poniedziałek, 11 czerwca 2012

1. Koszmary

I gdybyś tylko zechciał wrócić, w jednej chwili zapomniałabym o wszystkich urazach, które do Ciebie żywię. Liczyłoby się już tylko ciepło bijące od Twego ciała. Ciepło, które dawało mi chęć do otwierania oczu i stawania naprzeciw wszystkim przeciwnościom. Wiedziałeś o tym. Wiedziałeś, że tylko Ty trzymasz mnie przy życiu. Wiedziałeś, a mimo to mnie opuściłeś. Wróć. Wróć do mnie.
Narcize


Młoda szatynka jeszcze raz przeczytała list, wierzchem dłoni ocierając wilgotne od łez policzki. Mimo, że minęły już prawie dwa miesiące, ona wciąż nie potrafiła pogodzić się ze stratą.
– Nigdy nie będę w stanie tak bardzo pokochać kogoś innego – szepnęła, odkładając pergamin na stertę innych, zapisanych wieloma bolesnymi słowami. Żadnego z listów prawdopodobnie nigdy nie wyśle. Nigdy nie będzie też do nich wracać, ale mimo wszystko trzyma je, żeby stale przypominały jej, że wciąż jest człowiekiem, a nie wydmuszką pozbawioną uczuć. Że kocha i nienawidzi, mimo że o wiele łatwiej byłoby wszystko stłumić. Będzie walczyć póki będzie miała siłę.

Zacisnęła powieki, a przed oczami po raz kolejny stanął jej obraz tamtego wieczoru. Wiedziała, że po powrocie do domu czeka ją kara. Że po raz kolejny poczuje ten niewyobrażalny ból, który zostawia po sobie zaklęcie Cruciatus. Właśnie dlatego tak bardzo nie cierpiała wakacji. Jej ojciec nigdy nie miał prawdziwego domu, za którym mógłby tęsknić przez dziesięć miesięcy szkoły i dołożył wszelkich starań, żeby i jego córka nie zaznała tego szczęścia. Kiedy ostatniego dnia czerwca, piętnastolatka przekroczyła próg starej posiadłości, a drzwi zaskrzypiały za nią przeraźliwie, zacisnęła tylko zęby i powoli skierowała swe kroki do jednego z największych pomieszczeń, w którym zwykł przesiadywać jej ojciec. Wolała mieć to już za sobą, a przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie uniknie kary za sprzeciwienie się jego woli. Czarny Pan nie wybacza.
Stanęła w wejściu do salonu, który mimo trzaskającego w kominku ognia, wręcz mroził swoim chłodem. Ciemne ściany i kamienne podłogi, mimo przestronności wnętrza i wysokiego sklepienia, upodabniały to miejsce do średniowiecznych lochów. Niemal zupełny brak mebli sprawiał, że wzrok od razu padał na drewniany fotel z bordowym obiciem, doskonale imitujący tron pradawnego władcy. Patrzący nie zatrzymałby się jednak na podziwianiu tego misternie rzeźbionego siedzenia, ponieważ to postać odpoczywająca na nim skupiała całą uwagę. Blady mężczyzna, o twarzy przywodzącej na myśl węża z czerwonymi oczami, wpatrywał się w ciemność za oknem. Poły jego szaty spływały na ziemię, a rękawy odsłaniały jedynie dłonie z o długich, bladych palcach. Człowiek, czy raczej istota, zdawała się być oazą spokoju, ale coś jednak nie pozwalało oprzeć się wrażeniu, że jest to tylko cisza przed burzą. Że w każdej chwili drapieżnik może zaatakować, nie dając szans na przeżycie.
– Jak miło, że w końcu zaszczyciłaś nas swoją obecnością. Wprost nie mogliśmy się doczekać – przemówił mężczyzna zimnym, wysokim głosem. Nie spojrzał nawet na swoją córkę, wykrzywił za to usta w drwiącym uśmiechu.
– My? – zapytała niepewnie dziewczyna, robiąc kilka kroków do przodu. Rozejrzała się po pomieszczeniu, jednak nie dostrzegła nikogo poza swoim ojcem. – Co, zaprosiłeś swoich śmierciożerców? Czyżbyś sam nie potrafił poradzić sobie z własnym dzieckiem? – zapytała, jak zwykle zbyt butnie. Kiedy tylko dokończyła zdanie, poczuła, że nie może złapać oddechu. Otworzyła usta, próbując zaczerpnąć powietrza, niczym ryba wyjęta zwody. Voldemort podniósł się ze swojego tronu i wolnym krokiem podszedł do dziewczyny, która teraz niemal miotała się po ziemi, wciąż bezskutecznie starając się oddychać.
– Przez tyle lat nie zdołałaś nauczyć się szacunku... – westchnął Czarny Pan, patrząc beznamiętnie na bezradną szatynkę. Machnął niedbale ręką, a ona wreszcie z głośnym świstem odetchnęła, dysząc teraz jak po przebiegnięciu dłuższego dystansu. Nadal nie podnosiła się jednak z ziemi. Voldemort, jak gdyby nigdy nic, zaczął przechadzać się po pokoju.
– Widzisz, Narcize, wciąż nie potrafisz okazać mi wdzięczności za to wszystko co dla ciebie robię... że daję ci jeść, wychowuję cię... – wskazał na nią ręką, jak gdyby pokazywał, że jedną z lekcji wychowania odbyła przed chwilą. –...pozwalam ci się uczyć, a nawet zawierać przyjaźnie ze zdrajcami krwi. A ty nadal nie dajesz mi nic w zamian... żadnego podziękowania. Dlaczego? Dlaczego nie potrafisz docenić tego, że pozwalam ci oddychać? – spojrzał na nią, niemalże ze smutkiem, choć tak naprawdę jego oczy pozostały takie jak zawsze. Wyprane z wszelkich uczuć, podobnie zresztą jak głos – nieznośnie spokojny, zimny i mimo że bardzo cichy, bez trudu można było usłyszeć każde słowo. Dziewczyna wciąż siedziała na podłodze, choć udało jej się już uspokoić. Wpatrywała się w swojego ojca z największą nienawiścią, jaką jest w stanie wydobyć z siebie człowiek, ale nie odezwała się ani słowem. Nikt zresztą tego od niej nie oczekiwał. Voldemort po dłuższej pauzie kontynuował swój monolog:
– W zamian za całą tę... dobroć jaką ci daję oczekuję jedynie, że będziesz wykonywać moje prośby, czy to naprawdę tak wiele? Czy doprowadzenie do mnie Pottera jest aż tak trudne? Miałaś tyle okazji... tyle okazji, żeby mi pomóc. – westchnął ciężko i dopiero teraz wyciągnął różdżkę. – Nie zrobiłaś tego, ale nie martw się... – powiedział spokojnie, niemal się uśmiechając. – ...nie zabiję cię. – Jego głos cały czas był jakby znudzony. Cała ta rozmowa była prowadzona w tak miłej atmosferze, że Narcize była pewna, że gdzieś tu jest drugie dno. Nie miała tylko pojęcia do czego dąży jej ojciec.
– Nawet mając okazję do zabicia go...
Nie jesteś w stanie tego zrobić – zadźwięczało jej w głowie pustym echem, jakby ktoś obcy pomyślał o tym za nią. Spojrzała na wykierowaną w nią różdżkę. Nawet przez moment rozważała szybką przemianę w deatha, jak zwykle w takiej sytuacji, ale nauczona doświadczeniem wiedziała, że kara jest nieunikniona. Zacisnęła powieki i pięści, czekając na napływającą falę bólu. Na próżno jednak.
– Petrificus Totalus.
Młoda Kopljar zdążyła tylko otworzyć oczy w wyrazie głębokiego zaskoczenia i padła na podłogę. Za chwilę poczuła, że lewituje i zaklęciem została postawiona do pionu. I tak stała bez ruchu, ze zdziwieniem malującym się na twarzy.
– A teraz czas na gwóźdź programu. Specjalnie dla ciebie zaprosiłem dziś wyjątkowego gościa. Nie chciał się jednak stawić na moje wezwanie, toteż posłałem po niego gońca. Historia jak z bajki, a wszystko to dla ciebie. – Voldemort machnął różdżką na drzwi, prowadzące do lochów, a te w momencie się otworzyły.
– Na dowód miłości do mojego jedynego dziecka – niemal się uśmiechnął, choć wzrok pozostawał pusty i nie zdradzający żadnych uczuć. Szesnastolatka nie mogła nic powiedzieć, ani choćby się poruszyć, więc stała i nie mrugając patrzyła na swojego ojca. Nie miała pojęcia o czym mówi i kim może być ów zaproszony gość, ale nie podejrzewała niczego dobrego. Z podziemi dobiegał jakiś stukot, który tylko potęgował niepokój dziewczyny. Dziwny dźwięk nasilał się z każdą chwilą, jakby przedmiot, który je wydawał przybliżał się, i rzeczywiście po paru chwilach do pokoju wtoczyła się jakaś postać. Choć może bardziej pasowałoby określenie "została wtoczona" – jakby przyciągnięta niewidzialną liną. Tą postacią był młody mężczyzna w ciemnej szacie, być może przystojny, choć w tej chwili pokiereszowany na całej twarzy, co utrudniało realną ocenę. Narcize bez trudu poznała jednak dwudziestoletniego chłopaka i w jednej chwili zapragnęła do niego podbiec, jednakże zaklęcie wciąż uniemożliwiało jakikolwiek ruch. Jej źrenice powiększyły się, niemal zupełnie zakrywając tęczówkę. Próbowała się jakoś wyrwać, ale wiedziała, że to bezcelowe. Serce zaczęło tłuc się o żebra, a oddech przyspieszył.
Nie powinno go tu być. Przecież robiłam wszystko, żeby ojciec nigdy się o nas nie dowiedział...
– Nie miałaś okazji przedstawić mi swojego chłopaka. Przecież wiesz, że chętnie poznam twoich przyjaciół – drwiący uśmiech pojawił się na twarzy Czarnego Pana. – Czas go obudzić, nieprawdaż? – zapytał i skierował różdżkę na mężczyznę, niewerbalnie rzucając zaklęcie. Ten powoli otworzył oczy, a na jego twarzy momentalnie wymalował się wielki ból. Kiedy już oprzytomniał, z wielkim trudem podparł się na łokciu i rozejrzał po pomieszczeniu. Kiedy tylko dostrzegł stojącą bez ruchu dziewczynę, od razu spróbował wstać.
– Narc! Co się dzieje, co ty tutaj robisz? – spytał szybko, będąc chyba w zbyt dużym szoku, żeby zarejestrować obecność jeszcze jednej osoby. Voldemort jednak nie przywykł do bycia ignorowanym, więc szybko postanowił dać o sobie znać. Machnął ręką, niby od niechcenia, a młody brunet wygiął się, jakby ktoś mu łamał kości. Z jego ust wydarł się niewyobrażalny krzyk, a dziewczyna po raz kolejny zapragnęła wyrwać się spod działania zaklęcia i czym prędzej podbiec do chłopaka.
– Uwielbiam takie spotkania – wysyczał Riddle i jeszcze raz użył różdżki. – Crucio – powiedział cicho, a salę momentalnie wypełnił krzyk bólu. Chłopak z powrotem upadł na podłogę i wydawało się, że teraz każda kończyna żyje niezależnie od całego ciała, wykrzywiając się jak plastikowa butelka wrzucona do ogniska. Narcize nie mogła nic zrobić. Łzy ciurkiem płynęły po jej policzkach. Chciała coś powiedzieć. Chciała błagać ojca, żeby zostawił jedynego człowieka za którego oddałaby życie. Wolała cierpieć zamiast niego, ale nie mogła nic zrobić. Nie mogła nawet zamknąć oczu.
– No, tyle chyba wystarczy – powiedział cicho Voldemort i cofnął zaklęcie. – Mam nadzieję, córeczko, że to cię czegoś nauczy – wysyczał, a po chwili uniósł nieznacznie kąciki ust. Dziewczyna miała nadzieję, że to już koniec, że wreszcie będzie mogła podbiec do swojego ukochanego, ale wtedy usłyszała zdanie, przez które wpadła w wewnętrzną histerię.
– Nagini, obiad – wysyczane w języku węży, doskonale przecież znanym młodej Kopljar. Zobaczyła pełznącego gigantycznego pytona, zbliżającego się do chłopaka. Ten spojrzał tylko na swoją dziewczynę z rosnącym przerażeniem.
 – Narcize, o co chodzi? Co tu jest grane? – wydusił. Chyba był za bardzo zszokowany i przestraszony, żeby dostatecznie przejąć się tym, że największy czarnoksiężnik świata właśnie zwrócił się do jego dziewczyny per "córeczko". – To jakaś iluzja? Nowe zaklęcie? Uspokój się! – wyrzucał z siebie słowa, cofając się w miarę możliwości swojego osłabionego organizmu.
Nagini, nie! Zostaw go! NIE RUSZAJ, BŁAGAM!
Wąż jednak nie słyszał jej rozpaczliwego wewnętrznego wołania. Rzucił się na chłopaka, wbijając w niego kły i kąsając raz po raz. Jego przeraźliwy krzyk ponownie wypełnił całe pomieszczenie, a możliwe, że i resztę wielkiego domu. A Narcize dalej nie mogła nic zrobić. Musiała patrzeć na śmierć człowieka, z którym chciałaby spędzić resztę życia. Jego krew obryzgiwała kamienne płyty podłogi i ścianę. Czarny Pan przez jakiś czas przyglądał się efektowi swego bezdusznego rozkazu, ale po jakimś czasie obrócił się na pięcie i odszedł bez słowa, zostawiając swoją córkę z najbardziej makabryczną sytuacją, jaką mogła sobie wyobrazić. Chłopak od dłuższego czasu leżał na podłodze i Narcize przestała się już łudzić, że uda się go jeszcze uratować. Mimo że zaklęcie osłabło już na tyle, że młoda Kopljar mogła zamknąć oczy, nie próbowała już reagować. Gdyby można było utopić się we własnych łzach, już by nie żyła. W końcu czar przestał działać i Narcize podbiegła do węża, który dalej kąsał zmasakrowane ciało.
– NAGINI, ODEJDŹ! – miała ochotę zabić węża, ale przecież wiedziała, że to nie on jest winny temu co się stało. Padła na kolana i złapała chłopaka za przód szaty. Niewiele osób byłoby w stanie patrzeć na tak poranione ciało. Narcize klęczała w jego krwi, łkając rozpaczliwie.
– Nie zostawiaj mnie – powiedziała błagalnym tonem. – Proszę cię, nie odchodź ode mnie, proszę cię, proszę… – mówiła bezgłośnie, kładąc głowę na porozrywanej klatce piersiowej chłopaka. Zamknęła oczy, wtulając się w truchło najważniejszej osoby w jej życiu. W chwili w której umarł, umarła też jakaś część jej.

Nigdy już nie będzie tak samo…

Otworzyła oczy, ale nie siedziała już w kałuży krwi. Z powrotem była w swoim pokoju, dzień przed powrotem do Hogwartu. Wzięła pióro i kolejny czysty pergamin i zaczęła pisać:

„Nie liczę już na obudzenie, ale wciąż mam nadzieję, że wrócisz. Więc wróć. Wróć i już nigdy więcej mnie nie opuszczaj. Bo życie bez ciebie nie istnieje. Nie chcę, by istniało.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz