wtorek, 31 grudnia 2013

3. List


W końcu pociąg się zatrzymał, a uczniowie zaczęli tłumnie wylewać się z niego. Dopiero wtedy Narcize zorientowała się, że sama jeszcze nie zmieniła ubrań, a jakoś nie uśmiechało jej się na wstępie zebrać kilkunastu ujemnych punktów dla Gryffindoru. Kiedy w końcu udało się jej wytoczyć z Hogwart Express, z ulgą odnotowała, że przy peronie czeka jeszcze jeden, ostatni powóz, do którego zaprzężony był wielki, nieco gadzi stwór, o którego istnieniu większość uczniów Hogwartu nie miała bladego pojęcia. Testrale (bo tym właśnie było owe stworzenie) mogą być dostrzeżone jedynie przez osoby, które widziały czyjąś śmierć, nic więc dziwnego, że szesnastolatka nie mogła przeoczyć jednego z nich. Nie są temu jednak winne wydarzenia minionego lata – dziewczyna miała okazje podziwiać te przerażające istoty od początku swojej edukacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa, za sprawą dwóch życiowych kompanów, na których była skazana przez znaczną część swojego żywota, i którzy to nigdy nie mieli oporów przed poddaniem się zabójczemu instynktowi. To głównie dzięki nim przyzwyczaiła się do ludzkiej krzywdy do tego stopnia, że nie robi już na niej żadnego wrażenia, chyba, że dotyczy bezpośrednio jej najbliższych. W końcu nikt nie lubi patrzeć na cierpienie ukochanej osoby.  
Chorwatka ruszyła prędko w stronę powozu, widząc wspinającego się po jego schodkach chłopaka. Nie chciała, żeby odjechał bez niej, szczególnie, że na dworze było już naprawdę ciemno i samotny spacer nie byłby najprzyjemniejszą rzeczą, jaka mogła ją spotkać. Ku jej rozczarowaniu, kiedy już dobiegła do powozu i zobaczyła kto, prócz rzeczonego chłopaka, siedzi na drewnianej ławeczce wewnątrz, zdała sobie sprawę, że przechadzka będzie jednak nieunikniona. Nie zdążyła już wycofać się niezauważona, a jej uszu dobiegł drwiący głos Ślizgonki z jej rocznika:
– No proszę, proszę, zobaczcie kto chciał dostąpić zaszczytu przejechania się z nami powozem – powiedziała do swoich kompanów, wśród których Narcize od razu dostrzegła jasnowłosego arystokratę, za którym nie przepadała chyba w równym stopniu, co za odzywającą się właśnie Pansy Parkinson. – Bardzo mi przykro, ale szlam, takich jak ty, nie wpuszczamy... chociaż, wiesz co? – Pochyliła się w jej stronę, szczerząc od ucha do ucha. – Jednak nie jest mi przykro. – Zarechotała, chociaż Chorwatka spodziewała się raczej, że ktoś tak łudząco podobny do mopsa zacznie szczekać, zamiast śmiać się. 
– Uwierz mi, Parkinson, że w porównaniu do twojej, moja krew jest krystalicznie czysta – warknęła, patrząc na dziewczynę z obrzydzeniem. Jak zwykle w takiej sytuacji, zamiast wejść w rolę pokrzywdzonego przez los dziecka z niemagicznej rodziny, ona rzuci komentarz, w którym przekonana jest o szlachetności swojej krwi. Tak naprawdę nikt już nie orientuje się do końca w oficjalnej wersji pochodzenia dziewczyny, nawet ona sama. Na początku twierdziła, że jej matka nie miała pojęcia o magii, za to ojciec był czarodziejem, który starał się ukrywać przed żoną swoje niesamowite umiejętności, jednak kiedy wyszły one na jaw, kobieta oszalała i wkrótce potem umarła. Inną wersją było, że od razu popełniła samobójstwo. Obie nie miały jednak większego sensu, bo dziewczyna nie potrafiła wytłumaczyć co działo się z ojcem, a jej wyjaśnienia, że teraz opiekuje się nią wujek również nie przemawiały do większości. Powstało więc wiele plotek, mówiących na przykład, że rodzice dziewczyny byli mugolami albo oddali ją do adopcji – sama Chorwatka przestała je w końcu dementować, przez co nawet jej najbliżsi przyjaciele nie znają jakiejś składnej wersji wydarzeń. Bo blisko prawdy najpewniej nigdy żadne z nich nie będzie.
– No cóż, nie możemy się o tym przekonać, bo twoi rodzice już od dawna gryzą glebę... nic zresztą dziwnego, pewnie nie mogli przeżyć, wiedząc jak paskudne dziecko im się trafiło. – odparowała Parkinson i nim szesnastolatka zdążyła jakkolwiek zareagować, odezwał się Malfoy, przysłuchujący się dotąd dyskusji z rozbawieniem:
– Zresztą nie tylko oni, Kopljar... prasa rozpisywała się o tajemniczym ataku zwierząt na twojego chłoptasia – zaczął z chytrym uśmieszkiem. – Kto by pomyślał, że wybiorą sobie na ofiarę akurat naszego ścigającego, taka strata przed Mistrzostwami Europy – powiedział z udawanym smutkiem, nadal głupio się uśmiechając. – A ciekawe co twój przyjaciel Głupoter o tym sądzi? Może to jednak nie były zwierzęta...? – zakończył tajemniczym tonem, a Narcize nieświadomie obnażyła zęby, tak jak to zwykła robić w animagicznej postaci.
Skąd on wie? – przeszło jej przez myśl, ale za chwilę przypomniała sobie, że przecież nie raz widziała jego ojca w swoim domu. W tym momencie zapałała do ich rodziny jeszcze większą nienawiścią, o ile było to w ogóle możliwe. 
– Potter to nie mój przyjaciel, głupia fretko! – warknęła wściekła. Przecież przez ostatnie dwa miesiące próbowała zrzucić na tego chłopaka winę za śmierć jej ukochanego, więc wspominanie ich obu w jednym zdaniu, jeszcze w takim kontekście doprowadzało dziewczynę niemalże do furii. 
Uspokój się, Narcize... przecież nie możesz się tu na niego rzucić – powiedział głos rozsądku w jej głowie i choć miała wielką ochotę zrobić mu na przekór, powstrzymała ochotę przemiany w śmiercionośne zwierze i ograniczyła się jedynie do wściekłego:
– I zważaj na słowa, bo możesz ich gorzko pożałować. 
Malfoy wydał z siebie dźwięk, imitujący odgłos duchów, którym straszy się dzieci, na co jego towarzysze zareagowali gromkim śmiechem. 
– Zemsta szlam nadchodzi – powiedział jeszcze do nich tajemniczym tonem, po czym sam zaśmiał się, wyraźnie z siebie zadowolony. – Miłego spaceru, Kopljar – dodał już normalnym, ironicznym tonem, po czym cała czwórka Ślizgonów odjechała w stronę zamku, a Narcize zmuszona została iść ten kawał na piechotę, oświetlając sobie drogę jedynie nikłym światełkiem z różdżki. Gdyby była bardziej biegła w zaklęciach, pewnie Lumos pozwoliłby jej zobaczyć chociaż kilka metrów rozciągającej się przed nią ziemi – w zamian za to musiała zadowolić się ledwo widocznymi w mroku stopami.
Przy każdym potknięciu rozważała, już po raz kolejny w ciągu tej godziny, zamianę w Deatha i bezszelestne przebiegnięcie tej drogi w znacznie krótszym czasie i bez zbędnego męczenia się, ale i tym razem oddaliła od siebie tę pokusę. W zamian za to, przez całą drogę przelewała wściekłość i frustracje na wstrętnych Ślizgonów, z Malfoyem i Parkinson na czele. Coś w słowach blondyna nie pozwoliło jej zostawić spokojnie tego tematu. Wiedziała co prawda, że Prorok Codzienny podał informację o ataku zwierząt na Adama, bo wpadło jej w ręce jedno z lipcowych wydań gazety, ale nie miała pojęcia co miał do tego Potter. Przecież była pewna, że ojciec dołożył wszelkich starań, żeby zabójstwo wyglądało na wypadek, chociaż sama właściwie nie wiedziała po co. Powrócił, po raz kolejny pozwolił Cudownemu Dziecku uciec, więc chyba trochę za późno na zacieranie śladów po sobie.
Może nie chciał być powiązany ze śmiercią reprezentanta kraju... – pomyślała i chwilę trwało zanim do końca doszedł do niej sens jej własnych myśli. Wybuchnęła głośnym śmiechem, uświadamiając sobie jak idiotyczne było jej rozumowanie. Coraz rzadziej miała autodestrukcyjny nastrój, ale mimo to, nie śmiała się dotąd często, nawet z siebie, a już na pewno nie przy jakichkolwiek myślach związanych z wydarzeniami z początku wakacji. Ten wniosek na moment ją pokrzepił, bo pojawiła się nadzieja, że jeszcze nie jest z nią aż tak źle, ale za moment tylko westchnęła, z powrotem robiąc skwaszoną minę i już w o wiele gorszym humorze doszła do zamku. Przed wejściem do Wielkiej Sali poprawiła szatę i odgarnęła z twarzy parę niesfornych kosmyków. Krótką chwilę zastanawiała się, czy może jednak nie oszczędzić sobie uczty powitalnej – w końcu i tak nie była pewna, czy jedzenie jeszcze nie poznikało ze stołów. Nabrała jednak więcej powietrza w płuca i weszła do gigantycznego pomieszczenia. Starała się nie rozglądać na boki, wiedząc, że spóźnienie na taką ceremonię nigdy nie mogło zostać niezauważone, a ona nie należała do grupy ludzi, lubiących być w centrum uwagi. Niestety, nie mogło umknąć jej uwadze, że kiedy tylko zrobiła kilka kroków wzdłuż stołu Gryfonów, na sali zapadła zupełna cisza, więc z początku nie patrząc w kierunku stołu nauczycielskiego, pomyślała, że dyrektor przemawiał i przerwał, widząc spóźnionego ucznia. Zmarszczyła jednak brwi, bo po Dumbledorze spodziewałaby się raczej zignorowania takiego ucznia, niżeli umyślnego zwracania nań atencji wszystkich zgromadzonych, więc chcąc nie chcąc uniosła wzrok na mównicę, nadal nie zwalniając kroku. Kiedy jednak zobaczyła osobę, która najwidoczniej przed chwilą przemawiała, przekrzywiła głowę niczym zdziwiona sowa.
Zmienili nam dyrektora? – przeszło jej przez myśl, ale od razu dostrzegła Dumbledore'a, siedzącego przy stole i – podobnie zresztą jak pozostali członkowie grona pedagogicznego – przypatrującemu się jej. Czym prędzej usiadła na wolnym miejscu, przy pozostałych Gryfonach ze swojego rocznika, mając nadzieję, że żaden nauczyciel nie ukarze jej w jakiś dotkliwy sposób – w końcu szlaban pierwszego dnia szkoły jest raczej marną perspektywą.
Usłyszała chrząknięcie niskiej kobiety, która ze słowami "O ile nikt już nie zamierza mi przeszkadzać..." kontynuowała swój wywód, zwracając jeszcze na moment uwagę Chorwatki na swoją osobę. Dziewczyna była pewna, że widziała tą paskudną ropuszą twarz pierwszy raz w życiu, ale było w niej coś takiego, że chciałoby się, żeby ten pierwszy raz był jednocześnie ostatnim. Do tego nie mogło jej umknąć wyróżniające się ubranie kobiety. Zmarszczyła brwi, przypatrując jej się jeszcze przez moment z politowaniem, ale nie miała okazji długo kontemplować tego niecodziennego, różowego zjawiska.  
– Narc, gdzie byłaś? – zapytała Lavender, kiedy tylko uwaga całej rzeszy siedzących w sali osób przestała koncentrować się na ich stole. Jak to jednak miała w zwyczaju, nie czekała na odpowiedź dziewczyny. – Przegapiłaś Ceremonię Przydziału... ale to jeszcze nic. Mamy dwójkę nowych nauczycieli! Nie zgadniesz kto przejął posadę po Flitwicku... – mówiła z entuzjazmem, a przy ostatnim zdaniu uśmiechnęła się tajemniczo, podczas gdy Parvati zachichotała pod nosem.
– Nie ma Flitwicka?! No nie mów, że ta "żabcia w uroczym swetrze" – zironizowała Narcize. – Kto to w ogóle jest i jakim prawem zajmuje nasz czas jakimiś przemowami? – zapytała zdziwiona, ale Lav tylko zbyła ją krótkim:
– Nie, nie ona... spójrz na niego – lekko skonsternowana Narcize podchwyciła szybko jej entuzjazm i spojrzała na stół belfrów, a jej brwi podjechały niemalże do linii włosów. Chłopak, z którym wdała się w pociągu w dyskusje, okazał się chłopakiem, a właściwie mężczyzną, który będzie ją uczył. – O nie... – powiedziała pod nosem, ale raczej nie zainteresowała tym dziewczyn.
– Niezły jest, nie? – tym razem to Parvati zabrała głos, nadal chichocząc. Kopljar przewróciła oczami. Brak wyczucia, brak instynktu samozachowawczego. Kompletny brak mózgu.
Czemu ona się w ogóle z nimi kolegowała? Może dlatego, że Wielka Trójka była zbyt "wielka" i  tworzyła wokół siebie za dużo szumu, żeby wchodzić z nimi w bliższe relacje, no a z kimś z roku jednak wypadało się kolegować? Albo po prostu Narcize wolała przebywać z kimś, kto woli bez przerwy rozmawiać o ciuchach i chłopakach, niż ze zjadaczem rozumów, wymądrzającym się na każdym kroku (bo właśnie taka w jej oczach była Granger)?
– Czy ja wiem, raczej zupełnie przeciętny – odpowiedziała rzeczowo Chorwatka.
– Przeciętny?! Chyba żartujesz! W dodatku jest taki młody... skończył szkołę tuż przed naszym przyjściem...
– I był kapitanem Ślizgonów! – przerwała jej Lavender.
Ślizgon! Wiedziałam! – pomyślała Kopljar i wykrzywiła wargi w nieco ironicznym uśmieszku. Ściszyła głos, spoglądając na swoją koleżankę.
– Czy ty przypadkiem nie miałaś na oku pewnego Krukona z ostatniej klasy, Lav?
Na te słowa dziewczyna wyraźnie się speszyła, a jej rozanielony uśmiech znikł bezpowrotnie. Rozejrzała się szybko wokół siebie, upewniając, że nikt tego nie usłyszał.
– To nieistotne – żachnęła się. – Stwierdzam tylko fakt – dopowiedziała obrażona i przez dłuższy czas nie odezwała się ani słowem. Narcize uwielbiała ją denerwować, bo przychodziło jej to z taką łatwością. Wiedziała też, że każdy chłopak, który jest lub był kapitanem drużyny quidditcha, mógł zawrócić brunetce w głowie, a jeśli w dodatku jest kilka lat starszy – zauroczenie murowane. Pod tym względem podobna była również Parvati, a nawet w pewnym sensie Narcize. W końcu musiały mieć ze sobą wspólne tematy, nawet jeśli panna Kopljar nie była aż tak próżna jak jej koleżanki. Skoro jednak wytrzymały ze sobą już pięć lat (z niezliczoną ilością kłótni, co prawda), to chyba musiały czuć się w swoim towarzystwie naprawdę dobrze.
– To dowiem się w końcu kim jest ta landryna? – swoje pytanie skierowała tym razem do Parvati i ku swojej uciesze nie musiała długo czekać na odpowiedź.
– Umbridge, jest z Ministerstwa Magii – szepnęła Patil. – Będzie nas uczyć Obrony Przed Czarną Magią i... pewnie jest tu ze względu na Dumbledore'a – dodała nieco konspiracyjnie, na co Chorwatka zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc co dziewczyna ma na myśli.
– No... to chyba oczywiste, prawda? Jest dyrektorem, każdy nauczyciel jest tu tak jakby ze względu na niego...?
– Nie o to mi chodzi...
– Ma na myśli, że ministerstwo chce się upewnić, że Dubledore nie nadaje się dłużej do bycia dyrektorem – przerwała jej Lavender, o wiele pewniejszym tonem od swojej przyjaciółki, choć i ona mówiła szeptem. W jej oczach Narcize dostrzegła jednak zaciętość, jakby w stu procentach zgadzała się z rzekomą opinią Ministerstwa Magii. 
– Wszystko jasne – odpowiedziała szesnastolatka z największym natężeniem ironii jakie była w stanie zawrzeć w tak cichej wypowiedzi. – A teraz może dowiem się jeszcze czemu nagle nasz poczciwy staruszek nie powinien dłużej pełnić swojej funkcji? – zapytała z maksymalnie przerysowanym, sztucznie uprzejmym uśmiechem, któremu odpowiedziało nieme oburzenie panny Brown. Wyglądała jakby jej szesnastoletnia przyjaciółka właśnie zaczęła opowiadać kawały na pogrzebie. 
– Niemożliwe, że wierzysz tym bredniom, które opowiadał przez całe wakacje! – powiedziała nieco zbyt głośno, przez co ściągnęła na siebie spojrzenia najbliżej siedzących uczniów. – I co, może Potter też mówi prawdę?! – dodała, a Chorwatka przeniosła wzrok na siedzącego kawałek dalej chłopaka, o którym wspomniała jej przyjaciółka. On również patrzył przez moment na nią, ale widocznie unikał dłuższego kontaktu wzrokowego. Narcize czuła się jakby przespała pięć lat, w trakcie których jej najbliżsi diametralnie zmienili swoje życie, a ona sama przestała do niego pasować. 
– Wybacz, Lav, ale nie mam bladego pojęcia o czym mówisz.
– To co ty robiłaś przez ostatnie dwa miesiące?!  – zapytała Parvati, niemalże z niedowierzaniem.
– No wiesz...   
...biegałam po lasach graniczących z moją posiadłością, rozszarpując bezbronne zwierzęta, byle tylko zupełnie nie oszaleć...
–...byłam u dziadków w Chorwacji – odpowiedziała po krótkim namyśle. – Co mnie ominęło? 
– Co cię ominęło?! – żachnęła się Brown, po czym opowiedziała z najdrobniejszymi szczegółami o tym, że ponoć Harry Potter zmyślił całą historię z powrotem Voldemorta, a Dumbledore'a uważa się za szalonego starca, który uwierzył w historię "Chłopca–Który–Wiecznie–Lubi–Być–W–Centrum–Uwagi" (jak to sama określiła) i wszystkich następstwach tej historii, włącznie z podziałem czarodziejów na tych, którzy wierzą w te historie i tych – jej zdaniem – jedynych słusznych (na czele z jej matką), którzy zdecydowanie zaprzeczają jakoby Ten–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać mógł powrócić. Dziewczyna słuchała całej opowieści z największym zainteresowaniem i skutecznie ukrytym własnym zdaniem. Już wiedziała po której stronie się opowie.
– No tak, to przecież niemożliwe, żeby Same–Wiecie–Kto powrócił – dodała, potakując głową, kiedy szatynka skończyła swoje streszczenie prasy z ostatnich tygodni. Parvati tylko wzruszyła ramionami, zaś uspokojona Lavender wróciła do mniej istotnych tematów, które obie dziewczyny przyjęły z ulgą. Narcize pierwszy raz od tragicznej końcówki czerwca mogła być sobą. Zwykła nastolatką, nie zadręczającą się problemami. 
Niestety kiedy tylko towarzystwo się ulatniało, na jego miejsce wpełzały paskudne myśli, liżące każdy zakamarek jej umysłu i na nowo rozsupłujące szary wór paskudnych wspomnień. Wsiąkały w nią, kiedy tylko nie miała obok siebie kogoś, kto skutecznie zajmował jej uwagę. I kiedy większość uczniów smacznie spała już w swoich dormitoriach, Narcize siedziała na łóżku i z szeroko otwartymi oczami, po raz kolejny przeżywając wszystkie tragedie od nowa. Wpatrywała się w zupełną ciemność panującą w pomieszczeniu. Jakby zmęczenie jej nie dotyczyło. Jakby nie musiała rano wstać i z innymi udać się na zajęcia. W ręku trzymała kolejny (nie wiedziała nawet który to już) napisany przez siebie list, ale nawet nie zwracała na niego uwagi. Trudno powiedzieć kiedy przelała swoje myśli na papier, bo wydaje się, że robiła to już odruchowo, codziennie.

Adam,
Nie wiem co się ze mną dzieje. Oszalałam. Oszalałam? Powiedz, że nie. Albo najlepiej napisz. Nadal czekam, choć wiem, że nie ma sensu. Pogodziłam się z tym. Zapytasz czemu w takim razie po raz kolejny adresuję do Ciebie tą wiadomość? Nie pytaj. Nie odpowiem. I nie doszukuj się w tym logiki, bo i tak jej nie znajdziesz. Żyję dalej, choć nie chcę. Dobrze by było, żebyś o tym wiedział.
Kończę, postaram się nie pisać przez jakiś czas, żeby Cię nie męczyć.
Na zawsze Twoja,
Narcize


I tak napiszesz – szepnął jakiś głosik w jej głowie. Potrząsnęła w końcu głową, jakby odganiając od siebie myśli. Schowała list do szkatułki, którą dostała od babci. Zawsze to robiła, bo wiedziała, że są tam bezpieczne – zabezpieczone odpowiednimi zaklęciami, a sama drewniana skrzyneczka zaczarowana była tak, by wszystko się w niej zmieściło. Pamiątka rodzinna, bardzo gustowna zresztą. Dzięki magii owej szkatułki mogła spać spokojnie, nie bojąc się, że listy wpadną w niepowołane ręce.

– Wiesz, mogłabyś chociaż udawać, że słuchasz – powiedziała jakaś dziewczyna nad uchem Narcize. Ta nagle otworzyła oczy, parę sekund zastanawiając się gdzie jest i co właśnie robi. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że już na drugiej lekcji w tym roku ucięła sobie drzemkę. A warto tu podkreślić, że to dopiero początek pierwszego dnia zajęć.
– Ta... – odpowiedziała niechętnie Chorwatka, kierując słowa (a właściwie słowo) do zainteresowanej wywodem Binnsa, Hermiony. Skrzywiła się na myśl o tym, że musi z nią siedzieć na najnudniejszej lekcji jakiej ten stary zamek był świadkiem, ale niestety ławki były dwuosobowe, więc wybór był niewielki. Z powrotem przymknęła oczy, mając nadzieję, że przerwa obiadowa przyjdzie nadspodziewanie szybko. Niestety wcześniej była zmuszona uczestniczyć jeszcze w transmutacji i dwugodzinnym zielarstwie, a najbardziej zajmującą myślą było: Kto, do stu dementorów, układał ten plan?!
W końcu jednak nadeszła wyczekiwana chwila, kiedy dziewczyna przekroczyła próg Wielkiej Sali, w towarzystwie Parvati i Lavender.
– Wiecie, jaką lekcję mamy za godzinę? – zapytała Narcize, siadając przy stole. – Zaklęcia z Foulke – uśmiechnęła się, a w jej głosie słychać było lekkie podekscytowanie. Nie, nie przepadała wcale za przedmiotem, bo jej umiejętności w zakresie władania różdżką nie były nadzwyczaj wybitne. Po namyśle była jednak bardzo ciekawa nowego nauczyciela, którego miała okazję już poznać. Można przypuszczać, że już na wstępie sobie nagrabiła, drwiąc z jego domniemanej posady woźnego.
Och tak, z pewnością zostaniemy przyjaciółmi – uśmiechnęła się złośliwie do swoich myśli.
– Taak! – zawołała panna Brown, wyraźnie pobudzona tą wizją. – To ogromne pocieszenie, biorąc pod uwagę, że później są dwie godziny eliksirów, w dodatku ze Ślizgonami.
– Gorzej jeśli nasz uroczo tajemniczy, nowy nauczyciel przesiąkł charakterem swojego byłego opiekuna – powiedziała trzeźwo Parvati. – Chociaż z takim wyglądem może byłabym mu w stanie to wybaczyć... – dodała już bardziej rozmarzonym tonem, wywołując u Narcize parsknięcie śmiechem.
– Już nie przesadzaj z tym wyglądem, chłopak wydaje się być poważnie niedożywiony... i jakiś taki... – starała się znaleźć odpowiednie słowo, ale zamiast tego zrobiła wyjątkowo dziwną minę, która chyba miała być idealnym podsumowaniem jej urywanych rozważań. – Zresztą Snape nie jest taki zły, osobiście uważam, że ma swój urok – dodała, ale zaraz musiała poklepać po placach Lavender, która zakrztusiła się pitym sokiem dyniowym.
– Jesteś nienormalna, przecież jedyne co potrafisz robić to właśnie ważenie eliksirów, a on i tak nigdy nie postawił ci Wybitnego! – powiedziała, kiedy już doszła do siebie, nie myśląc chyba zbytnio nad sensem swojej wypowiedzi i tym, że mogła zabrzmieć wyjątkowo niemiło. Narcize jednak nie wydawała się być ani trochę urażona.
– Zdecydowanie przesadzasz, przecież... – przerwała jednak w momencie, kiedy tuż przed jej nosem wylądowała wielka, szara sowa, z przywiązanym do nogi nieproporcjonalnie małym, zapieczętowanym rulonem pergaminu. Przez chwilę patrzyła na zwierze z szeroko otwartymi oczami, nic nie mówiąc.
– O Merlinie... – szepnęła, prędko odczepiając przesyłkę od nóżki sowy, która od razu odfrunęła. – Odpisał...
– Kto odpisał? – zapytały równocześnie zainteresowane dziewczyny, ale Kopljar nie miała zamiaru odpowiadać, bo już biegła między stołami do wyjścia.
Więc jednak widział moje listy. Słyszał moje wołanie. Wreszcie odpowiedział...
Popędziła na błonia, czując, że serce chce wyrwać się z piersi. W tej jednej chwili odzyskała nadzieję. Nic, poza przeczytaniem listu się dla niej nie liczyło. Nic więcej.

1 komentarz:

  1. Wspaniały pomysł na bloga. Chętnie będę go czytać.

    OdpowiedzUsuń