niedziela, 29 grudnia 2013

2. Powrót do szkoły


Znudzona Narcize siedziała na stopniach przy kominku, w największym pomieszczeniu domu. Mimo że na pozór mogło wydawać się zimne i nieprzytulne, ona lubiła tu przychodzić. Zwykle w swojej animagicznej formie mogła godzinami leżeć pod postacią wielkiego, przerośniętego białego wilka i napawać strachem śmierciożerców, przybywających do jej domu po wskazówki i rozkazy od swojego pana. Za każdym razem, kiedy któryś źle wykonał swoje zadanie, leżała na marmurowej posadzce, obserwując ze spokojem jak jej ojciec karał swoich popleczników klątwą cruciatusa. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak wielką nadzieję miał każdy z nieszczęśników. Nadzieję, że Crucio będzie najgorszą z kar, które przyjdzie im przyjąć, a przerażające stworzenie, jakim była, jest jedynie ozdobą, okrutnym żartem czy też zwykłą przestrogą, a nie ich przyszłym katem. Każdy z nich z całą pewnością wybrałby godzinę tortur zaklęciami, niźli minutę poddania się działaniu jadu deatha, chociaż przecież żadne z nich nigdy nie było na to działanie narażone. Ale czy panika przed nieznanym jest większa, niż ta która przyszłaby po skosztowaniu tej paskudnej broni? Wygnanie wilczych krewniaków na osobną wyspę nie mogło być przecież przypadkowe.
– Domyślasz się już po co każę ci tyle czekać? – zapytał Voldemort, przenosząc wzrok na swoją córkę. Ta jedynie wzruszyła ramionami, przez dłuższą chwilę nie odpowiadając. Przyglądała się obrazom, wiszącym na ścianie i po raz kolejny zadała sobie pytanie czemu w tak dużym pomieszczeniu nie ma żadnych mebli. Tylko ten jeden fotel i wielki regał na książki, obok któego znajdowały się drzwi do lochów – jedne z wielu zresztą.
– Musi chodzić o coś nader ciekawego – powiedziała w końcu, z wyczuwalną ironią, nie przestając wodzić wzrokiem po ciemnozielonych ścianach. – Inaczej nie miałbyś przecież serca odciągać mnie od mojego codziennego nic nie robienia – dodała, a on tylko zaśmiał się chłodno.
– Rzeczywiście, już za chwilę będziesz miała okazję do rozrywki i, co ważniejsze, do sprawienia, żebym wreszcie był z ciebie dumny.
– Niesamowite uczucie, nie mogę się doczekać – dodała tym samym tonem pełnym znudzenia, chociaż tak naprawdę serce na moment zabiło jej szybciej. Chwila podekscytowania, tylko przed czym? Przed nieznanym? A może jednak, mimo że nie była w stanie tego przed sobą przyznać, naprawdę potrzebowała aprobaty ojca? Nie miała jednak możliwości dłużej nad tym myśleć, bo głośny trzask teleportacji od razu skierował całą jej uwagę na łuk drzwiowy, prowadzący na korytarz, w którym to z całą pewnością zdeportowała się właśnie więcej niż jedna osoba. Szesnastolatka uniosła brwi, wyciągając z kieszeni różdżkę. Lodowaty, ale pełen jakiejś niewyjaśnionej radości uśmiech pojawił się na twarzy Czarnego Pana, który – nie wiadomo nawet kiedy – obrócił się wraz z fotelem w stronę wejścia.
– Panie! – powitał Riddle'a jeden z trzech śmierciożerców, których Narcize nie rozpoznała, podczas gdy reszta zawtórowała mu, kłaniając się. – Przyprowadziliśmy go, tak jak kazałeś.
Dopiero wtedy dziewczyna zauważyła jeszcze jedną postać, niższą, z twarzą zakrytą płóciennym, czarnym workiem, wtapiającym się w tło śmierciożerczych szat.
– Oto i twoje zadanie, Narcize – powiedział Voldemort, a szesnastolatka podniosła się wreszcie z podwyższenia przy kominku.
– Mam go zabić? – zapytała spokojnie chorwatka, jakby przypominając sobie, że ojciec już wcześniej powiedział jej dokładnie czego od niej oczekuje. Machnęła różdżką, ściągając tym samym worek i odsłaniając twarz uwięzionego chłopaka. – Potter, cóż za niespodzianka – powiedziała, nadal jakby nieco znudzona, bez żadnych emocji, chociaż przecież zazwyczaj jest nimi przepełniona. Spojrzała w jego zielone pełne zdumienia i strachu oczy i wtedy dopiero coś zaczęło ją niepokoić. Jakieś paskudne wątpliwości zaczęły napływać do jej głowy i mącić ten cudowny spokój, który jeszcze przed chwilą jej towarzyszył.
– No już, zrób to szybko – usłyszała głos ojca i zmarszczyła brwi.
– Czemu miałabym go zabijać, przecież ty chciałeś to zrobić...?
– Masz zabić Pottera, tylko tyle od ciebie oczekuję... mówiłem ci już, miałaś tak wiele okazji... –  otworzyła szerzej oczy, jakby przypominając sobie, że rzeczywiście taką rozmowę odbyła.
– ...tak wiele okazji, żeby ci pomóc... – dokończyła bezwiednie, nadal wpatrując się w oczy Chłopca–Który–Przeżył. – Wiem o tym. Po prostu nie widzę w tym sensu – dodała, różdżką kierując w bruneta.
– Niepotrzebnie go szukasz. Po prostu wypowiedz zaklęcie i idź dalej, ciesząc się życiem, które zabierzesz jemu – zachęcał ją, nadal wyjątkowo zrelaksowany. Jakby był na jakimś seansie filmowym, albo w interaktywnym teatrze, na sztuce, którą sam wyreżyserował.
– Avada... – zaczęła, nie spuszczając wzroku ze swojej niedoszłej ofiary. Przerwała jednak, nabierając głośno powietrza. Po raz pierwszy od przybycia gości spojrzała na swojego ojca z mieszaniną zrezygnowania i odrobiną rozczarowania ze swojej postawy. – Nie mogę, przepraszam... po prostu nie wiem czemu miałabym... – urwała jednak, bo w jednej chwili Potter wyrwał się trzymającemu go wcześniej śmierciożercy, a w jego ręce niewiadomo skąd pojawiła się różdżka.
– Avada Kedavra! – krzyknął, a dziewczyna, mimo że była w niewielkiej odległości od niego, zdążyła odskoczyć i mogła obserwować zielony promień lecący w stronę ściany. Nie był jednak w stanie do niej dotrzeć, napotykając wcześniej przeszkodę.
– Adam! – krzyknęła przerażona, kiedy zorientowała się, że zaklęcie Gryfona trafiło prosto w jej ukochanego, który teraz padł na ziemię nieżywy. Chciała do niego podbiec, ale poczuła, że ojciec położył dłoń na jej ramieniu, przytrzymując ją w miejscu.
– Widzisz... a wystarczyło zrobić to, o co cię prosiłem – powiedział spokojnie, wpatrując się w nią. Ta po chwili tylko skinęła głową, wiedząc, że to prawda.
– Mogłam zabić Pottera...
Kątem oka zdążyła zauważyć kolejny promień zaklęcia, tym razem skierowany w jej stronę. Poczuła ostre uderzenie w głowę i raptownie otworzyła oczy.
Nie znajdowała się już w swoim domu, lecz w Hogwart Express, a pulsujący ból skroni dobitnie udowadniał, że nie należy zasypiać, opierając się o pociągową szybę.  
Rozejrzała się po pustym przedziale, zastanawiając, czy kiedyś medycyna magiczna poczyni takie postępy, żeby ludzie mogli wycinać sobie kawałek mózgu, odpowiadający za te najbardziej idiotyczne sny. Przy okazji usilnie próbowała sobie wmówić, że to był właśnie jeden z takich, nad którymi nie należy się zatrzymywać, ale nie mogła odeprzeć od siebie fali myśli, która teraz zaczęła się gromadzić gdzieś z tyłu jej umysłu.
A może naprawdę wystarczyłoby go zabić... albo chociaż sprowadzić do ojca...
Zawiesiła wzrok na mijanym krajobrazie, nie zastanawiając się nawet nad tym, na co patrzy. Zrobiło jej się głupio, że rozważa w ogóle taką ewentualność, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby tylko pojawiła się szansa na zwrócenie życia jej ukochanemu, w zamian za zabranie tego samego Potterowi, to nie zawahałaby się nawet przez moment. Z zimną krwią zabiłaby Wybrańca, byle tylko z powrotem móc być przy Adamie.
Westchnęła bezsilnie, robiąc skrzywioną minę.
Specjalnie wybrała pusty przedział, bez żadnych znajomych, żeby nie musieć odpowiadać na niewygodne pytania, dzięki czemu na własne życzenie zmusiła się do odpowiadania na niemniej niewygodne myśli.
Bezsensowne myśli, te same codziennie od dwóch miesięcy.
W domu mogła się od nich oderwać, spędzając większość czasu pod swoją animagiczną postacią, a im dłużej była deathem, tym mniej ludzkie stawało się jej rozumowanie. Większą rolę odgrywał wtedy instynkt, co na dłuższą metę mogłoby być dużo niebezpieczniejsze od rozmyślania o nie tak odległej przeszłości. Momentami żądza zemsty i pragnienie zadania bólu osobom odpowiedzialnym za jej własną krzywdę stawały się tak przytłaczające, że i od nich musiała odpoczywać. Nie dość, że nie mogła czuć się komfortowo w swoim domu, to i ciało oraz umysł zdawały się pozostawać w ciągłej gotowości do zdradzenia jej, w najmniej oczekiwanym momencie. Ta głupia myśl, żeby przy najbliższej nadarzającej okazji rzucić się ojcu do gardła, wiedząc nawet, że byłoby to podpisanie na siebie wyroku śmierci, pojawiała się w jej głowie tak często tego lata, że bała się, że pewnego dnia to się po prostu stanie. Że instynkt nie pozwoli jej się zatrzymać i straci życie, zanim jeszcze na dobre się zaczęło.
Nagle ze spaceru po nieprzyjemnych odmętach własnego umysłu wyrwał ją trzask przesuwanych drzwi przedziału. Wzdrygnęła się lekko, odrywając wzrok od bezkształtnych krajobrazów zza okna i przenosząc go na twarz przybysza. Nie mogła go skojarzyć, ale przecież Hogwart jest na tyle dużą szkołą, że nie sposób spamiętać wszystkich mijanych na korytarzach osób.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? – spytał raczej retorycznie. – Można się dosiąść?
– A nie ma innych miejsc? – odpowiedziała szybko nie do końca jeszcze wracając do rzeczywistości, ale za chwilę doszło do niej, jak niegrzecznie to zabrzmiało, więc zreflektowała się. – Znaczy jasne, siadaj...
Nieznajomy uniósł nieznacznie brwi, ale wszedł do przedziału. Narcize dość bezczelnie śledziła go wzrokiem, kiedy kładł kufer na bagażową półkę. Z pewnością był starszy od dziewczyny i podejrzewała, że pewnie powtarza siódmą klasę.
Może nawet nie pierwszy raz.
Dziwne, że wcześniej go nie zauważyła – wysoki, szczupły, po twarzy nawet można powiedzieć, że lekko wychudzony, co skutecznie uwydatniało kości policzkowe. Jego usta były dziwnie ściągnięte, ledwo widoczne, a szaro–niebieskie oczy znakomicie kontrastowały z kruczoczarnymi włosami. Wyglądał trochę jak starszy brat Malfoya.
Tylko nie tak zniewieściały. 
Krótkie chrząknięcie pozwoliło jej się zorientować, że chłopak już od dłuższej chwili siedzi na miejscu, a ona nadal bezczelnie go obserwuje. Odruchowo obróciła się do szyby i udała, że nagle bardzo ją zainteresowały mijane widoki. Rumieńce zdradzały jednak jak głupio jej się zrobiło, i nagle pojawiła się w niej nadzieja, że ktoś zaraz wejdzie do przedziału i przerwie ciszę, która teraz zdawała się aż kłuć jej uszy.
– Powinienem się przedstawić – odezwał się nagle brunet, co kazało dziewczynie jeszcze raz na niego spojrzeć.
– Gavin Foulke – skinął głową, co wymusiło na szatynce przywołanie nikłego uśmiechu.
– Narcize... Kopljar – dodała po chwili, choć raczej nieczęsto przedstawiała się nowo poznanym osobom z nazwiska. Wydawało jej się to nieco nienaturalne, ale w tej sytuacji dostosowała się. Pasowało jej, że chłopak jej nie znał, bo przynajmniej miała pewność, że nie poruszy niewygodnego dlań tematu. W takim wypadku mogła nawet nawiązać z nim rozmowę.
– Ostatni rok w Hogwarcie? – zapytała już nieco pewniej. Przez chwilę się wahał, jakby coś rozważając.
– Trudno powiedzieć, różnie to może być – odpowiedział, co lekko rozbawiło dziewczynę.
– Tak myślałam – stwierdziła, tym razem już z nieudawanym uśmiechem. Foulke uniósł brew i spojrzał na nią pytająco.
– Co masz na myśli?
– No wiesz... nie wyglądasz na siedemnastolatka, więc jak podejrzewam... no wiesz. Nieważne zresztą – pokręciła głową. – Jesteś w Slytherinie? – zadała kolejne pytanie, jakby go przesłuchiwała. Tak już miała, że koniecznie chciała dowiedzieć się od razu wszystkiego o danej osobie.
– Czemu tak sądzisz?
– Znaczy... nie wiem, pytam tylko. W sumie wyglądasz jak Ślizgon.
Uniósł brwi w szczerym zdziwieniu.
– Uważasz, że wszyscy Ślizgoni wyglądają tak samo?
– Nie no, nie o to...
– Nie, nie jestem Ślizgonem. Skoro tak dobrze wychodzi ci obserwowanie, a rzeczywiście miałaś sposobność, którą zresztą wykorzystałaś, żeby na mnie patrzeć, to powinnaś zauważyć, że raczej nie mogę być uczniem – przerwał jej i szybko wygłosił swoją wypowiedź, dość ozięble zresztą. Z typowym, południowo–irlandzkim akcentem, który niejednej dziewczynie nie pozwoliłby skoncentrować się na treści wypowiedzi. Narcize nie należała jednak do tej grupy. Jawny przytyk do jej wcześniejszego zachowania zmusił ją jednak do ponownego wlepienia oczu w szybę i dalszego mówienia w tym właśnie kierunku.
– Skoro nie jesteś uczniem, to kim? – spytała, sądząc, że przecież może odbywać w szkole praktyki.
– Kiedy nie rozmawiałaś, wydawałaś się bardziej inteligentna – westchnął. – A jak myślisz?
Nawet nie przykładała wagi do niezbyt miłego tonu towarzysza. Była przyzwyczajona. Prychnęła jednak na wzmiankę o inteligencji.
– Woźnym? – sarknęła, nadal na niego nie patrząc.
– Słucham?
Pokręciła tylko głową i mruknęła krótkie "nieważne". Rozsiadła się wygodniej na siedzeniach, przymknęła oczy i, nie wiadomo nawet kiedy, zasnęła.
Obudziły ją dopiero hałasy za drzwiami. W całym korytarzu i przedziałach paliły się światła i dziewczyna od razu przypomniała sobie sytuację, która miała miejsce dwa lata wcześniej, kiedy to dementorzy zakłócili podróż.
– A gdzież jest mój przemiły kolega? – zapytała sama siebie, niemal bezgłośnie, widząc, że znowu jest sama w przedziale. Spojrzała za okno i aż jej serce mocniej zabiło. Hogwart. Wreszcie jest w domu. I to na dziesięć długich miesięcy. Z dala od zmartwień i koszmarów. Nagle poczuła się zupełnie bezpiecznie, a na jej ustach pojawił się uśmiech – szczery, niewymuszony.
Wiedziała, że teraz może być już tylko lepiej.
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz