wtorek, 3 stycznia 2017

11. Wspomnienia

Voldemort stał jeszcze przez kilka chwil wpatrzony w ciemność za oknem i dopiero kiedy zakończył swoje przemyślenia, odwrócił się do Narcize niespiesznie, jakby w ogóle nie dziwiło go, że jego córka tak nagle pojawiła się w domu, w środku roku szkolnego. Spojrzał na nią, nie odzywając się ani słowem i z każdym kolejnym momentem, coraz bardziej odbierając jej pewność siebie. Cisza ciążyła dziewczynie, wyprowadzając ją z równowagi, więc w końcu to ona musiała ją przerwać:
- Nie zapytasz nawet co tu robię?! - warknęła, robiąc krok w stronę Czarnego Pana, który w tym samym momencie przeszył ją spojrzeniem na wskroś, a przed oczami stanęły jej sceny z ostatnich tygodni: księgi godzinami kartkowane, w poszukiwaniu informacji o Cassandrze, wilcze łapy, równomiernie stukające o hogwarcką posadzkę, wreszcie blondynka, leżąca bez ruchu na kamiennych płytach, w kałuży własnej krwi. Po raz kolejny zobaczyła jej puste, zimne spojrzenie, chwilę wcześniej w pełnym przerażeniu skupione na Narcize.
Wydarzenia te były tak wyraźne, jakby rozgrywane sceny działy się w tym momencie. Serce znowu przyspieszyło swój rytm, a płuca jakby kurczyły się, dostarczając do niego coraz mniej tlenu. Czarny Pan uśmiechnął się, widząc te wspomnienia. 
Opanuj się, zanim będzie za późno... - szepnął głosik w jej głowie, ale teraz była już zbyt słaba.
Obraz rozpłynął się, a na jego miejsce pojawił się kolejny.
Siedząc w dormitorium patrzyła na swoją rękę, piszącą po pergaminie:
Nadal mi Cie brakuje. Nigdy jeszcze nie byłam tak samotna, jak teraz.
Dormitorium rozmyło się. Narcize stała teraz przed furtką ceglanego domu i wyraźnie wahała się przed wejściem na podwórko.
- Nie martw się, nikt cię tam nie pogryzie - powiedział młody chłopak, uśmiechając się nieco złośliwie. Jego ciemne, krótkie włosy, sterczące na wszystkie strony, oprószone były pierwszym tego roku, grudniowym śniegiem. Położył dziewczynie dłoń na ramieniu, żeby choć trochę podnieść ją na duchu, ale nie potrafił sobie odmówić drobnych docinek:
- To ta wasza słynna, gryfońska odwaga? Nie ma co, moi rodzice nie mają z tobą szans - mówiąc to, uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale po chwili dostał od Narcize kuksańca.
- Bardzo zabawne - wyszeptała z przekąsem, bojąc się, że domownicy ją usłyszą, mimo że nadal stała przed ogrodzeniem. - I dla twojej wiadomości, jestem niesamowicie odważna, tylko przy okazji stresuję się dzisiejszym dniem. Przecież wiesz, że myślę o tym odkąd zaprosiłeś mnie do siebie na święta... a co jak źle wypadnę?
Adam znowu zaśmiał się pod nosem.
- Naprawdę boisz się, że cię nie polubią? Moja mama ostatnio czytała pracę twojego dziadka na temat tej całej choroby... skrofungulusa? Była pod wrażeniem, a wiesz jaką ona, dumna pani magomedyk, przykłada wagę do pochodzenia i rodziny. Już masz u niej plusa.
Narcize spojrzała na swojego ukochanego z powątpiewaniem, ale za chwilę uśmiechnęła się lekko.
- Masz rację, czego ja się w gruncie rzeczy boję? - zapytała retorycznie i przekroczyła bramę, nieco pewniejsza, niż przed kilkoma minutami. - Przecież razem damy radę ze wszystkim, co? - dodała, łapiąc go za rękę.
Obraz kolejny raz zawirował jej przed oczami i po chwili stała w wąskim korytarzyku, prowadzącym wprost na płytę ogromnego stadionu, po brzegi wypełnionego czarodziejami. Mecze gospodarzy Mistrzostw Świata cieszyły się największym zainteresowaniem i niemal zawsze zbierały komplet widzów.
- Życz mi szczęścia, jak wygramy z Irlandią, będziemy w finale - powiedział do niej Adam, ubrany w biało-bordowy strój do quidditcha. Był wyraźnie zestresowany swoim debiutem w meczu reprezentacji. Nie spodziewał się, że tak szybko dostanie szansę na grę i to jeszcze w tak ważnym spotkaniu.
- Przecież tobie szczęście jest niepotrzebne, masz umiejętności - powiedziała Narcize, szczerząc się do niego. Była wtedy taka szczęśliwa. On tylko zaśmiał się pod nosem i przytulił ją, opierając brodę na jej głowie.
- Mam ciebie. Przyniesiesz mi szczęście, pod warunkiem, że pójdziesz już na trybuny i nie będziesz mnie rozpraszać.
Uśmiechnęła się i kładąc rękę na jego karku, stanęła na palcach, przybliżając jego usta do swoich. Przez dłuższy moment trwali w pocałunku, ale w końcu niechętnie odsunęła się kilka kroków w tył. Posłał jej jeszcze uśmiech, kiedy w ciszy odprowadziła go wzrokiem do szatni. Na moment zapadła ciemność i po chwili zobaczyła tego samego chłopaka leżącego na posadzce w jej salonie i wrzeszczącego z bólu, kiedy wąż rozrywał jego ciało. Jego rozszerzone źrenice, nagle jakby zaszły mgłą, kiedy uleciały z niego ostatnie strzępki życia...
- NIE! - krzyknęła, zatrzymując ciąg wspomnień i wypychając intruza ze swojej głowy. Nadal była w swoim salonie, ale tym razem w pomieszczeniu prócz niej, znajdował się jedynie Voldemort. Padła mimowolnie na kolana, zakrywając twarz dłońmi i próbując powstrzymać spazmatyczny szloch, który wstrząsał jej ciałem. Przez całe ubiegłe lato starała się chować swoje emocje przed ojcem, próbując mu udowodnić, że nigdy nie uda mu się jej złamać. Tak bardzo nie chciała okazać słabości, mimo że z każdym dniem Czarny Pan coraz bardziej zabierał jej chęć do życia, a pełna radość była zaledwie mglistym wspomnieniem, które wydawało jej się coraz mniej rzeczywiste. Ale teraz znowu przypomniała sobie jak bardzo szczęśliwa była kiedyś. I że już nigdy nie pozna tego uczucia.
Co ja takiego zrobiłam... czemu wciąż mi to robi... czemu? Czemu?! 
- CZEMU?! - wrzasnęła z całej siły, kierując na ojca nienawistne spojrzenie. Łzy płynęły już bezwiednie z jej przekrwionych oczu, nie starała się ich nawet zatrzymać. - Powiedz mi tylko czemu... - powtórzyła, niemal bezgłośnie, widząc jego zadowoloną minę.
- Czemu co? - zapytał głosem pełnym satysfakcji, stając tuż nad klęczącą dziewczyną. - Czemu go zabiłem? - dodał wręcz jakby rozbawiony całym tym zajściem.
Zacisnęła powieki, z całej siły wbijając paznokcie w głowę i zatykając tym samym uszy.
- Nie... - wyszeptała. - Czemu...? - powtórzyła jak w transie. - Czemu tego nie zrobisz...?
Spojrzała na niego z największym możliwym bólem. Wszystkie te chowane przez miesiące uczucia przelały się, jakby tama trzymająca je w jakiejś odległości od niej pękła nagle i Narcize zaczęła się dusić od ich nadmiaru.
- Czemu... tego nie zrobisz... - powtarzała szeptem, i w bezsilnym geście zacisnęła pięść na jego szacie. - CZEMU PO PROSTU MNIE NIE ZABIJESZ?! - krzyknęła w końcu, chcąc odciąć się wreszcie od tego wszystkiego.
Voldemort przestał się uśmiechać i patrzył na nią teraz wręcz z odrazą. Nachylił się i wysyczał cicho:
- Chcesz tego?
Uniósł nad nią dłoń i magią podniósł jej bezwładne ciało do pionu, po czym wyciągnął różdżkę i powtórzył niemal z ekscytacją:
- Pytam czy tego chcesz? 
- No zrób to, tchórzu! - powiedziała, patrząc w jego oczy z zaciętością i próbując jednocześnie ukryć potworny strach, jaki czuła. Nienawidziła ojca, tak bardzo jak nienawidziła w tej chwili całego świata. Chciała żeby wypowiedział to jedno zaklęcie - żeby pasmo nieszczęść, które ciągnęło się od miesięcy wreszcie się skończyło.
Skierował na nią różdżkę, patrząc na dziewczynę z jeszcze większym obrzydzeniem.
- Zrób to sama - powiedział cicho, jakby z zachętą. - Znasz zaklęcie, wypowiedz je...
Łapała każdy oddech, jakby kolejny miał być jej ostatnim. Zacisnęła powieki i złapała różdżkę, przykładając ją pod mostek, jak sztylet, który miał przebić jej serce.
- Avada Kedavra... - powiedziała bezgłośnie, trzęsąc się coraz bardziej, jednak nic się nie wydarzyło.
- Musisz tego bardziej chcieć, wtedy zaklęcie zadziała - cedził przez zęby, sam nadal trzymając różdżkę obok jej dłoni. - No wypowiedz je! - rozkazał jej, z wściekłością.
- Avada Kadavra! - krzyknęła bezsilnie, otwierając oczy, z których nadal leciały łzy, jednak znowu nic się nie stało. Opuściła bezwiednie rękę, szlochając bezradnie, podczas gdy Voldemort prychnął pogardliwie i odszedł od niej. Jej serce wciąż galopowało jak oszalałe.
To ty jesteś tchórzem - usłyszała swoje myśli i dłońmi wytarła twarz, wściekła na siebie i swoją bezradność. Chciała po prostu umrzeć, ale jednocześnie nie potrafiła sama tego życia skończyć. O ile łatwiej dla niej byłoby, gdyby Voldemort zlitował się nad nią i po prostu ją zabił.
- Czemu tak bardzo mnie nienawidzisz? - zapytała jeszcze cicho, stojąc jak kołek na środku pomieszczenia, ale tak naprawdę nie liczyła, że Czarny Pan cokolwiek jeszcze do niej powie. Mimo wszystko pamiętała po co tu przyjechała, więc chciała uzyskać odpowiedzi na pozostałe swoje pytania, ale wiedziała, że najpierw musi się uspokoić. Już wystarczająco upokorzyła się, odkrywając swoje prawdziwe emocje i przede wszystkim wspomnienia. Już od najmłodszych lat była uczona oklumencji właśnie po to, żeby nie dopuścić do takiej sytuacji i na nic się to zdało. Jej umysł miał być twierdzą nie do zdobycia, a jednak Voldemort miał sposoby, żeby jej mur opadł chociaż częściowo. Czy to właśnie w ten sposób dowiedział się o Adamie?
Nie, to akurat niemożliwe.
Potrząsnęła głową próbując w to uwierzyć. Odwróciła się na pięcie, nie chcąc dłużej przebywać w tym pomieszczeniu. Miała za sobą naprawdę długi dzień, który wymęczył ją, jakby ciągnął się już co najmniej tydzień.
Pokonała dwie kondygnacje schodów, nadal bezgłośnie szlochając.
Zbierz się do kupy, dziewczyno...
Uspokajała oddech, stojąc na korytarzu drugiego piętra. Pokoje w posiadłości były duże i przestronne, jednak korytarze wydawały się mroczne, wąskie i ciągnące się w nieskończoność, co rusz zakręcając w imitacji labiryntu. Wątły płomień z nigdy niegasnących magicznych pochodni oświetlał jej drogę do pokoju, czy może bardziej komnat sypialnych. Szarych i nieprzyjemnych, jak cała reszta tego domu. Proste, ciemne meble, wielkie łoże i brak jakichkolwiek zdobień czy obrazów na ścianach - tyle wystarczyłoby, żeby opisać to pomieszczenie. Jedyne książki, jakie znajdowały się w jej pokoju, to pochowane podręczniki szkolne - cała reszta była w bibliotece, do której w razie potrzeby przechodziła. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że pokój jest niezamieszkały, ze względu na zupełny brak osobistych rzeczy na widoku. Narcize nigdy nie czuła się tam dobrze, więc nie miała zamiaru w jakikolwiek sposób dostosowywać go do swoich upodobań. Dla niej było to po prostu jedno z wielu pomieszczeń w zimnym i nieprzyjemnym budynku, do którego musiała wracać w każde wakacje.
Po wejściu do pokoju rzuciła się na łóżko i wpatrując w baldachim, oddała się rozmyśleniom. Wyciągnęła kilka czystych pergaminów i odszukawszy odrobinę atramentu i pióro, nabazgrała pospiesznie na jednym z nich:

Babciu, proszę, żebyś czym prędzej wysłała opiekunce mojego Domu, profesor McGonagall, informacje o Twojej rzekomej rychłej śmierci, usprawiedliwiając tym moją aktualną nieobecność w szkole. 

Uniosła brew, chwilę myśląc czy przypadkiem nie powinna ubrać tego w inne słowa, ale w końcu skrzywiła się, stwierdzając, że nie musi silić się na subtelność i na każdym kroku powinna pokazywać jak bardzo gardzi kłamstwem, wypowiedzianym przed laty przez jej babkę - nawet jeśli będzie to robić w tak dziwny sposób. Być może Narcize była nieco upośledzona emocjonalnie, ale biorąc pod uwagę okoliczności w jakich spędziła całe dotychczasowe życie i tak mogło być z nią gorzej.

Pozdrawiam, Twoja ukochana wnuczka

- Śnieżka - powiedziała donośnym, choć już lekko zachrypniętym głosem, przywołując skrzatkę do siebie. Ta zmaterializowała się nagle z głośnym trzaskiem, tuż przy łóżku Narcize. - Musisz dostarczyć ten list do moich dziadków - kontynuowała, podając jej zwitek pergaminu. - I to jak najszybciej, zrozumiałaś?
- Tak, panienko Narcize.
- I najlepiej byłoby gdybyś dopilnowała, żeby list mojej babki dotarł później do Hogwartu - dodała, na co małe stworzenie kiwnęło głową, kłaniając się przy okazji dziewczynie. Kiedy Śnieżka deportowała się z kolejnym trzaskiem, Narcize sięgnęła po następny pergamin i dłuższą chwilę wahała się czy powinna pisać, ale w końcu zebrała się na odwagę i zaczęła:

Drogi Adamie,
Wiem, że nie zrozumiesz tego co chcę Ci napisać i być może nigdy mi tego nie wybaczysz, ale coraz częściej wydaje mi się, że chciałabym o Tobie

Przymknęła oczy, biorąc głęboki oddech i po chwili wykreśliła końcówkę zdania.

...wydaje mi się, że lepiej byłoby, gdybyśmy

Znowu przerwała, unosząc brodę do góry i zaplatając dłonie za głową. Przygryzła wargi, usilnie nad czymś myśląc. W końcu zmięła papier i wyciągnęła kolejną kartkę.

Adamie,
Nie wiem czy to źle, ale sądzę, że chciałabym, żeby przeszłość przestała tak bardzo odciskać się na moim obecnym życiu. Jesteś dla mnie najważniejszy i dlatego nie pozwalam Ci odejść. Ale w końcu będę musiała to zrobić, chociaż teraz chyba nie jestem na to jednak gotowa. Przepraszam, bo wiem, że gdyby nie ja, teraz byłbyś szczęśliwy. Zrobię wszystko, żeby jakoś wynagrodzić Ci to co się stało.
Narcize

Westchnęła, czytając list jeszcze raz, po czym schowała go do szafki. Kładąc się znowu na łóżku czuła nieprzyjemne, palące uczucie w okolicach żołądka. Musiała zakończyć zbyt wiele spraw, które ją przerastały i których być może nie rozumiała.
Jedno wiedziała jednak na pewno - zostawienie ich bez wyjaśnienia nigdy nie przyniesie jej upragnionego spokoju.
Pocieszająca, w sytuacji w której się teraz znalazła, była jednak pewna bardzo istotna kwestia - pierwszy raz, od bardzo dawna, będzie mogła w spokoju zasnąć, nie martwiąc się, że może zrobić krzywdę jakiejś bezbronnej i niewinnej osobie. W całej wielkiej posiadłości przebywała przecież tylko ona i jej ojciec - i oboje w jej mniemaniu zasługiwali na śmierć.
I rzeczywiście, rano otworzyła oczy w pełni wypoczęta, aż dziwiła się, że nie potrzebowała do tego nienaturalnych ilości eliksiru słodkiego snu. Nawet przez moment udało jej się zapomnieć o problemach. Coś jednak wydawało jej się nie w porządku. Przeciągnęła się, przewracając na plecy i wtedy właśnie usłyszała szmer, gdzieś po drugiej stronie pokoju. Już chciała się podnieść i zidentyfikować podejrzane dźwięki, ale w tym samym momencie została przygnieciona do łóżka przez gigantycznego, szarego wilka, który obnażył kły, niebezpiecznie blisko jej twarzy i łypał na nią dzikim spojrzeniem, w którym czaiła się zapowiedź bolesnej śmierci. Serce Narcize zamarło na krótki moment, ze względu na nieoczekiwany obrót zdarzeń, lecz po chwili uśmiechnęła się nieznacznie, próbując odsunąć przybysza od siebie.
- Soffre, zły piesek, przecież wiesz, że nie wolno wchodzić na łózko - powiedziała przesłodzonym tonem, jednak nie dała rady przesunąć łap bestii ze swoich ramion. - Dobra, poddaję się, co tu robisz?
- Słyszałem, że chcesz umrzeć - wychrypiał niskim głosem, którego nikt by się po zwierzęciu nie spodziewał. To jednak tylko jedna z bardzo wielu cech różniących te stworzenia od ich - mogłoby się wydawać - krewniaków, wilków. - Pomóc ci z tym? - zapytał z jakimś dzikim entuzjazmem, a Narcize była pewna, że death nie miałby problemu z pozbawieniem kogoś życia.
- Byłabym ci dozgonnie wdzięczna. - zamyśliła się na chwilę. - Dozgonnie, czaisz?
Zaśmiała się, a Soffre, najwyraźniej nie podzielając jej poczucia humoru, odsunął się, umożliwiając jej tym samym podniesienie się z pozycji leżącej.
- Wiesz, że nie mógłbym, jesteś dla mnie jak siostra - powiedział z wyraźną ironią, ale coś kazało Narcize wierzyć w prawdziwość jego słów. - Voldemort też nie mógł, w głębi serca wie, że jesteś jego małą córeczką, którą trzeba nieustannie chronić. Sam przed sobą nie mógłby przyznać jak bardzo cię kocha - dokończył, a Narcize zaśmiała się nienaturalnie nisko, jakby nerwowo, siadając obok swojego rozmówcy.
- Nie myślisz chyba serio, że... - zaczęła, ale przerwał jej, powracając do swojego normalnego tonu.
- Nie, kretynko i chyba naprawdę coś musi być z tobą nie tak, jeśli samo wyobrażenie Czarnego Pana posiadającego serce nie zapaliło ci w głowie czerwonej lampki - warknął z politowaniem. - Ale fakt jest taki, że nie po to Voldemort kazał nam cię niańczyć przez długie i ciężkie lata, żeby teraz po prostu cię zabić.
Narcize skrzywiła się, słuchając gorzkich, ale jakże prawdziwych słów.
- A myślałam, że to wasz nieokiełznany instynkt macierzyński kazał wam mnie wtedy zabrać z Chorwacji - zironizowała, uśmiechając się nieco krzywo. 
- To na pewno też, przecież wiesz - odparł z rozbawieniem.
- Do czego w takim razie jestem mu potrzebna? Ty przecież musisz wiedzieć...?
- Nie wiem, a nawet gdybym wiedział i tak sama dowiesz się w odpowiednim czasie.
- Czemu? - warknęła, patrząc na niego spode łba. - Jesteś bardziej wierny komuś, kto przez lata był tylko nędznym duchem, niepotrafiącym nawet posiąść własnego ciała, czy osobie, z którą spędzałeś każdy dzień kilka lat z rzędu? Przecież jesteśmy rodziną...
- Jestem wierny tylko sobie - warknął, podnosząc się na cztery łapy. - A nie mówiąc ci nic, jedynie cię chronię. Więc doceń to i przestań wiecznie szukać dziury w całym - dodał, najwyraźniej zbierając się do wyjścia.
- Soffre! - zawołała jeszcze, również wstając z łóżka. - Co ja mam zrobić?
Spojrzał na dziewczynę dzikim wzrokiem.
- Zrób to, po co tu przyjechałaś. A przy okazji zajrzyj do lochów, może znajdziesz tam coś, co cię zainteresuje - zakończył tajemniczo i wyszedł z jej pokoju, zostawiając ją z kolejnymi pytaniami bez odpowiedzi. Wiedziała, że ten dzień może być jeszcze dłuższy niż poprzedni, ale coś dawało jej nadzieję na lepszy czas. Nadzieję, że już przecież gorzej być nie może.