Kiedy
rześkie, wrześniowe powietrze uderzyło w nozdrza młodej Chorwatki, przystanęła
na moment, starając się głębiej odetchnąć. Próbowała uspokoić zbyt szybkie
bicie serca i opanować drżenie rąk, co z pewnością pomogłoby jej przyjrzeć się
małemu pakunkowi, który schowany był w zrulowanym pergaminie. Mimo iż bardzo
chciała, nie mogła otworzyć listu na dziedzińcu. Musiała być zupełnie sama, bez
żadnych przypadkowych świadków.
Wreszcie
odpisał.
Nadzieja
powoli wypełniała jej wnętrze, jak gorąca herbata, rozchodząca się po
zziębniętym organizmie. Niosła ją na niewidzialnych skrzydłach aż na skraj
Zakazanego Lasu, wolny od wścibskich spojrzeń wiecznie ciekawskich uczniów.
Dopiero teraz Narcize mogła w spokoju usiąść pod rozłożystym dębem i ostrożnie,
choć niecierpliwie otworzyć list. Małe, czarne pudełeczko upadło obok jej
kolan, ale w tej chwili nie przykładała do tego żadnej wagi. Wpatrywała się
tylko w zwitek papieru, raz po raz czytając dwa krótkie zdania i czując jak
wiara ucieka każdym porem jej skóry.
Należał
do Twojej matki. Chciałaby, żebyś go nosiła.
Zmarszczyła
brwi, ale nie potrafiła zwrócić uwagi na żadną myśl, która próbowała
wykrystalizować się w jej głowie. Czuła się jakby ktoś nacisnął czerwony
przycisk, zupełnie odłączając ją od mózgu i emocji. Sięgnęła po małe,
kwadratowe etui i otworzyła je. Przez dłuższą chwilę patrzyła na piękny, złoty
pierścień z zielonym kamieniem i jakby bezwiednie uniosła do niego dłoń. Kiedy
tylko musnęła przedmiot palcami, poczuła dziwne mrowienie w opuszkach i chyba
to był impuls, który na nowo przywrócił jej łączność z mózgiem, wyrywając z
dziwnie wygodnego odrętwienia. Zamknęła pudełko, parskając krótkim śmiechem.
Nie było w nim jednak ani krzty rozbawienia, a jedynie czyste niedowierzanie.
Czy
on był naprawdę aż tak naiwny?
Dopiero
teraz zaczęła do niej dochodzić absurdalność tej sytuacji. W całym życiu nie
dostała niczego od ojca. Niczego. W dodatku nigdy nie zwróciłby się do niej
takimi słowami. Nie obchodzi go czego chcą inni. A już na pewno nie ona.
Jedyne, co młoda Kopljar mu zawdzięczała, to życie pełne cierpienia. Nawet
kiedy go nie było, udawało mu się niszczyć wszystko, co mogłoby sprawić jej
radość. Całe dzieciństwo spędziła w wyludnionym domu, chociaż mogłaby przecież
mieszkać z dziadkami. A jednak niewidzialna moc trzymała ją w tym szarym
mieście, bez wsparcia i przyjaciół. Bez nikogo, prócz dwóch krwiożerczych
stworzeń, z którymi wbrew wszystkiemu, wbrew prawom natury i logice, miała tyle
wspólnego.
Zamknęła
oczy, a w ciemności od razu zobaczyła swojego ukochanego.
Ty
za to w ogóle nie jesteś naiwna... – usłyszała ironiczny głosik w swojej
głowie. Westchnęła głośno, otwierając ciążące jej powieki. Teraz wszystko
wydawało jej się ciężkie, jakby każda cząstka jej ciała zmieniła się w gąbkę,
nasiąkniętą wodą. Proste czynności, jak podniesienie się z ziemi, czy choćby
oddychanie, sprawiały jej trudności. Nawet myślenie o tym, że musi coś zrobić,
nie było dla niej proste. Jakby wraz z nadzieją uszły z niej resztki życia.
Tak
wygodnie byłoby sobie poleżeć. I nie wstać już nigdy...
Nie
płakała, chociaż miała ochotę. Robiła to bardzo rzadko, ale mimo że dawno
pogodziła się ze swoim życiem, czasem nie mogła tak po prostu przeskoczyć nad
niektórymi przeciwnościami. Lata praktyki pomogły jej jednak znaleźć niemal
niezawodny sposób radzenia sobie z problemami – zamienianie żalu i smutku na
niewyobrażalną nienawiść. Nienawiść do tych wszystkich, którzy w jej mniemaniu
przyczynili się do tego jak wygląda jej życie. Do ojca, jego popleczników, ale
z drugiej strony również do tych wszystkich, którzy stoją na jego drodze. Bo
przecież może gdyby dobro zostało pokonane...
Nie,
nic by się nie zmieniło.
–
A może jednak?
Zawsze
próbuje w coś wierzyć, ale do końca nie wie jeszcze w co powinna. W co warto.
W
końcu wyrwała się z marazmu i zmusiła do wstania z ziemi. Jednym ruchem różdżki
spaliła krótki list i po raz kolejny przeniosła wzrok na czarne pudełeczko. Nie
wierzyła, że przedmiot należał do jej matki. A nawet jeśli... i tak jej nie
znała. Zresztą nie chciała mieć nic wspólnego z kobietą, która była w stanie
pokochać potwora.
–
Reducto! – powiedziała, kierując różdżkę na czarne pudełeczko, jednak bez
żadnych rezultatów. Wzniosła oczy ku niebu, w myślach przeklinając swoje
fatalne umiejętności magiczne. Nigdy nie mogła zrozumieć tego fenomenu –
potomek Salazara Slytherina, który większą krzywdę przeciwnikowi zrobiłby
wybijając mu oko magicznym patykiem, niżeli rzucając jakieś zaklęcie. – O nie,
i tak cię nie zatrzymam – szepnęła, podnosząc z ziemi pierścień. Rozejrzała się
tylko profilaktycznie, sprawdzając czy nikt jej nie obserwuje i w mgnieniu oka
zniknęła w zaroślach zakazanego dla uczniów terenu. Zastanawiała się czemu miał
służyć ten podarek, bo oczywiście była pewna, że bez powodu go nie otrzymała. Z
pełnym przekonaniem mogła wykluczyć przekupstwo – kiedy ojciec czegoś od niej
chciał, wychodził z założenia że terror jest o wiele lepszą kartą przetargową.
Zresztą słowem nie wspomniał o żadnej "prośbie".
Po
co więc cała ta szopka z listem?
–
Cassandra... – usłyszała cichy szept tuż przy swym uchu, więc momentalnie
obróciła się, tylko po to, żeby dostrzec gęstwinę krzaków.
–
Co? – zapytała pod nosem.
Mówiłaś
coś?
–
Nie... – dodała, odpowiadając na własne myśli i westchnęła ciężko, kręcąc
energicznie głową.
Przestań
być taka cholernie nienormalna...
Rozejrzała
się wokoło i choć nie szła wcale tak długo, nie była w stanie dostrzec choćby
prześwitów zamku gdzieś w oddali. Zdecydowała, że to najlepsze miejsce, żeby
pozbyć się niechcianego podarku, bo niezależnie od intencji jej ojca,
wiedziała, że nie otrzymała pierścienia bez powodu. I jaki by ten powód nie
był, ona nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Jeszcze
raz uchyliła wieczko, żeby rzucić okiem na – bądź co bądź – piękny pierścień.
Westchnęła ciężko i zatrzasnęła pudełko, rozglądając się prowizorycznie.
Wcale
nie będzie mi cię brakować – przeszło jej przez myśli i nie wahając się
dłużej rzuciła przedmiot w jedne z większych krzaków.
–
Cassandra... – usłyszała znowu, tak wyraźnie, jakby ktoś stał tuż za nią. Serce
na moment zamarło jej w piersi i w pierwszym odruchu obnażyła zęby, gotowa
zaatakować właściciela przerażającego szeptu.
To
nie ja.
Obróciła
się wokół własnej osi, wypatrując czegokolwiek podejrzanego w ciemnościach
ponurego lasu, ale w tej chwili nie mogła nawet w pełni zaufać swoim zmysłom.
Przecież
wiem...
Obojętnie
w jakim kierunku by nie spojrzała, wciąż miała wrażenie że coś lub ktoś ją obserwuje,
chociaż nie mogła dostrzec nawet najmniejszego ruchu. Niezależnie od pory dnia,
Zakazany Las był tak samo przytłaczający i nieprzyjazny, i mimo że czasem
lubiła tu przychodzić, nigdy nie czuła się do końca komfortowo. Jakby wśród
tych drzew była intruzem, którego ktoś usilnie chciał się pozbyć, ilekroć
przekroczyła niepisany limit czasu.
Chodźmy
stąd...
–
Kim jesteś? – zapytała, ale odpowiedziała jej jedynie głucha cisza. W tej
chwili bardzo żałowała, że do ziemi nie docierał nawet najmniejszy promień
słonecznego światła, może wtedy udałoby jej się dostrzec tajemniczego
nieznajomego.
Przecież
masz różdżkę – przeszło jej przez myśl i omal nie wypadła jej z ręki, kiedy
próbowała w pośpiechu wygrzebać ją z kieszeni szaty.
–
Lumos – szepnęła, jednak bez żadnego efektu. Usiłowała jeszcze strzepnąć
magiczny patyk, jakby myśląc, że nikłe światełko ukrywa się gdzieś wewnątrz i
uda jej się wyciągnąć go siłą. – Lumos! – powiedziała głośniej i słaba iskra
rozjaśniła najbliższe zarośla.
Wracajmy
wreszcie...
Skrzywiła
się, nadal nie widząc niczego podejrzanego. Dłuższe przebywanie w tym ponurym
miejscu nie miało jednak większego sensu, więc w końcu postanowiła posłuchać
cichego, niecierpliwiącego się głosiku wewnątrz swojej głowy i wróciła do
zamku. Nie mogła jednak przestać myśleć o przesyłce. Przecież jej ojciec musiał
wiedzieć, że zatrzymanie tego niecodziennego prezentu będzie ostatnią rzeczą,
jaka przyszłaby do głowy jego córce. Musiał się liczyć z tym, że pozbędzie się
pierścienia przy najbliższej okazji. A może to jednak naprawdę była tylko
pamiątka rodzinna, ale jej paranoidalny lęk nie pozwolił ze spokojem przyjąć
podarku? Tylko jaki to by miało sens?
Jakiego
by nie miało, to już przecież historia...
Kiwnęła
z aprobatą głową, ciesząc się, że sama ze sobą doszła do porozumienia, chociaż
zrobiła to prawdopodobnie dla świętego spokoju. Wcale nie miała ochoty dłużej
przejmować się ta konkretną sprawą, wolała myśleć o tych bardziej przyziemnych
sprawach, pozbawionych przesadnego dramatyzmu, jak na przykład o lekcjach.
Lekcja.
Serce
po raz kolejny zatrzymało się na krótki moment, w którym uświadomiła sobie,
dlaczego szkolne korytarze święcą o tej porze pustkami. Popędziła na trzecie
piętro, wyklinając w duchu na siebie i swój wieczny brak zorganizowania. Zamiast
załatwić sprawy jak najszybciej, to ona włóczyła się po Zakazanym Lesie,
słysząc jakieś niezidentyfikowane głosy. Szpital świętego Munga już
przygotowuje jej osobną salę. Zatrzymała się jeszcze, żeby złapać oddech,
skupiła przez moment na roli, którą przyjdzie jej odegrać i delikatnym ruchem
otworzyła drzwi do sali zaklęć. Większość uczniów, zajęta ćwiczeniem jakiegoś
zaklęcia, nie zwróciła na nią w pierwszej chwili uwagi, ale ciche skrzypnięcie
drzwi od razu zaalarmowało nauczyciela. Spojrzał na nowo przybyłą z
nieodgadnionym dla dziewczyny wyrazem twarzy – jakby mieszanką zdziwienia i
irytacji, że ktoś śmiał spóźnić się na pierwsza lekcję z nowym belfrem. Narcize
miała wielką ochotę uśmiechnąć się nieco złośliwie, bo aż cisnęło jej się na
usta: "cześć, Gavin, więc jednak nie jesteś woźnym?", ale z
oczywistych względów zdusiła tę myśl w zarodku.
Profesor
uniósł brew, ale nim zdążył się odezwać, szatynka ze swoją zbolałą miną zaczęła
od razu:
–
Przepraszam, że się spóźniłam, ale musiałam iść do Skrzydła Szpitalnego, bo... –
mówiła słabym głosem, jednak przerwała widząc Lavender, energicznie kręcącą
głową. – Źle się czułam...? – dokończyła kulawo, wytrącona z równowagi.
–
Źle się czułaś? To bardzo ciekawe panno Kopljar...
Merlinie,
a miałam nadzieję, że jednak jakimś cudem mnie nie zapamiętał...
–...bo
twoje koleżanki twierdziły zgodnie, że profesor McGonagall pilnie potrzebowała
twojej pomocy i możliwym jest, że przyjdziesz nieco później – powiedział Foulke
spokojnym głosem, w którym gdzieś z tyłu czaiła się złośliwość. Wiedział, że
kłamała. Wiedział, że będzie to mógł wykorzystać przeciwko niej. Narcize
rzuciła szybkie spojrzenie na Parvati, która zabawnie wydęła policzki, z miną
mówiącą: "no to wpadłaś, dziewczyno". Wszyscy doskonale wiedzieli jakie
są konsekwencje spóźniania się na lekcje, choć przecież zawsze była jakaś
różnica w karach nauczycieli – nieliczni, jak profesor Binns, prawdopodobnie w
ogóle nie zauważyliby ucznia, który nie zdążył na czas, a w najgorszym
przypadku odjęli punkty, ale już inni, jak choćby profesor Snape, byli gotowi
zadać okrutnie wyczerpujące wypracowanie i jeszcze uraczyć ucznia szlabanem.
Przyjęło się więc, że spóźnianie nie jest najrozsądniejszym pomysłem.
–
Tak, najpierw byłam u profesor McGonagall, a później w skrzydle szpitalnym –
powiedziała dziewczyna zbyt pewnym tonem, jakby już zapomniała że przed kilkoma
sekundami udawała jeszcze potworne zmęczenie i nienaturalne wyczerpanie
organizmu.
–
Świetnie, jeszcze dzisiaj dowiem się czy to prawda, a jeśli mnie okłamałaś... –
uśmiechnął się w sposób, który jeżył włosy na karku. – To pożałujesz. Możesz
usiąść – zakończył nieco zbyt uprzejmie, jakby wręcz biła od niego
nieszczerość. Szatynka odpowiedziała mu równie sztucznym uśmiechem, ale zajęła
swoje miejsce bez szemrania. Nie miała ochoty już rzucać się na tej lekcji w
oczy, więc tylko udawała, że ćwiczy zaklęcie, uważając, żeby przypadkiem
niczego nie wysadzić. W gruncie rzeczy cieszyła się, ze spóźnienia, bo
przynajmniej nie zostało jej czasu na kompromitacje swoimi nędznymi umiejętnościami.
–
Kto do ciebie napisał? – zapytała, jakby od niechcenia, Lavender, kiedy po
skończonej lekcji znalazły się na korytarzu. Narcize była jednak przekonana, że
dziewczyny przedyskutowały już wszystkie możliwości i po tak dramatycznej
ucieczce z Wielkiej Sali, nie mogły się doczekać odpowiedzi. Natychmiastowe
poruszenie Patil tylko potwierdziło jej teorię.
–
Kolega z Chorwacji, poznałam go w te wakacje – odpowiedziała bez zająknięcia,
ale słysząc kolejne pytanie, wypowiedziane zbyt szybko przez koleżankę, całą
siłą woli musiała powstrzymywać wywrócenie oczami.
–
Przystojny? – Brown za wolno ugryzła się w język, ale zaraz dodała. – Zresztą
wiesz co? Nieważne. – uśmiechnęła się nerwowo, zachowując, jakby podrzuciła
bombę, która teraz w każdej chwili mogła wybuchnąć.
–
Słuchaj, Narcize...– zaczęła ostrożnie Parvati. – Wczoraj nie było okazji
porozmawiać, dzisiaj też tak nagle wybiegłaś i my... no wiesz, martwimy się o
ciebie, może...
–
Zupełnie niepotrzebnie – przerwała jej Chorwatka, uśmiechając się pogodnie. Tym
razem nie przypominało to już tego sztucznego uśmiechu, którym obdarzyła
nauczyciela, chociaż bez dwóch zdań szczerości w obu było tyle samo. – Nie ma o
czym rozmawiać, czuję się świetnie, trzeba iść dalej, tyle – dodała nadal
przybierając ton, tak bardzo przepełniony pewnością siebie, że najwyraźniej
zupełnie przekonała przyjaciółki do szczerości swoich słów.
Paradoksalnie,
w zupełności zgadzała się z wypowiedzianymi przez siebie słowami, ale w żaden
sposób nie potrafiła się do nich zastosować. O wiele łatwiej było przekonać do
nich innych, niż siebie. Nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że jej osobowość
coraz bardziej rozdziela się na dwie, jakby była kartką papieru, z dwóch stron
ciągniętą przez dwa inne demony.
Dwa
spojrzenia na świat po obu stronach lustra.
Wiedziała
już, że o wiele wygodniej jest stale z kimś rozmawiać, przebywać wśród ludzi,
którzy zajmują czymś jej czas i myśli, żeby znowu mogła być sobą, czasem
szczerze cieszącą się z drobnostek. Ale w pewnym momencie zadawała sobie pytanie:
czy to aby na pewno w porządku? Czy mogła tak po prostu przeskoczyć nad
śmiercią najbliższego? I dopiero kiedy znajdzie się z dala od przyjaciół, w
swoim własnym świecie, w którym nikt nie rozprasza jej myśli, może w końcu
odpowiedzieć.
Nie.
To nie w porządku.
Nigdy nie komentuje opowiadań, ale w wypadku Twojego postanowiłam robić wyjątek. Bardzo podoba mi się stworzona przez ciebie historia, kreacja bohaterów. Nikt nie wie, że główna bohaterka jest córką Voldemorta, to naprawdę nowość wśród opowiadań, które czytałam. Nie mogę doczekać się miny Ślizgonów, a w szczególności Draco, kiedy dowie się prawdy.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i życzę weny !
Wielkie dzięki za komentarz i miłe słowa - jeśli wiem, że jest choć jeden czytelnik, to w mojej ocenie warto kontynuować to opowiadanie. Wtedy i wena się znajdzie.
UsuńPozdrawiam i w najbliższych dniach postaram się dodać nowy rozdział.
Jejciu, wielkie brawa. Najbardziej ciekawi mnie kara jaką dostanie Narcize za okłamanie Profesora Gavina. Nadal uważam, że jest on fantastyczny *-*
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny.
Pozdrawiam i Życzę weny ;*
Proszę usuń weryfikację obrazkową. To męczące ;c
UsuńO widzisz, nawet nie widziałam, że ją mam - usunięta.
UsuńTeż lubię Foulke, na razie głównie dlatego, że jego wygląd "pożyczyłam" od Hiddlestona, który totalnie mnie kupił rolą Lokiego, ale wizja, którą mam dla tej postaci też przemawia do mnie całkiem mocno.
Również pozdrawiam ;)
Hej :)
OdpowiedzUsuńPrzez przypadek trafiłam na tego bloga, ale uważam, że przypadki się nie zdarzają i to było z góry zaplanowane:) I bardzo się ciesze z tego powodu, bo opowiadanie jest cudowne:) Jeszcze nie spotkałam takiej fabuły, ale wydaje się być bardzo ciekawa. Postawa Narcize jest bardzo absorbująca, więc czekam na dalszy bieg wydarzeń z niecierpliwością. Do tego także hestem ciekawa, co sie stanie, kiedy uczniowie się dowiedzą, że jest ona córką Voldemorda.
Życzę weny,
~Kam
Bardzo się cieszę, że Ci się podoba i mam nadzieję, że rzeczywiście zostaniesz dłużej przy tym opowiadaniu ;) Na szczęście nie będziesz musiała długo czekać na nowy rozdział, bo wrzucę go jeszcze dzisiaj lub jutro.
UsuńPozdrawiam ;)