sobota, 4 stycznia 2014

4. Kim jesteś, nieznajomy?

Kiedy rześkie, wrześniowe powietrze uderzyło w nozdrza młodej Chorwatki, przystanęła na moment, starając się głębiej odetchnąć. Próbowała uspokoić zbyt szybkie bicie serca i opanować drżenie rąk, co z pewnością pomogłoby jej przyjrzeć się małemu pakunkowi, który schowany był w zrulowanym pergaminie. Mimo iż bardzo chciała, nie mogła otworzyć listu na dziedzińcu. Musiała być zupełnie sama, bez żadnych przypadkowych świadków.
Wreszcie odpisał.
Nadzieja powoli wypełniała jej wnętrze, jak gorąca herbata, rozchodząca się po zziębniętym organizmie. Niosła ją na niewidzialnych skrzydłach aż na skraj Zakazanego Lasu, wolny od wścibskich spojrzeń wiecznie ciekawskich uczniów. Dopiero teraz Narcize mogła w spokoju usiąść pod rozłożystym dębem i ostrożnie, choć niecierpliwie otworzyć list. Małe, czarne pudełeczko upadło obok jej kolan, ale w tej chwili nie przykładała do tego żadnej wagi. Wpatrywała się tylko w zwitek papieru, raz po raz czytając dwa krótkie zdania i czując jak wiara ucieka każdym porem jej skóry.

Należał do Twojej matki. Chciałaby, żebyś go nosiła. 

Zmarszczyła brwi, ale nie potrafiła zwrócić uwagi na żadną myśl, która próbowała wykrystalizować się w jej głowie. Czuła się jakby ktoś nacisnął czerwony przycisk, zupełnie odłączając ją od mózgu i emocji. Sięgnęła po małe, kwadratowe etui i otworzyła je. Przez dłuższą chwilę patrzyła na piękny, złoty pierścień z zielonym kamieniem i jakby bezwiednie uniosła do niego dłoń. Kiedy tylko musnęła przedmiot palcami, poczuła dziwne mrowienie w opuszkach i chyba to był impuls, który na nowo przywrócił jej łączność z mózgiem, wyrywając z dziwnie wygodnego odrętwienia. Zamknęła pudełko, parskając krótkim śmiechem. Nie było w nim jednak ani krzty rozbawienia, a jedynie czyste niedowierzanie.
Czy on był naprawdę aż tak naiwny? 
Dopiero teraz zaczęła do niej dochodzić absurdalność tej sytuacji. W całym życiu nie dostała niczego od ojca. Niczego. W dodatku nigdy nie zwróciłby się do niej takimi słowami. Nie obchodzi go czego chcą inni. A już na pewno nie ona. Jedyne, co młoda Kopljar mu zawdzięczała, to życie pełne cierpienia. Nawet kiedy go nie było, udawało mu się niszczyć wszystko, co mogłoby sprawić jej radość. Całe dzieciństwo spędziła w wyludnionym domu, chociaż mogłaby przecież mieszkać z dziadkami. A jednak niewidzialna moc trzymała ją w tym szarym mieście, bez wsparcia i przyjaciół. Bez nikogo, prócz dwóch krwiożerczych stworzeń, z którymi wbrew wszystkiemu, wbrew prawom natury i logice, miała tyle wspólnego.
Zamknęła oczy, a w ciemności od razu zobaczyła swojego ukochanego.
Ty za to w ogóle nie jesteś naiwna... – usłyszała ironiczny głosik w swojej głowie. Westchnęła głośno, otwierając ciążące jej powieki. Teraz wszystko wydawało jej się ciężkie, jakby każda cząstka jej ciała zmieniła się w gąbkę, nasiąkniętą wodą. Proste czynności, jak podniesienie się z ziemi, czy choćby oddychanie, sprawiały jej trudności. Nawet myślenie o tym, że musi coś zrobić, nie było dla niej proste. Jakby wraz z nadzieją uszły z niej resztki życia.
Tak wygodnie byłoby sobie poleżeć. I nie wstać już nigdy...
Nie płakała, chociaż miała ochotę. Robiła to bardzo rzadko, ale mimo że dawno pogodziła się ze swoim życiem, czasem nie mogła tak po prostu przeskoczyć nad niektórymi przeciwnościami. Lata praktyki pomogły jej jednak znaleźć niemal niezawodny sposób radzenia sobie z problemami – zamienianie żalu i smutku na niewyobrażalną nienawiść. Nienawiść do tych wszystkich, którzy w jej mniemaniu przyczynili się do tego jak wygląda jej życie. Do ojca, jego popleczników, ale z drugiej strony również do tych wszystkich, którzy stoją na jego drodze. Bo przecież może gdyby dobro zostało pokonane...
Nie, nic by się nie zmieniło.
– A może jednak?
Zawsze próbuje w coś wierzyć, ale do końca nie wie jeszcze w co powinna. W co warto.
W końcu wyrwała się z marazmu i zmusiła do wstania z ziemi. Jednym ruchem różdżki spaliła krótki list i po raz kolejny przeniosła wzrok na czarne pudełeczko. Nie wierzyła, że przedmiot należał do jej matki. A nawet jeśli... i tak jej nie znała. Zresztą nie chciała mieć nic wspólnego z kobietą, która była w stanie pokochać potwora.
– Reducto! – powiedziała, kierując różdżkę na czarne pudełeczko, jednak bez żadnych rezultatów. Wzniosła oczy ku niebu, w myślach przeklinając swoje fatalne umiejętności magiczne. Nigdy nie mogła zrozumieć tego fenomenu – potomek Salazara Slytherina, który większą krzywdę przeciwnikowi zrobiłby wybijając mu oko magicznym patykiem, niżeli rzucając jakieś zaklęcie. – O nie, i tak cię nie zatrzymam – szepnęła, podnosząc z ziemi pierścień. Rozejrzała się tylko profilaktycznie, sprawdzając czy nikt jej nie obserwuje i w mgnieniu oka zniknęła w zaroślach zakazanego dla uczniów terenu. Zastanawiała się czemu miał służyć ten podarek, bo oczywiście była pewna, że bez powodu go nie otrzymała. Z pełnym przekonaniem mogła wykluczyć przekupstwo – kiedy ojciec czegoś od niej chciał, wychodził z założenia że terror jest o wiele lepszą kartą przetargową. Zresztą słowem nie wspomniał o żadnej "prośbie".
Po co więc cała ta szopka z listem? 
– Cassandra... – usłyszała cichy szept tuż przy swym uchu, więc momentalnie obróciła się, tylko po to, żeby dostrzec gęstwinę krzaków.
– Co? – zapytała pod nosem.
Mówiłaś coś? 
– Nie... – dodała, odpowiadając na własne myśli i westchnęła ciężko, kręcąc energicznie głową.
Przestań być taka cholernie nienormalna...
Rozejrzała się wokoło i choć nie szła wcale tak długo, nie była w stanie dostrzec choćby prześwitów zamku gdzieś w oddali. Zdecydowała, że to najlepsze miejsce, żeby pozbyć się niechcianego podarku, bo niezależnie od intencji jej ojca, wiedziała, że nie otrzymała pierścienia bez powodu. I jaki by ten powód nie był, ona nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Jeszcze raz uchyliła wieczko, żeby rzucić okiem na – bądź co bądź – piękny pierścień. Westchnęła ciężko i zatrzasnęła pudełko, rozglądając się prowizorycznie.
Wcale nie będzie mi cię brakować – przeszło jej przez myśli i nie wahając się dłużej rzuciła przedmiot w jedne z większych krzaków.
– Cassandra... – usłyszała znowu, tak wyraźnie, jakby ktoś stał tuż za nią. Serce na moment zamarło jej w piersi i w pierwszym odruchu obnażyła zęby, gotowa zaatakować właściciela przerażającego szeptu.
To nie ja.
Obróciła się wokół własnej osi, wypatrując czegokolwiek podejrzanego w ciemnościach ponurego lasu, ale w tej chwili nie mogła nawet w pełni zaufać swoim zmysłom.
Przecież wiem...
Obojętnie w jakim kierunku by nie spojrzała, wciąż miała wrażenie że coś lub ktoś ją obserwuje, chociaż nie mogła dostrzec nawet najmniejszego ruchu. Niezależnie od pory dnia, Zakazany Las był tak samo przytłaczający i nieprzyjazny, i mimo że czasem lubiła tu przychodzić, nigdy nie czuła się do końca komfortowo. Jakby wśród tych drzew była intruzem, którego ktoś usilnie chciał się pozbyć, ilekroć przekroczyła niepisany limit czasu.
Chodźmy stąd...
– Kim jesteś? – zapytała, ale odpowiedziała jej jedynie głucha cisza. W tej chwili bardzo żałowała, że do ziemi nie docierał nawet najmniejszy promień słonecznego światła, może wtedy udałoby jej się dostrzec tajemniczego nieznajomego.
Przecież masz różdżkę – przeszło jej przez myśl i omal nie wypadła jej z ręki, kiedy próbowała w pośpiechu wygrzebać ją z kieszeni szaty.
– Lumos – szepnęła, jednak bez żadnego efektu. Usiłowała jeszcze strzepnąć magiczny patyk, jakby myśląc, że nikłe światełko ukrywa się gdzieś wewnątrz i uda jej się wyciągnąć go siłą. – Lumos! – powiedziała głośniej i słaba iskra rozjaśniła najbliższe zarośla.
Wracajmy wreszcie... 
Skrzywiła się, nadal nie widząc niczego podejrzanego. Dłuższe przebywanie w tym ponurym miejscu nie miało jednak większego sensu, więc w końcu postanowiła posłuchać cichego, niecierpliwiącego się głosiku wewnątrz swojej głowy i wróciła do zamku. Nie mogła jednak przestać myśleć o przesyłce. Przecież jej ojciec musiał wiedzieć, że zatrzymanie tego niecodziennego prezentu będzie ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby do głowy jego córce. Musiał się liczyć z tym, że pozbędzie się pierścienia przy najbliższej okazji. A może to jednak naprawdę była tylko pamiątka rodzinna, ale jej paranoidalny lęk nie pozwolił ze spokojem przyjąć podarku? Tylko jaki to by miało sens?
Jakiego by nie miało, to już przecież historia...
Kiwnęła z aprobatą głową, ciesząc się, że sama ze sobą doszła do porozumienia, chociaż zrobiła to prawdopodobnie dla świętego spokoju. Wcale nie miała ochoty dłużej przejmować się ta konkretną sprawą, wolała myśleć o tych bardziej przyziemnych sprawach, pozbawionych przesadnego dramatyzmu, jak na przykład o lekcjach.
Lekcja. 
Serce po raz kolejny zatrzymało się na krótki moment, w którym uświadomiła sobie, dlaczego szkolne korytarze święcą o tej porze pustkami. Popędziła na trzecie piętro, wyklinając w duchu na siebie i swój wieczny brak zorganizowania. Zamiast załatwić sprawy jak najszybciej, to ona włóczyła się po Zakazanym Lesie, słysząc jakieś niezidentyfikowane głosy. Szpital świętego Munga już przygotowuje jej osobną salę. Zatrzymała się jeszcze, żeby złapać oddech, skupiła przez moment na roli, którą przyjdzie jej odegrać i delikatnym ruchem otworzyła drzwi do sali zaklęć. Większość uczniów, zajęta ćwiczeniem jakiegoś zaklęcia, nie zwróciła na nią w pierwszej chwili uwagi, ale ciche skrzypnięcie drzwi od razu zaalarmowało nauczyciela. Spojrzał na nowo przybyłą z nieodgadnionym dla dziewczyny wyrazem twarzy – jakby mieszanką zdziwienia i irytacji, że ktoś śmiał spóźnić się na pierwsza lekcję z nowym belfrem. Narcize miała wielką ochotę uśmiechnąć się nieco złośliwie, bo aż cisnęło jej się na usta: "cześć, Gavin, więc jednak nie jesteś woźnym?", ale z oczywistych względów zdusiła tę myśl w zarodku.
Profesor uniósł brew, ale nim zdążył się odezwać, szatynka ze swoją zbolałą miną zaczęła od razu:
– Przepraszam, że się spóźniłam, ale musiałam iść do Skrzydła Szpitalnego, bo... – mówiła słabym głosem, jednak przerwała widząc Lavender, energicznie kręcącą głową. – Źle się czułam...? – dokończyła kulawo, wytrącona z równowagi.
– Źle się czułaś? To bardzo ciekawe panno Kopljar...
Merlinie, a miałam nadzieję, że jednak jakimś cudem mnie nie zapamiętał...
–...bo twoje koleżanki twierdziły zgodnie, że profesor McGonagall pilnie potrzebowała twojej pomocy i możliwym jest, że przyjdziesz nieco później – powiedział Foulke spokojnym głosem, w którym gdzieś z tyłu czaiła się złośliwość. Wiedział, że kłamała. Wiedział, że będzie to mógł wykorzystać przeciwko niej. Narcize rzuciła szybkie spojrzenie na Parvati, która zabawnie wydęła policzki, z miną mówiącą: "no to wpadłaś, dziewczyno". Wszyscy doskonale wiedzieli jakie są konsekwencje spóźniania się na lekcje, choć przecież zawsze była jakaś różnica w karach nauczycieli – nieliczni, jak profesor Binns, prawdopodobnie w ogóle nie zauważyliby ucznia, który nie zdążył na czas, a w najgorszym przypadku odjęli punkty, ale już inni, jak choćby profesor Snape, byli gotowi zadać okrutnie wyczerpujące wypracowanie i jeszcze uraczyć ucznia szlabanem. Przyjęło się więc, że spóźnianie nie jest najrozsądniejszym pomysłem.
– Tak, najpierw byłam u profesor McGonagall, a później w skrzydle szpitalnym – powiedziała dziewczyna zbyt pewnym tonem, jakby już zapomniała że przed kilkoma sekundami udawała jeszcze potworne zmęczenie i nienaturalne wyczerpanie organizmu.
– Świetnie, jeszcze dzisiaj dowiem się czy to prawda, a jeśli mnie okłamałaś... – uśmiechnął się w sposób, który jeżył włosy na karku. – To pożałujesz. Możesz usiąść – zakończył nieco zbyt uprzejmie, jakby wręcz biła od niego nieszczerość. Szatynka odpowiedziała mu równie sztucznym uśmiechem, ale zajęła swoje miejsce bez szemrania. Nie miała ochoty już rzucać się na tej lekcji w oczy, więc tylko udawała, że ćwiczy zaklęcie, uważając, żeby przypadkiem niczego nie wysadzić. W gruncie rzeczy cieszyła się, ze spóźnienia, bo przynajmniej nie zostało jej czasu na kompromitacje swoimi nędznymi umiejętnościami.
– Kto do ciebie napisał? – zapytała, jakby od niechcenia, Lavender, kiedy po skończonej lekcji znalazły się na korytarzu. Narcize była jednak przekonana, że dziewczyny przedyskutowały już wszystkie możliwości i po tak dramatycznej ucieczce z Wielkiej Sali, nie mogły się doczekać odpowiedzi. Natychmiastowe poruszenie Patil tylko potwierdziło jej teorię.
– Kolega z Chorwacji, poznałam go w te wakacje – odpowiedziała bez zająknięcia, ale słysząc kolejne pytanie, wypowiedziane zbyt szybko przez koleżankę, całą siłą woli musiała powstrzymywać wywrócenie oczami.
– Przystojny? – Brown za wolno ugryzła się w język, ale zaraz dodała. – Zresztą wiesz co? Nieważne. – uśmiechnęła się nerwowo, zachowując, jakby podrzuciła bombę, która teraz w każdej chwili mogła wybuchnąć.
– Słuchaj, Narcize...– zaczęła ostrożnie Parvati. – Wczoraj nie było okazji porozmawiać, dzisiaj też tak nagle wybiegłaś i my... no wiesz, martwimy się o ciebie, może...
– Zupełnie niepotrzebnie – przerwała jej Chorwatka, uśmiechając się pogodnie. Tym razem nie przypominało to już tego sztucznego uśmiechu, którym obdarzyła nauczyciela, chociaż bez dwóch zdań szczerości w obu było tyle samo. – Nie ma o czym rozmawiać, czuję się świetnie, trzeba iść dalej, tyle – dodała nadal przybierając ton, tak bardzo przepełniony pewnością siebie, że najwyraźniej zupełnie przekonała przyjaciółki do szczerości swoich słów.
Paradoksalnie, w zupełności zgadzała się z wypowiedzianymi przez siebie słowami, ale w żaden sposób nie potrafiła się do nich zastosować. O wiele łatwiej było przekonać do nich innych, niż siebie. Nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że jej osobowość coraz bardziej rozdziela się na dwie, jakby była kartką papieru, z dwóch stron ciągniętą przez dwa inne demony.
Dwa spojrzenia na świat po obu stronach lustra.
Wiedziała już, że o wiele wygodniej jest stale z kimś rozmawiać, przebywać wśród ludzi, którzy zajmują czymś jej czas i myśli, żeby znowu mogła być sobą, czasem szczerze cieszącą się z drobnostek. Ale w pewnym momencie zadawała sobie pytanie: czy to aby na pewno w porządku? Czy mogła tak po prostu przeskoczyć nad śmiercią najbliższego? I dopiero kiedy znajdzie się z dala od przyjaciół, w swoim własnym świecie, w którym nikt nie rozprasza jej myśli, może w końcu odpowiedzieć.
Nie. To nie w porządku.


7 komentarzy:

  1. Nigdy nie komentuje opowiadań, ale w wypadku Twojego postanowiłam robić wyjątek. Bardzo podoba mi się stworzona przez ciebie historia, kreacja bohaterów. Nikt nie wie, że główna bohaterka jest córką Voldemorta, to naprawdę nowość wśród opowiadań, które czytałam. Nie mogę doczekać się miny Ślizgonów, a w szczególności Draco, kiedy dowie się prawdy.

    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i życzę weny !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za komentarz i miłe słowa - jeśli wiem, że jest choć jeden czytelnik, to w mojej ocenie warto kontynuować to opowiadanie. Wtedy i wena się znajdzie.
      Pozdrawiam i w najbliższych dniach postaram się dodać nowy rozdział.

      Usuń
  2. Jejciu, wielkie brawa. Najbardziej ciekawi mnie kara jaką dostanie Narcize za okłamanie Profesora Gavina. Nadal uważam, że jest on fantastyczny *-*
    Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam i Życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę usuń weryfikację obrazkową. To męczące ;c

      Usuń
    2. O widzisz, nawet nie widziałam, że ją mam - usunięta.
      Też lubię Foulke, na razie głównie dlatego, że jego wygląd "pożyczyłam" od Hiddlestona, który totalnie mnie kupił rolą Lokiego, ale wizja, którą mam dla tej postaci też przemawia do mnie całkiem mocno.
      Również pozdrawiam ;)

      Usuń
  3. Hej :)
    Przez przypadek trafiłam na tego bloga, ale uważam, że przypadki się nie zdarzają i to było z góry zaplanowane:) I bardzo się ciesze z tego powodu, bo opowiadanie jest cudowne:) Jeszcze nie spotkałam takiej fabuły, ale wydaje się być bardzo ciekawa. Postawa Narcize jest bardzo absorbująca, więc czekam na dalszy bieg wydarzeń z niecierpliwością. Do tego także hestem ciekawa, co sie stanie, kiedy uczniowie się dowiedzą, że jest ona córką Voldemorda.
    Życzę weny,
    ~Kam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że Ci się podoba i mam nadzieję, że rzeczywiście zostaniesz dłużej przy tym opowiadaniu ;) Na szczęście nie będziesz musiała długo czekać na nowy rozdział, bo wrzucę go jeszcze dzisiaj lub jutro.
      Pozdrawiam ;)

      Usuń