobą już pięć lat (z niezliczoną ilością
kłótni, co prawda), to chyba musiały czuć się w swoim towarzystwie naprawdę
dobrze.
– To dowiem się w końcu kim
jest ta landryna? – swoje pytanie skierowała tym razem do Parvati i ku swojej
uciesze nie musiała długo czekać na odpowiedź.
– Umbridge, jest z
Ministerstwa Magii – szepnęła Patil. – Będzie nas uczyć Obrony Przed Czarną
Magią i... pewnie jest tu ze względu na Dumbledore'a – dodała nieco
konspiracyjnie, na co Chorwatka zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc co
dziewczyna ma na myśli.
– No... to chyba oczywiste,
prawda? Jest dyrektorem, każdy nauczyciel jest tu tak jakby ze względu na
niego...?
– Nie o to mi chodzi...
– Ma na myśli, że ministerstwo
chce się upewnić, że Dubledore nie nadaje się dłużej do bycia dyrektorem –
przerwała jej Lavender, o wiele pewniejszym tonem od swojej przyjaciółki, choć
i ona mówiła szeptem. W jej oczach Narcize dostrzegła jednak zaciętość, jakby w
stu procentach zgadzała się z rzekomą opinią Ministerstwa Magii.
– Wszystko jasne –
odpowiedziała szesnastolatka z największym natężeniem ironii jakie była w
stanie zawrzeć w tak cichej wypowiedzi. – A teraz może dowiem się jeszcze czemu
nagle nasz poczciwy staruszek nie powinien dłużej pełnić swojej funkcji? –
zapytała z maksymalnie przerysowanym, sztucznie uprzejmym uśmiechem, któremu
odpowiedziało nieme oburzenie panny Brown. Wyglądała jakby jej szesnastoletnia
przyjaciółka właśnie zaczęła opowiadać kawały na pogrzebie.
– Niemożliwe, że wierzysz tym
bredniom, które opowiadał przez całe wakacje! – powiedziała nieco zbyt głośno,
przez co ściągnęła na siebie spojrzenia najbliżej siedzących uczniów. – I co,
może Potter też mówi prawdę?! – dodała, a Chorwatka przeniosła wzrok na
siedzącego kawałek dalej chłopaka, o którym wspomniała jej przyjaciółka. On
również patrzył przez moment na nią, ale widocznie unikał dłuższego kontaktu
wzrokowego. Narcize czuła się jakby przespała pięć lat, w trakcie których jej
najbliżsi diametralnie zmienili swoje życie, a ona sama przestała do niego
pasować.
– Wybacz, Lav, ale nie mam
bladego pojęcia o czym mówisz.
– To co ty robiłaś przez
ostatnie dwa miesiące?! – zapytała Parvati, niemalże z niedowierzaniem.
– No wiesz...
...biegałam po lasach
graniczących z moją posiadłością, rozszarpując bezbronne zwierzęta, byle tylko
zupełnie nie oszaleć...
–...byłam u dziadków w
Chorwacji – odpowiedziała po krótkim namyśle. – Co mnie ominęło?
– Co cię ominęło?! – żachnęła
się Brown, po czym opowiedziała z najdrobniejszymi szczegółami o tym, że ponoć
Harry Potter zmyślił całą historię z powrotem Voldemorta, a Dumbledore'a uważa
się za szalonego starca, który uwierzył w historię "Chłopca–Który–Wiecznie–Lubi–Być–W–Centrum–Uwagi"
(jak to sama określiła) i wszystkich następstwach tej historii, włącznie z
podziałem czarodziejów na tych, którzy wierzą w te historie i tych – jej
zdaniem – jedynych słusznych (na czele z jej matką), którzy zdecydowanie
zaprzeczają jakoby Ten–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać mógł powrócić.
Dziewczyna słuchała całej opowieści z największym zainteresowaniem i skutecznie
ukrytym własnym zdaniem. Już wiedziała po której stronie się opowie.
– No tak, to przecież
niemożliwe, żeby Same–Wiecie–Kto powrócił – dodała, potakując głową, kiedy
szatynka skończyła swoje streszczenie prasy z ostatnich tygodni. Parvati tylko
wzruszyła ramionami, zaś uspokojona Lavender wróciła do mniej istotnych
tematów, które obie dziewczyny przyjęły z ulgą. Narcize pierwszy raz od
tragicznej końcówki czerwca mogła być sobą. Zwykła nastolatką, nie zadręczającą
się problemami.
Niestety kiedy tylko
towarzystwo się ulatniało, na jego miejsce wpełzały paskudne myśli, liżące
każdy zakamarek jej umysłu i na nowo rozsupłujące szary wór paskudnych
wspomnień. Wsiąkały w nią, kiedy tylko nie miała obok siebie kogoś, kto
skutecznie zajmował jej uwagę. I kiedy większość uczniów smacznie spała już w
swoich dormitoriach, Narcize siedziała na łóżku i z szeroko otwartymi oczami, po
raz kolejny przeżywając wszystkie tragedie od nowa. Wpatrywała się w zupełną
ciemność panującą w pomieszczeniu. Jakby zmęczenie jej nie dotyczyło. Jakby nie
musiała rano wstać i z innymi udać się na zajęcia. W ręku trzymała kolejny (nie
wiedziała nawet który to już) napisany przez siebie list, ale nawet nie
zwracała na niego uwagi. Trudno powiedzieć kiedy przelała swoje myśli na
papier, bo wydaje się, że robiła to już odruchowo, codziennie.
Adam,
Nie wiem
co się ze mną dzieje. Oszalałam. Oszalałam? Powiedz, że nie. Albo najlepiej
napisz. Nadal czekam, choć wiem, że nie ma sensu. Pogodziłam się z tym.
Zapytasz czemu w takim razie po raz kolejny adresuję do Ciebie tą wiadomość?
Nie pytaj. Nie odpowiem. I nie doszukuj się w tym logiki, bo i tak jej nie znajdziesz.
Żyję dalej, choć nie chcę. Dobrze by było, żebyś o tym wiedział.
Kończę,
postaram się nie pisać przez jakiś czas, żeby Cię nie męczyć.
Na zawsze
Twoja,
Narcize
I tak napiszesz –
szepnął jakiś głosik w jej głowie. Potrząsnęła w końcu głową, jakby odganiając
od siebie myśli. Schowała list do szkatułki, którą dostała od babci. Zawsze to
robiła, bo wiedziała, że są tam bezpieczne – zabezpieczone odpowiednimi
zaklęciami, a sama drewniana skrzyneczka zaczarowana była tak, by wszystko się
w niej zmieściło. Pamiątka rodzinna, bardzo gustowna zresztą. Dzięki magii owej
szkatułki mogła spać spokojnie, nie bojąc się, że listy wpadną w niepowołane
ręce.
– Wiesz, mogłabyś chociaż
udawać, że słuchasz – powiedziała jakaś dziewczyna nad uchem Narcize. Ta nagle
otworzyła oczy, parę sekund zastanawiając się gdzie jest i co właśnie robi.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że już na drugiej lekcji w tym roku
ucięła sobie drzemkę. A warto tu podkreślić, że to dopiero początek pierwszego
dnia zajęć.
– Ta... – odpowiedziała
niechętnie Chorwatka, kierując słowa (a właściwie słowo) do zainteresowanej
wywodem Binnsa, Hermiony. Skrzywiła się na myśl o tym, że musi z nią siedzieć
na najnudniejszej lekcji jakiej ten stary zamek był świadkiem, ale niestety
ławki były dwuosobowe, więc wybór był niewielki. Z powrotem przymknęła oczy,
mając nadzieję, że przerwa obiadowa przyjdzie nadspodziewanie szybko. Niestety
wcześniej była zmuszona uczestniczyć jeszcze w transmutacji i dwugodzinnym
zielarstwie, a najbardziej zajmującą myślą było: Kto, do stu dementorów,
układał ten plan?!
W końcu jednak nadeszła
wyczekiwana chwila, kiedy dziewczyna przekroczyła próg Wielkiej Sali, w
towarzystwie Parvati i Lavender.
– Wiecie, jaką lekcję mamy za
godzinę? – zapytała Narcize, siadając przy stole. – Zaklęcia z Foulke –
uśmiechnęła się, a w jej głosie słychać było lekkie podekscytowanie. Nie, nie
przepadała wcale za przedmiotem, bo jej umiejętności w zakresie władania różdżką
nie były nadzwyczaj wybitne. Po namyśle była jednak bardzo ciekawa nowego
nauczyciela, którego miała okazję już poznać. Można przypuszczać, że już na
wstępie sobie nagrabiła, drwiąc z jego domniemanej posady woźnego.
Och tak, z pewnością
zostaniemy przyjaciółmi – uśmiechnęła się złośliwie do swoich myśli.
– Taak! – zawołała panna
Brown, wyraźnie pobudzona tą wizją. – To ogromne pocieszenie, biorąc pod uwagę,
że później są dwie godziny eliksirów, w dodatku ze Ślizgonami.
– Gorzej jeśli nasz uroczo
tajemniczy, nowy nauczyciel przesiąkł charakterem swojego byłego opiekuna –
powiedziała trzeźwo Parvati. – Chociaż z takim wyglądem może byłabym mu w
stanie to wybaczyć... – dodała już bardziej rozmarzonym tonem, wywołując u
Narcize parsknięcie śmiechem.
– Już nie przesadzaj z tym
wyglądem, chłopak wydaje się być poważnie niedożywiony... i jakiś taki... –
starała się znaleźć odpowiednie słowo, ale zamiast tego zrobiła wyjątkowo
dziwną minę, która chyba miała być idealnym podsumowaniem jej urywanych
rozważań. – Zresztą Snape nie jest taki zły, osobiście uważam, że ma swój urok –
dodała, ale zaraz musiała poklepać po placach Lavender, która zakrztusiła się
pitym sokiem dyniowym.
– Jesteś nienormalna, przecież
jedyne co potrafisz robić to właśnie ważenie eliksirów, a on i tak nigdy nie
postawił ci Wybitnego! – powiedziała, kiedy już doszła do siebie, nie myśląc
chyba zbytnio nad sensem swojej wypowiedzi i tym, że mogła zabrzmieć wyjątkowo
niemiło. Narcize jednak nie wydawała się być ani trochę urażona.
– Zdecydowanie przesadzasz,
przecież... – przerwała jednak w momencie, kiedy tuż przed jej nosem wylądowała
wielka, szara sowa, z przywiązanym do nogi nieproporcjonalnie małym,
zapieczętowanym rulonem pergaminu. Przez chwilę patrzyła na zwierze z szeroko
otwartymi oczami, nic nie mówiąc.
– O Merlinie... – szepnęła,
prędko odczepiając przesyłkę od nóżki sowy, która od razu odfrunęła. –
Odpisał...
– Kto odpisał? – zapytały
równocześnie zainteresowane dziewczyny, ale Kopljar nie miała zamiaru odpowiadać,
bo już biegła między stołami do wyjścia.
Więc jednak widział moje
listy. Słyszał moje wołanie. Wreszcie odpowiedział...
Popędziła na błonia, czując,
że serce chce wyrwać się z piersi. W tej jednej chwili odzyskała nadzieję. Nic,
poza przeczytaniem listu się dla niej nie liczyło. Nic więcej.
Wspaniały pomysł na bloga. Chętnie będę go czytać.
OdpowiedzUsuń