Znudzona Narcize siedziała na
stopniach przy kominku, w największym pomieszczeniu domu. Mimo że na pozór
mogło wydawać się zimne i nieprzytulne, ona lubiła tu przychodzić. Zwykle w
swojej animagicznej formie mogła godzinami leżeć pod postacią wielkiego,
przerośniętego białego wilka i napawać strachem śmierciożerców, przybywających
do jej domu po wskazówki i rozkazy od swojego pana. Za każdym razem, kiedy
któryś źle wykonał swoje zadanie, leżała na marmurowej posadzce, obserwując ze
spokojem jak jej ojciec karał swoich popleczników klątwą cruciatusa. Doskonale
zdawała sobie sprawę, jak wielką nadzieję miał każdy z nieszczęśników.
Nadzieję, że Crucio będzie najgorszą z kar, które przyjdzie im przyjąć, a przerażające
stworzenie, jakim była, jest jedynie ozdobą, okrutnym żartem czy też zwykłą
przestrogą, a nie ich przyszłym katem. Każdy z nich z całą pewnością wybrałby
godzinę tortur zaklęciami, niźli minutę poddania się działaniu jadu deatha,
chociaż przecież żadne z nich nigdy nie było na to działanie narażone. Ale czy
panika przed nieznanym jest większa, niż ta która przyszłaby po skosztowaniu
tej paskudnej broni? Wygnanie wilczych krewniaków na osobną wyspę nie mogło być
przecież przypadkowe.
– Domyślasz się już po co każę
ci tyle czekać? – zapytał Voldemort, przenosząc wzrok na swoją córkę. Ta
jedynie wzruszyła ramionami, przez dłuższą chwilę nie odpowiadając. Przyglądała
się obrazom, wiszącym na ścianie i po raz kolejny zadała sobie pytanie czemu w
tak dużym pomieszczeniu nie ma żadnych mebli. Tylko ten jeden fotel i wielki
regał na książki, obok któego znajdowały się drzwi do lochów – jedne z wielu
zresztą.
– Musi chodzić o coś nader
ciekawego – powiedziała w końcu, z wyczuwalną ironią, nie przestając wodzić
wzrokiem po ciemnozielonych ścianach. – Inaczej nie miałbyś przecież serca
odciągać mnie od mojego codziennego nic nie robienia – dodała, a on tylko
zaśmiał się chłodno.
– Rzeczywiście, już za chwilę
będziesz miała okazję do rozrywki i, co ważniejsze, do sprawienia, żebym
wreszcie był z ciebie dumny.
– Niesamowite uczucie, nie
mogę się doczekać – dodała tym samym tonem pełnym znudzenia, chociaż tak
naprawdę serce na moment zabiło jej szybciej. Chwila podekscytowania, tylko
przed czym? Przed nieznanym? A może jednak, mimo że nie była w stanie tego
przed sobą przyznać, naprawdę potrzebowała aprobaty ojca? Nie miała jednak
możliwości dłużej nad tym myśleć, bo głośny trzask teleportacji od razu
skierował całą jej uwagę na łuk drzwiowy, prowadzący na korytarz, w którym to z
całą pewnością zdeportowała się właśnie więcej niż jedna osoba. Szesnastolatka
uniosła brwi, wyciągając z kieszeni różdżkę. Lodowaty, ale pełen jakiejś
niewyjaśnionej radości uśmiech pojawił się na twarzy Czarnego Pana, który – nie
wiadomo nawet kiedy – obrócił się wraz z fotelem w stronę wejścia.
– Panie! – powitał Riddle'a
jeden z trzech śmierciożerców, których Narcize nie rozpoznała, podczas gdy
reszta zawtórowała mu, kłaniając się. – Przyprowadziliśmy go, tak jak kazałeś.
Dopiero wtedy dziewczyna
zauważyła jeszcze jedną postać, niższą, z twarzą zakrytą płóciennym, czarnym
workiem, wtapiającym się w tło śmierciożerczych szat.
– Oto i twoje zadanie, Narcize
– powiedział Voldemort, a szesnastolatka podniosła się wreszcie z podwyższenia
przy kominku.
– Mam go zabić? – zapytała
spokojnie chorwatka, jakby przypominając sobie, że ojciec już wcześniej
powiedział jej dokładnie czego od niej oczekuje. Machnęła różdżką, ściągając
tym samym worek i odsłaniając twarz uwięzionego chłopaka. – Potter, cóż za
niespodzianka – powiedziała, nadal jakby nieco znudzona, bez żadnych emocji,
chociaż przecież zazwyczaj jest nimi przepełniona. Spojrzała w jego zielone
pełne zdumienia i strachu oczy i wtedy dopiero coś zaczęło ją niepokoić. Jakieś
paskudne wątpliwości zaczęły napływać do jej głowy i mącić ten cudowny spokój,
który jeszcze przed chwilą jej towarzyszył.
– No już, zrób to szybko –
usłyszała głos ojca i zmarszczyła brwi.
– Czemu miałabym go zabijać,
przecież ty chciałeś to zrobić...?
– Masz zabić Pottera, tylko
tyle od ciebie oczekuję... mówiłem ci już, miałaś tak wiele okazji... –
otworzyła szerzej oczy, jakby przypominając sobie, że rzeczywiście taką rozmowę
odbyła.
– ...tak wiele okazji, żeby ci
pomóc... – dokończyła bezwiednie, nadal wpatrując się w oczy Chłopca–Który–Przeżył.
– Wiem o tym. Po prostu nie widzę w tym sensu – dodała, różdżką kierując w
bruneta.
– Niepotrzebnie go szukasz. Po
prostu wypowiedz zaklęcie i idź dalej, ciesząc się życiem, które zabierzesz
jemu – zachęcał ją, nadal wyjątkowo zrelaksowany. Jakby był na jakimś seansie
filmowym, albo w interaktywnym teatrze, na sztuce, którą sam wyreżyserował.
– Avada... – zaczęła, nie
spuszczając wzroku ze swojej niedoszłej ofiary. Przerwała jednak, nabierając
głośno powietrza. Po raz pierwszy od przybycia gości spojrzała na swojego ojca
z mieszaniną zrezygnowania i odrobiną rozczarowania ze swojej postawy. – Nie
mogę, przepraszam... po prostu nie wiem czemu miałabym... – urwała jednak, bo w
jednej chwili Potter wyrwał się trzymającemu go wcześniej śmierciożercy, a w
jego ręce niewiadomo skąd pojawiła się różdżka.
– Avada Kedavra! – krzyknął, a
dziewczyna, mimo że była w niewielkiej odległości od niego, zdążyła odskoczyć i
mogła obserwować zielony promień lecący w stronę ściany. Nie był jednak w
stanie do niej dotrzeć, napotykając wcześniej przeszkodę.
– Adam! – krzyknęła
przerażona, kiedy zorientowała się, że zaklęcie Gryfona trafiło prosto w jej
ukochanego, który teraz padł na ziemię nieżywy. Chciała do niego podbiec, ale
poczuła, że ojciec położył dłoń na jej ramieniu, przytrzymując ją w miejscu.
– Widzisz... a wystarczyło
zrobić to, o co cię prosiłem – powiedział spokojnie, wpatrując się w nią. Ta po
chwili tylko skinęła głową, wiedząc, że to prawda.
– Mogłam zabić Pottera...
Kątem oka zdążyła zauważyć
kolejny promień zaklęcia, tym razem skierowany w jej stronę. Poczuła ostre
uderzenie w głowę i raptownie otworzyła oczy.
Nie znajdowała się już w swoim
domu, lecz w Hogwart Express, a pulsujący ból skroni dobitnie udowadniał, że
nie należy zasypiać, opierając się o pociągową szybę.
Rozejrzała się po pustym
przedziale, zastanawiając, czy kiedyś medycyna magiczna poczyni takie postępy,
żeby ludzie mogli wycinać sobie kawałek mózgu, odpowiadający za te najbardziej
idiotyczne sny. Przy okazji usilnie próbowała sobie wmówić, że to był właśnie
jeden z takich, nad którymi nie należy się zatrzymywać, ale nie mogła odeprzeć
od siebie fali myśli, która teraz zaczęła się gromadzić gdzieś z tyłu jej
umysłu.
A może naprawdę wystarczyłoby
go zabić... albo chociaż sprowadzić do ojca...
Zawiesiła wzrok na mijanym
krajobrazie, nie zastanawiając się nawet nad tym, na co patrzy. Zrobiło jej się
głupio, że rozważa w ogóle taką ewentualność, ale przecież doskonale zdawała
sobie sprawę z tego, że gdyby tylko pojawiła się szansa na zwrócenie życia jej
ukochanemu, w zamian za zabranie tego samego Potterowi, to nie zawahałaby się
nawet przez moment. Z zimną krwią zabiłaby Wybrańca, byle tylko z powrotem móc
być przy Adamie.
Westchnęła bezsilnie, robiąc
skrzywioną minę.
Specjalnie wybrała pusty
przedział, bez żadnych znajomych, żeby nie musieć odpowiadać na niewygodne
pytania, dzięki czemu na własne życzenie zmusiła się do odpowiadania na
niemniej niewygodne myśli.
Bezsensowne myśli, te same
codziennie od dwóch miesięcy.
W domu mogła się od nich
oderwać, spędzając większość czasu pod swoją animagiczną postacią, a im dłużej
była deathem, tym mniej ludzkie stawało się jej rozumowanie. Większą rolę
odgrywał wtedy instynkt, co na dłuższą metę mogłoby być dużo niebezpieczniejsze
od rozmyślania o nie tak odległej przeszłości. Momentami żądza zemsty i
pragnienie zadania bólu osobom odpowiedzialnym za jej własną krzywdę stawały
się tak przytłaczające, że i od nich musiała odpoczywać. Nie dość, że nie mogła
czuć się komfortowo w swoim domu, to i ciało oraz umysł zdawały się pozostawać
w ciągłej gotowości do zdradzenia jej, w najmniej oczekiwanym momencie. Ta
głupia myśl, żeby przy najbliższej nadarzającej okazji rzucić się ojcu do
gardła, wiedząc nawet, że byłoby to podpisanie na siebie wyroku śmierci,
pojawiała się w jej głowie tak często tego lata, że bała się, że pewnego dnia
to się po prostu stanie. Że instynkt nie pozwoli jej się zatrzymać i straci
życie, zanim jeszcze na dobre się zaczęło.
Nagle ze spaceru po
nieprzyjemnych odmętach własnego umysłu wyrwał ją trzask przesuwanych drzwi
przedziału. Wzdrygnęła się lekko, odrywając wzrok od bezkształtnych krajobrazów
zza okna i przenosząc go na twarz przybysza. Nie mogła go skojarzyć, ale
przecież Hogwart jest na tyle dużą szkołą, że nie sposób spamiętać wszystkich
mijanych na korytarzach osób.
– Mam nadzieję, że nie
przeszkadzam? – spytał raczej retorycznie. – Można się dosiąść?
– A nie ma innych miejsc? –
odpowiedziała szybko nie do końca jeszcze wracając do rzeczywistości, ale za
chwilę doszło do niej, jak niegrzecznie to zabrzmiało, więc zreflektowała się. –
Znaczy jasne, siadaj...
Nieznajomy uniósł nieznacznie
brwi, ale wszedł do przedziału. Narcize dość bezczelnie śledziła go wzrokiem,
kiedy kładł kufer na bagażową półkę. Z pewnością był starszy od dziewczyny i
podejrzewała, że pewnie powtarza siódmą klasę.
Może nawet nie pierwszy
raz.
Dziwne, że wcześniej go nie
zauważyła – wysoki, szczupły, po twarzy nawet można powiedzieć, że lekko
wychudzony, co skutecznie uwydatniało kości policzkowe. Jego usta były dziwnie
ściągnięte, ledwo widoczne, a szaro–niebieskie oczy znakomicie kontrastowały z
kruczoczarnymi włosami. Wyglądał trochę jak starszy brat Malfoya.
Tylko nie tak zniewieściały.
Krótkie chrząknięcie pozwoliło
jej się zorientować, że chłopak już od dłuższej chwili siedzi na miejscu, a ona
nadal bezczelnie go obserwuje. Odruchowo obróciła się do szyby i udała, że
nagle bardzo ją zainteresowały mijane widoki. Rumieńce zdradzały jednak jak
głupio jej się zrobiło, i nagle pojawiła się w niej nadzieja, że ktoś zaraz
wejdzie do przedziału i przerwie ciszę, która teraz zdawała się aż kłuć jej
uszy.
– Powinienem się przedstawić –
odezwał się nagle brunet, co kazało dziewczynie jeszcze raz na niego spojrzeć.
– Gavin Foulke – skinął głową,
co wymusiło na szatynce przywołanie nikłego uśmiechu.
– Narcize... Kopljar – dodała
po chwili, choć raczej nieczęsto przedstawiała się nowo poznanym osobom z
nazwiska. Wydawało jej się to nieco nienaturalne, ale w tej sytuacji
dostosowała się. Pasowało jej, że chłopak jej nie znał, bo przynajmniej miała
pewność, że nie poruszy niewygodnego dlań tematu. W takim wypadku mogła nawet
nawiązać z nim rozmowę.
– Ostatni rok w Hogwarcie? –
zapytała już nieco pewniej. Przez chwilę się wahał, jakby coś rozważając.
– Trudno powiedzieć, różnie to
może być – odpowiedział, co lekko rozbawiło dziewczynę.
– Tak myślałam – stwierdziła,
tym razem już z nieudawanym uśmiechem. Foulke uniósł brew i spojrzał na nią
pytająco.
– Co masz na myśli?
– No wiesz... nie wyglądasz na
siedemnastolatka, więc jak podejrzewam... no wiesz. Nieważne zresztą –
pokręciła głową. – Jesteś w Slytherinie? – zadała kolejne pytanie, jakby go
przesłuchiwała. Tak już miała, że koniecznie chciała dowiedzieć się od razu
wszystkiego o danej osobie.
– Czemu tak sądzisz?
– Znaczy... nie wiem, pytam
tylko. W sumie wyglądasz jak Ślizgon.
Uniósł brwi w szczerym
zdziwieniu.
– Uważasz, że wszyscy Ślizgoni
wyglądają tak samo?
– Nie no, nie o to...
– Nie, nie jestem Ślizgonem.
Skoro tak dobrze wychodzi ci obserwowanie, a rzeczywiście miałaś sposobność,
którą zresztą wykorzystałaś, żeby na mnie patrzeć, to powinnaś zauważyć, że
raczej nie mogę być uczniem – przerwał jej i szybko wygłosił swoją wypowiedź,
dość ozięble zresztą. Z typowym, południowo–irlandzkim akcentem, który
niejednej dziewczynie nie pozwoliłby skoncentrować się na treści wypowiedzi.
Narcize nie należała jednak do tej grupy. Jawny przytyk do jej wcześniejszego
zachowania zmusił ją jednak do ponownego wlepienia oczu w szybę i dalszego
mówienia w tym właśnie kierunku.
– Skoro nie jesteś uczniem, to
kim? – spytała, sądząc, że przecież może odbywać w szkole praktyki.
– Kiedy nie rozmawiałaś,
wydawałaś się bardziej inteligentna – westchnął. – A jak myślisz?
Nawet nie przykładała wagi do
niezbyt miłego tonu towarzysza. Była przyzwyczajona. Prychnęła jednak na
wzmiankę o inteligencji.
– Woźnym? – sarknęła, nadal na
niego nie patrząc.
– Słucham?
Pokręciła tylko głową i
mruknęła krótkie "nieważne". Rozsiadła się wygodniej na siedzeniach,
przymknęła oczy i, nie wiadomo nawet kiedy, zasnęła.
Obudziły ją dopiero hałasy za
drzwiami. W całym korytarzu i przedziałach paliły się światła i dziewczyna od
razu przypomniała sobie sytuację, która miała miejsce dwa lata wcześniej, kiedy
to dementorzy zakłócili podróż.
– A gdzież jest mój przemiły
kolega? – zapytała sama siebie, niemal bezgłośnie, widząc, że znowu jest sama w
przedziale. Spojrzała za okno i aż jej serce mocniej zabiło. Hogwart. Wreszcie
jest w domu. I to na dziesięć długich miesięcy. Z dala od zmartwień i
koszmarów. Nagle poczuła się zupełnie bezpiecznie, a na jej ustach pojawił się
uśmiech – szczery, niewymuszony.
Wiedziała, że teraz może być już
tylko lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz