Serce
Narcize zaczęło momentalnie łopotać w piersi, a na czole pojawiły się kropelki
potu.
Nie
żyje?
Wyłączyła
umysł, wokół siebie słysząc tylko ciszę. Nazwisko tej dziewczyny było dla niej
zupełnie nieznane, nie miała też o niej żadnego pojęcia, ale głosik
podświadomości próbujący przedrzeć się przez stworzoną chwilę wcześniej
niewidzialną barierę, odgradzającą Chorwatkę od świata, chciał zakomunikować,
że na pewno wie jak owa Puchonka wyglądała. Narcize patrzyła tylko nieobecnym
wzrokiem po bladych twarzach zgromadzonych w sypialni dziewczyn, ich
przerażonych oczach, podniesionych, pełnych niedowierzania głosach. Nie
słyszała wypowiadanych słów, jakby wszyscy nagle zaczęli mówić w innym języku.
Muszę
stąd wyjść – pomyślała i natychmiast podniosła się z miejsca. Zbiegła po
schodach do Pokoju Wspólnego, po drodze mijając przejętych pierwszoroczniaków.
Jak
to możliwe?
Pojedyncze
myśli wpadały do jej głowy, jednak żadnej z nich nie pozwoliła zostać tam na
dłużej. Nie próbowała odpowiedzieć na zadane przez samą siebie pytania. Jedyne
czego chciała to znaleźć się jak najdalej od wieży Gryffindoru, od tego zamku,
a najlepiej w ogóle od jakichkolwiek istnień. Swoje kroki skierowała prosto do
obrazu Grubej Damy, jednak kilka stóp przed nim została zatrzymana ręką przez
Rona Weasleya.
–
Narcize, nie wolno nam wychodzić, musimy czekać w dormitoriach – powiedział
poważnym, aczkolwiek nieco niepewnym tonem, jakby jeszcze nie przywykł do
odpowiedzialnej roli prefekta, powierzonej mu w tym roku.
Dziewczyna
strzepnęła jego rękę, patrząc na niego jak wściekłe, dzikie zwierze, które
znalazło się w potrzasku i nie ma pojęcia co robić. Już chciała iść dalej,
jednak Weasley złapał ją za przedramię. Kilka obecnych w pomieszczeniu osób
zaczęło przyglądać się rozgrywanej przy wyjściu scenie.
–
Narcize, nie wyjdziesz stąd! – powiedział nieco pewniej, zdziwiony zachowaniem
dziewczyny.
–
Puść mnie – warknęła przez zaciśnięte zęby. – Nie mogę tu zostać!
Harry,
stojący obok rudzielca, przybliżył się jeszcze bardziej, gotów zareagować, a
coraz więcej osób przyglądało się tej scenie, już bez szczególnego krycia się z
tym.
Włącz
mózg, idiotko!
Patrzyła
na Rona uważnie, z nieco uniesioną górną wargą, jak pies, szykujący się do
ataku. Widziała tętnicę szyjną, szybko pompującą krew i płytki oddech. On też
nie wiedział co robić.
Uspokój
się...
Rozejrzała
się po salonie, jakby szukając jakiejś drogi ucieczki. Przy okazji skakała
wzrokiem po twarzach biernie uczestniczących w całym zdarzeniu Gryfonów.
No
myśl!
Dopiero
teraz ogarnęło ją przerażenie, kiedy pomyślała jak dziwnie wygląda jej
zachowanie z boku. Po raz kolejny wyrwała rękę z uścisku Rona i zwróciła się do
pozostałych:
–
Jak możecie siedzieć tu bezczynnie, kiedy gdzieś w zamku grasuje zabójca?! –
zapytała napastliwym tonem, improwizując i zmieniając wyraz twarzy na
mieszaninę obrzydzenia i niedowierzania. – A co jeśli ukrywa się gdzieś tutaj?!
Chcę stąd natychmiast wyjść, nie mam zamiaru spędzić jeszcze więcej czasu w tak
niebezpiecznym miejscu, natychmiast wracam do domu – ostatnie powiedziała już w
stronę Rona, który nadal stał jej na drodze. Wyglądał na zmieszanego i przez
chwilę szukał wzrokiem jakiejkolwiek pomocy, ale nie znajdując jej, po prostu
usunął się na bok. Narcize przeszła przez dziurę w ścianie, swoje kroki
kierując prosto do gabinetu profesor McGonagall. Mimo, że pomysł powrotu do
domu był tylko przykrywką, Kopljar zrozumiała, że to wyjście wydaje jej się być
najrozsądniejsze. Jeśli to faktycznie ona stoi za śmiercią dziewczyny, nie
pozostało jej nic innego. Nie może narażać życia bliskich jej osób.
Była
już na czwartym piętrze, czekając na schody, łączące ją z niższą kondygnacją,
kiedy do głowy przyszedł jej bardzo głupi pomysł. Musiała to sprawdzić. Jeśli
dziewczyna nie zginęła na trzecim piętrze, tylko w innej części zamku, Narcize
mogła nie mieć z tym nic wspólnego. Nie mogła tego zostawić. Zamiast czekać na
schody, skręciła w boczny korytarz i szybszą drogą przeszła bezpośrednio w dół,
do paskudnego posągu jednookiej wiedźmy. Oddech Narcize stawał się coraz
szybszy i nierówny, kiedy bardzo powoli i ostrożnie przechodziła obok
kilkunastu kolumn. Nasłuchiwała jakichkolwiek głosów, szeptów czy znaków życia,
jednak nic nie docierało do jej uszu. Zbliżała się coraz bardziej do miejsca z
jej koszmaru, kiedy nagle usłyszała kroki i podniesione głosy profesor Sprout i
Mcgonagall, żywo ze sobą dyskutujących.
–
Pomono, musimy to jak najszybciej rozwiązać, w obecnej sytuacji nie możemy
zezwolić na odesłanie wszystkich uczniów do domów, to zbyt niebezpieczne... –
zaczęła niespokojnym tonem. – Nie rozumiem jak Prorok mógł się tak szybko
dowiedzieć, listy od rodziców już zaczęły przychodzić...
Przerażona
Narcize schowała się szybko za murkiem, na którym ustawione były kolumny. Głosy
było słychać coraz wyraźniej, a ona tylko wstrzymała oddech, modląc się w
duchu, żeby nie została znaleziona przez nauczycielki.
–
Minerwo, ale kto mógł to zrobić?! – zapytała z rozpaczą druga nauczycielka,
najwyraźniej będąc już na tym samym korytarzu co Narcize. – Przecież ta
dziewczyna była zupełnie pokiereszowana, to nie mogła być sprawa nikogo z
zamku, to prawdopodobnie nie było nawet zaklęcie – przyciszyła głos, jakby nie
chcąc wypowiadać tych słów głośno. Kopljar otworzyła szerzej oczy, zauważając,
że nagle brakuje jej tlenu w płucach, a posadzka pod jej kolanami przestał być
tak stabilna, jak jeszcze przed chwilą. Zacisnęła mocno powieki, mając
nadzieję, że to tylko kolejny koszmar, z którego po chwili zdoła się obudzić.
Zakręciło jej się w głowie, więc na powrót otworzyła oczy i na swoje
nieszczęście jedynym co zobaczyła, był ten sam murek, za którym ukryła się
wcześniej. Kiedy głosy ucichły, ostrożnie podniosła się z kolan, nadal
podtrzymując jednej z kolumn, bo czuła się teraz tak słabo, że zadawało jej
się, że w każdej chwili może jej się zrobić ciemno przed oczami.
Zabiłaś
ją...
Zaśmiała
się krótko i nerwowo, nie mając pojęcia co odpowiedzieć na własne myśli. Jak to
się stało, że do tego doszło? Przecież to niemożliwe, żeby zupełnie stracić
kontrolę nad własnym ciałem...
–
Miałaś kontrolę – wyszeptała bardzo cicho. – Mogłaś się zatrzymać, ale nie
chciałaś – dodała już bezgłośnie, zmierzając do wyjścia z tego korytarza. Nie
zamierzała już niczego sprawdzać, to co usłyszała było dla niej wystarczającym
potwierdzeniem jej winy. Chciała jak najszybciej uciec z terenów Hogwartu,
choćby miała przebiec cały Zakazany Las, żeby się stąd wydostać.
Zabiłaś
ją...
Chorwatkę
ogarniała coraz większa panika. Co miała teraz robić? Jak to rozwiązać, czy
jest cokolwiek, co można zrobić, żeby ją uratować? To musi być ta klątwa,
przeklęty pierścień od ktorego wszystko się zaczęło. Jeśli ktoś może cokolwiek
wiedzieć, to tylko jej ojciec. Czy to wlaśnie był jego cel? Doprowadzić córkę
do szaleństwa? Zrobić z niej morderczynię, upodabniając ją do samego siebie?
Deathy...
– przeszło jej przez myśl, a serce zabiło jeszcze mocniej. Jeśli ktoś prócz
Voldemorta może mieć jakiekolwiek informacje pomocne w rozwiązaniu jej
problemu, to mogą być właśnie jego przerażający towarzysze. Tym bardziej
musiała jak najszybciej znaleźć się w domu. Już miała przechodzić przez
kamienny łuk, prowadzący do schodów, kiedy tuż przed nią pojawił się nauczyciel
zaklęć. Jak zwykle w niedogodnym dla niej momencie.
–
Kopljar – powiedział zaskoczony, kiedy ją zobaczył. – Co ty tu robisz?
I
wtedy właśnie, dopiero wtedy, Narcize naprawdę oniemiała z przerażenia. Zdała
sobie bowiem sprawę, że zaledwie kilkanaście dni wcześniej ten sam nauczyciel
widział ją dokładnie w tym samym miejscu, w którym prawdopodobnie dzisiaj w
nocy pozbawiła życia jedną z uczennic.
–
Ja... – wydukała, nie wiedząc przez chwilę co powiedzieć. Tym razem nie była w
stanie przywdziać na twarz żadnej maski sztucznego spokoju. Wnętrzności
skręcały jej się ze strachu i czuła się jakby za moment miała zwymiotować.
Foulke uniósł brwi, patrząc na dziewczynę wyczekująco.
–
Ja szukam profesor McGonagall – powiedziała w końcu słabym głosem. – Dostałam
wczoraj list od babci, która jest w Londynie, a teraz ta dzisiejsza sytuacja...
– mówiła nieskładnie, mając pustkę w głowie. – Muszę opuścić szkołę na kilka
dni, na pewno dostała już informację od moich dziadków, zależy mi na czasie...
Przez
chwilę nauczyciel nie odzywał się, przypatrując jej badawczo. Wiedział, że
dziewczyna kłamie, albo nie mówi mu całej prawdy, ale zdawał się nie przejmować
tym faktem. Narcize nie była pewna, czy Foulke pamięta o ich niedawnym
spotkaniu na tym piętrze. Chciała wiedzieć czy powiąże jej nocną przechadzkę z
wydarzeniami z dzisiejszej nocy.
–
To niebezpieczne chodzić teraz samemu po zamku – powiedział w końcu dziwnie
spokojnym tonem, jakby wcale nie uczestniczył w ogólno panującym wśród
nauczycieli niepokoju o przyszłość szkoły po minionych wydarzeniach. – Czyżbyś
była ciekawa co dokładnie stało się tutaj z panną Lewin?
–
Nie! – powiedziała zbyt szybko, z nerwowym przerażeniem. – Ja... znaczy to...
Gavin
cały czas przypatrywał jej się z jakąś niepokojącą ciekawością. Jakby wiedział
coś, czego nie wiedzą inni, ale wcale nie przejmował się tym, że zaledwie parę
godzin wcześniej ktoś stracił życie w murach tego zamku.
–
To straszne co się stało – powiedziała w końcu. – Nie chcę tu teraz być, chcę
jechać do Londynu.
–
Wygląda na to, że Hogwart nie jest już bezpiecznym miejscem... – westchnął z
przerysowanym smutkiem, a Narcize była w stanie przysiąc, że kącik jego ust na
moment się poruszył. Nie miała bladego pojęcia co myśleć o tym wszystkim. Czuła
się jak w jakiejś parodii horroru, w którym grała pierwszoplanową rolę.
–
Nie rozumiem... – chciała powiedzieć coś więcej, ale w tym momencie za swoimi
plecami, po raz kolejny usłyszała głos opiekunki jej domu.
–
Profesorze Foulke, panno Kopljar? – zapytała wciąż poddenerwowanym głosem,
widocznie dziwiąc się na widok uczennicy. – Co się tutaj dzieje? Dlaczego
opuściła pani dormitorium?
–
Pani profesor, ja... – znowu zaczęła nieskładnie, jednak nauczyciel zaklęć
przerwał jej szybko.
–
Profesor McGonagall, spotkałem pannę Kopljar na schodach – wyjaśnił spokojnym
tonem, a Narcize szybko na niego spojrzała. – Chciała się niezwłocznie z panią
zobaczyć. – Minerwa przeniosła wzrok na młodą dziewczynę, oczekując
dokładniejszych wyjaśnień.
–
Tak, chodzi o moją babcię. Muszę jak najszybciej dostać się do Londynu, pisała
mi w liście, że już wysłała do pani profesor sowę.
–
Nie dostałam żadnej informacji – odpowiedziała nauczycielka transmutacji, patrząc
badawczo na Chorwatkę.
–
Niemożliwe, to przecież bardzo ważne – odpowiedziała słabo, a głos zaczął jej
się łamać. Wiedziała, że to jej jedyna szansa na wyrwanie się z zamku. – Tak
bardzo zależało jej, żeby mnie dzisiaj zobaczyć, możliwe, że więcej nie będę
miała już szansy – mówiła, a łzy wymuszonej rozpaczy zaczęły płynąć strużką po
jej policzkach.
–
Przykra sytuacja, niezależnie od obecnych okoliczności – dodał cicho Foulke w
stronę starszej nauczycielki, a w jego głosie jak zwykle było słychać tą ledwie
krytą obłudę. – Nieprawdaż, profesor McGonagall?
Ta
tylko przelotnie zwróciła na niego swoje spojrzenie, koncentrując się na swojej
podopiecznej.
–
Ja nie mogę tu zostać, pani profesor – mówiła przez łzy Narcize, ocierając
twarz przegubem dłoni. – Jak pomyślę, że bliscy Emily... – urwała, zakrywając
twarz.
–
Proszę się uspokoić, panno Kopjar – powiedziała cicho McGonagall z odrobiną
współczucia. – Pomówię o tym za chwilę z dyrektorem, a tymczasem koniecznie
musi pani wrócić do wieży Gryfonów i tam na mnie czekać. Profesorze, czy może
pan...?
–
Jak najbardziej, dopilnuję, żeby panna Kopljar trafiła tam jak najszybciej. –
Skinął głową do starszej kobiety, ruszając wraz z Gryfonką w kierunku
ostatniego piętra, a kiedy nauczycielka transmutacji zniknęła im z oczu,
prychnął, nie kryjąc rozbawienia.
–
Cóż za zdolności aktorskie, Kopljar – rzucił niby od niechcenia, a Narcize
spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. W tej chwili była już zupełnie
skonfundowana.
–
Słucham? – zapytała, przez chwilę myśląc, że się przesłyszała.
–
Daj spokój z tą udawaną rozpaczą, od razu widać, że kręcisz, a ja jestem
ciekawy jaki jest twój prawdziwy powód ucieczki z zamku.
–
Nie rozumiem, przecież nie ucie...
–
Skończ! – warknął zirytowany, stając jej na drodze. Zdenerwowanie powróciło do
niej ze zdwojoną siłą, powodując nieprzyjemne mdłości. Teraz na jego twarzy
malowała się determinacja, a chłodny wzrok zdawał się wwiercać w spojrzenie jej
zielonych oczu. – Nie mam ochoty dłużej słuchać twoich kłamstw, więc po raz
kolejny pytam, czemu tak nagle ci śpieszno, żeby opuścić szkołę? – powiedział,
po czym przyciszył głos, przybliżając się do niej i dodał:
–
Twoje nocne wycieczki po trzecim piętrze mogą się wydać niektórym podejrzane...
Zbladła
nagle jeszcze bardziej niż wcześniej i ciężko było jej złapać oddech.
Pamięta...
Foulke
chyba zauważył, że jego wypowiedź bardziej ruszyła dziewczynę, uniósł więc
nieznacznie kącik ust i kontynuował, nadal przyciszonym głosem:
–
Zastanówmy się co by się stało, gdyby profesor McGonagall, albo jakikolwiek
inny...
Narcize
nie słyszała już dalszej części wypowiedzi. Przed oczami zrobiło jej się ciemno
i czuła tylko posadzkę, wymykającą się zbyt szybko spod jej stóp. Po chwili
poczuła ostry ból, najwyraźniej uderzając kolanami o kamienne płyty, jednak nie
przejęła się tym, z błogością oddalając w nicość. Nie dane jej było jednak
długo rozkoszować tym cudownym stanem bez zmartwień i trosk, gdyż po krótkim
momencie jej oczy, bez jej zgody czy ingerencji szeroko się otworzyły, a
pierwszym co zobaczyła była skierowana w nią różdżka.
–
Co się...?
–
Zemdlałaś? – odpowiedział jej Foulke, bardziej zaskoczony niż ona sama. Dopiero
teraz zauważyła, że trzyma ją za ramię, dzięki czemu udało jej się utrzymać
pozycję (niemal) stojącą. Powoli wracała do siebie, zastanawiając się teraz co
powiedzieć. Milczała dłuższą chwilę, ale nikt nie poganiał jej do ponownego
odezwania. Kiedy już była pewna, że ustoi o własnych siłach, odezwała się w
końcu:
–
Wiem jak to wygląda, ale ja naprawdę nic nie zrobiłam – powiedziała nieco
żałośnie, z powrotem ruszając w stronę kwater Gryfonów.
–
Wrócimy do tego później – powiedział bez emocji, jakby nagle przestał być
zainteresowany poznaniem prawdy. Narcize zupełnie nie mogła zrozumieć jego
dziwnego zachowania. Dlaczego miałby ją kryć? Dziewczyna zastanawiała się czy
może i on ma coś na sumieniu, może też miał jakiś związek ze śmiercią Puchonki.
Ledwo zauważalnie potrząsnęła głową, nic już nie mówiąc przez resztę drogi, ale
cały czas głowiąc się nad postępowaniem Gavina. Zdecydowanie nie zachowywał się
jak reszta nauczycieli i o ile w stosunku do niej zawsze zachowywał się
inaczej, zapewne ze względu na ich pierwsze, dosyć karykaturalne spotkanie, to
teraz nie miała pojęcia jak mogłaby to uzasadnić. Wiadomo, cieszyła się, że
jako jedyny wie o jej nietypowych wędrówkach po opuszczonym trzecim piętrze i
zdaje się, że niespieszno mu do podzielenia się tą informacją z innymi, ale
cały czas czuła się nieswojo, bojąc się, że ktoś jeszcze zacznie jej zadawać
niewygodne pytania. I o ile te, na które musiała odpowiadać po powrocie do
dormitorium, nie były dla niej w żaden sposób niebezpieczne, (bo musiała
jedynie pamiętać, by nie poplątać się we własnych kłamstwach i najzwyczajniej w
świecie udawać przygnębioną wiszącym nad jej najbliższymi widmem śmierci, na
które otworzyła oczy dopiero w obliczu dzisiejszej tragedii – jak
powtarzała swoim współlokatorkom), to zbliżające się spotkanie z opiekunką jej
domu napawało ją pewnym niepokojem. W końcu gdyby jej kłamstewko wyszło na jaw,
znalazłaby się pod lupą McGonagall i pozostałych zaangażowanych w sprawę
zagadkowej śmierci Emily Lewin. A na to nie mogła sobie pozwolić.
Koło
południa Narcize zeszła do Pokoju Wspólnego, gdzie skrzaty domowe przygotowały
cały stolik kanapek, który uzupełniał się, kiedy tylko uczniowie częstowali się
przygotowanymi przekąskami. Wraz z Parvati i Lavender rozsiadła się na kanapie,
bezwiednie jedząc pierwszą lepszą kanapkę. Tak naprawdę wciąż była zbyt
zdenerwowana, żeby poważniej zgłodnieć, ale biorąc pod uwagę, że nic jeszcze
tego dnia nie jadła, nie chciała by jej żołądek zaczął zbyt głośno dawać znać o
pustce, jaka go wypełniała.
–
Nadal nie mogę zrozumieć jak to wszystko mogło się stać – powiedziała cicho Lavender
w przerwach między przeżuwaniem. – I dlaczego nic nam nie mówią, przecież mamy
prawo wiedzieć cokolwiek więcej!
–
Co nie? – zgodziła się Narcize, kiwając nieznacznie głową. – Ciekawe co będzie
z lekcjami w najbliższym czasie, przecież nie mogą ich odwołać – zamyśliła się
na chwilę, po czym dodała:
–
O ile oczywiście nie zamkną szkoły...
–
Nie mogliby, gdzie byśmy wtedy poszli? Mielibyśmy uczyć się w domu?
–
Albo poprzenosiliby nas do innych szkół – zauważyła Narcize. – Chociaż raczej
ciężko byłoby to sobie wyobrazić, jak myślisz, Parvati?
–
Hm? – mruknęła niezbyt przytomnie, nie odwracając nawet wzroku od szalejącego w
kominku ognia. – Tak, byłoby ciężko – dodała od niechcenia, jakby losy szkoły
zupełnie jej nie obchodziły. Dwie pozostałe dziewczyny wymieniły tylko
zaniepokojone spojrzenia, ale nie komentowały zachowania swojej przyjaciółki.
Ewidentnie przechodziła teraz przez trudny czas, którym najwidoczniej nie miała
zamiaru się z nimi dzielić. Uznały, że musi to być coś naprawdę poważnego,
skoro nawet tak niezwykle przykre i nieoczekiwane wydarzenie nie jest w stanie
odwieść jej od własnych myśli i problemów.
–
McGonagall rozmawiała o tym ze Sprout, kiedy szłam korytarzem. Nawet
nauczyciele nie mają pojęcia kto może za tym stać – kontynuowała Narcize.
–
A miały jakiekolwiek pomysły? Przecież w zamku nie można rzucać zaklęć
niewybaczalnych, jak w takim razie...?
Narcize
przełknęła tylko głośniej ślinę, ale nie miała oczywiście zamiaru wspominać, że
to nie żadne zaklęcie było przyczyną śmierci Puchonki.
–
Nic nie wiem, usłyszałam tylko tyle.
Przez
chwilę żadna z nich się nie odzywała, słuchając rozmów pozostałych Gryfonów,
jednak otworzenie się przejścia, za portretem Grubej Damy, momentalnie uciszyło
wszelkie głosy. Oczy obecnych w salonie osób skierowały się na profesor
transmutacji, która stanęła przy wejściu do Pokoju Wspólnego i nie czekając na
jakiekolwiek reakcje, zaczęła mówić:
–
Jak zapewne wiecie, Hogwart był dzisiaj w nocy świadkiem straszliwej tragedii.
Jedna z naszych uczennic, Emily Lewin została zaatakowana przez nieznanego
jeszcze napastnika. Wraz z gronem nauczycielskim staramy się ustalić szczegóły
jej śmierci, jednak do czasu złapania napastnika, wszystkich uczniów obowiązują
nowe zasady i reguły. Przede wszystkim, nie ma możliwości, żeby ktokolwiek z
was wałęsał się samemu po zamku. Na lekcje i posiłki w Wielkiej Sali będziecie
za każdym razem odprowadzani przez nauczycieli i przy tym absolutnie nie ma
mowy o jakichkolwiek wyjątkach – mówiła, a wielu uczniów zaczęło szeptać między
sobą, wreszcie jedna z Gryfonek z szóstego roku wyrwała się z pytaniem, które
zapewne wielu uczniom chodziło po głowie:
–
Ale są jakiekolwiek podejrzenia, kto mógł to zrobić? Komuś udało się wejść do
zamku?!
–
Panno Johar, tak jak powiedziałam, wszyscy nauczyciele starają się ustalić
sprawcę i gwarantuję wam, że nie spoczniemy, póki nie dowiemy się kto stał za
śmiercią panny Lewin. Do tego czasu proszę nie snuć teorii, bo jedyne co my,
jako nauczyciele możemy zrobić, to skupić się na faktach. A wy natomiast musicie
skupić się na szanowaniu ustalonych zasad i przede wszystkim uważaniu na siebie
nawzajem. Ponad wszystko proszę was o jedno... w tym trudnym dla nas wszystkich
czasie, musicie pamiętać, żeby trzymać się razem. Tylko w ten sposób będziecie
w stanie przezwyciężyć przeciwności. – powiedziała poważnym tonem, zatrzymując
wzrok na każdej obecnej w pomieszczeniu osobie. Po chwilowej pauzie dodała
tylko na zakończenie:
–
Dzisiaj o osiemnastej wszyscy, wraz z przydzielonym wam nauczycielem udacie się
do Wielkiej Sali na uroczystość upamiętniającą pannę Lewin. Na ten moment to
wszystko – skończyła, po czym podeszła do Narcize.
–
Panno Kopljar, proszę na chwilę ze mną – powiedziała i odeszła od żywo
dyskutujących między sobą uczniów, a Narcize posłusznie poszła za nią.
–
Tak, pani profesor?
–
W związku ze szczególną sytuacją, udzielę ci zgody na udanie się jeszcze
dzisiaj do Londynu, jednakże od razu po twoim dotarciu na miejsce, oczekuję
listu potwierdzającego od twoich dziadków. W innym wypadku, jeśli okaże się, że
kłamałaś, konsekwencje będą dla ciebie jednoznaczne. Zostaniesz usunięta ze
szkoły – zakończyła poważnym tonem McGonagall, a Narcize równie poważnie
przytaknęła na te słowa, chociaż trzeba przyznać, że serce na moment zabiło jej
szybciej.
–
Rozumiem. Jak w takim razie mogę dostać się do Londynu?
–
Przez sieć fiuu. Zabierz najpotrzebniejsze rzeczy, poczekam tu na ciebie.
Chorwatka
pobiegła do góry, a przygotowania do podróży trwały dużo krócej niż można by
przypuszczać. W zasadzie zabrała jedynie różdżkę, zmieniła ubrania na typowo
mugolskie, ze względu na konieczność przemieszczania się po niemagicznej części
stolicy Wielkiej Brytanii i narzuciła na siebie płaszcz. W kieszeń spakowała
jeszcze tylko kilka monet, rozejrzała się po pomieszczeniu i czym prędzej
opuściła kwatery Gryfonów, żegnając się zwięźle z najbliższymi. Przed wejściem
do szmaragdowych płomieni kominka w gabinecie profesor McGonagall, musiała
mocniej odetchnąć. Nie często miała co prawda możliwość podróżowania typowo
magicznymi środkami transportu, jak świstokliki czy właśnie sieć fiuu, ale
kiedy już zdążyła się taka sposobność, nigdy nie należało to do jakichkolwiek
przyjemności. Tym razem jednak nie miała czasu na dłuższe wahania, zacisnęła
więc zęby i weszła w nieprzyjemny wir, przenoszący ją prosto do Dziurawego
Kotła. Bardzo żałowała, że nie mogła skorzystać z usług Błędnego Rycerza,
jednak było to zbyt niebezpieczne ze względu na rzekomą możliwość poznania
przez kogokolwiek miejsca jej zamieszkania. Zawsze uważała, że to trochę
paranoidalne, jednak odkąd pamięta była przed tym przestrzegana, więc już dawno
zaniechała jakichkolwiek prób przekonywania kogokolwiek, że są to zupełnie
niepotrzebne środki ostrożności.
Jadąc
mugolskim metrem, Narcize zaczęła się zastanawiać co dokładnie będzie musiała
zrobić. Po kolei obmyślała plan działania, gdzie na szczycie listy znajdowało
się jak najszybsze porozumienie z dziadkami. W końcu wiadomo, że nie chciała
zostać wyrzucona ze szkoły. Myślała też o tym, kogo zastanie we własnym domu.
Czy jej ojciec będzie akurat przebywać w ich posiadłości, czy może znajduje się
gdzieś poza miastem? A może znowu pałętają się tam jacyś śmierciożercy, przez
co po raz kolejny będzie musiała poruszać się po domu pod postacią deatha. Było
to dla niej niezwykle uciążliwe, jednakże konieczne, biorąc pod uwagę, że
poplecznicy jej ojca nie mieli przecież pojęcia o jej istnieniu. Jedyną
alternatywą – bardziej ryzykowną, z której jednak od czasu do czasu korzystała –
była kruczoczarna peleryna, niemal identyczna jak te śmierciożerców, z
obszernym kapturem, zasłaniającym jej twarz. Snuła się wtedy po domu jak
dementor, nie odzywając do nikogo i obserwując dziejące się wydarzenia z
jakiegoś kąta, nie zwracając na siebie większej uwagi. Zresztą nawet jeśli
ktokolwiek zastanawiał się, kim jest milcząca postać, nigdy czynnie nie
uczestnicząca w zebraniach śmierciożerców, i tak nie zadałby przecież Czarnemu
Panu pytania o nią. Była więc bezpieczna, ale niewiele mniej osamotniona, niż
gdyby siedziała we własnym pokoju.
Wreszcie,
po niemal dwóch godzinach drogi, dotarła na obrzeża miasta, a przed jej oczami
rozpościerał się gęsty las i zaledwie dwa domy, oddalone od siebie pewną
odległością. Opatuliła się szczelniej czarnym płaszczem, zakrywając kołnierzem
część twarzy. Pogoda była wręcz paskudna, więc ze względu na mocny deszcz i
potwornie przygnębiającą mgłę, na dworze było dosyć ciemno, mimo że zegary nie
pokazywały nawet szesnastej. Rozejrzała się profilaktycznie, wchodząc do lasu,
chociaż wiedziała przecież, że żaden poplecznik Voldemorta nie teleportowałby
się na mugolskiej drodze, tylko w środku lasu, przed samą bramą do jej
posiadłości. Ze względu na sporą odległość domu, żałowała, że i ona nie ma
takiej możliwości. Szła więc ponad pół godziny, w gęstym lesie, gdzie jedynym
źródłem światła było przysłonięte przez chmury słońce, nieśmiało przedzierające
się przez korony drzew. W końcu jednak przeszła przez niewidzialną linię,
odgradzającą jej świat od mugoli. Ledwie wyczuwalne zaklęcie, które
przekłamywało obraz, odbierany przez ludzi niemagicznych – nie dostrzegali oni
majaczącego w oddali starego dworku, a jedynie podniszczoną chatkę,
przypominającą opuszczoną stodołę, do której (dzięki mocy zaklęcia) żadne z
nich nie miało zamiaru nigdy podchodzić. W tym momencie Narcize bez obawy mogła
zamienić się w swoją animagiczną postać i resztę drogi pokonać już na czerech
łapach. Kolejne zaklęcie czekało na intruzów przed samym wejściem na tereny
posesji i dotyczyło z kolei już wyłącznie czarodziejów. Nikt nieupoważniony nie
był w stanie przekroczyć bramy, natomiast nawet najwierniejsi słudzy Czarnego
Pana nie mogli teleportować się za nią. Tym razem droga zajęła jedynie kilka
minut, ze względu na szybkość z jaką poruszają się deathy. Kiedy zbliżała się
do ciemnych, żelaznych, bogato zdobionych wrót, te rozstąpiły się, jakby ją
wyczuwając. Przechodząc zwolniła, ostrożnie stawiając każdy kolejny krok.
Rozejrzała się po rozległym, zapuszczonym podwórzu. Tak dawno nie była tu o tej
porze roku, że zdążyła zapomnieć jak nieprzyjemnie to miejsce wygląda. Wielka,
od dawna nieczynna fontanna ze zniszczonym kamiennym posągiem na środku. Nawet
nie była w stanie powiedzieć co niegdyś przedstawiała figura – wszystko
wyglądało tak odkąd tylko sięgała pamięcią. Niemal zupełny brak drzew na
odgrodzonym terenie stanowił wyraźny kontrast do, znajdującego się wokół, lasu.
Jedynie krzaki, od wielu lat przez nikogo nie pielęgnowane, rozrosły się po
całym, rozległym podwórzu, gdzieniegdzie tworząc wysokie labirynty, które
wydawały się skrywać w sobie jakieś tajemnice i niebezpieczeństwa. Niektóre
były projektowane tak, że w samym środku znajdowały się ławki, albo oczka
wodne, niegdyś zapewne krystalicznie czyste i pełne ryb, teraz martwe i jedynie
ciemnozielone od glonów. Narcize czasem lubiła błąkać się tam latem, jednak
jesienią to miejsce absolutnie nie zachęcało do spacerów. Przeszła więc jeszcze
parę kroków po ciemnej drodze, z prześwitującą gdzieniegdzie starą kostką
brukową, po czym rozejrzała się ostrożnie, próbując wyczuć czyjąś obecność w
najbliższej okolicy. Kiedy upewniła się, że jest tam sama, zawołała lekko
ochrypłym głosem:
–
Śnieżka!
Po
chwili skrzat aportował się obok niej z głośnym trzaskiem.
–
Panienka Narcize, Śnieżka się nie spodziewała, że tak szybko panienkę zobaczy.
–
Nagła sytuacja. Czy ktokolwiek jest w domu?
–
Tylko Pan, panienko Narcize. Innych już nie ma – dodała lekko przestraszona.
–
Świetnie, możesz iść – powiedziała, zamieniając się z powrotem w swoją ludzką
postać. Położyła dłoń na klamce drzwi wejściowych. Chwilę tak trwała, nie poruszając
się i zastanawiając jak w ogóle zacząć cały swój wywód. Przyszło jej do głowy,
że niepotrzebnie w ogóle się tutaj pojawiała, ale teraz nie było już odwrotu.
Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, a ona skrzywiła się, wchodząc do
obszernego hallu.
Znowu
tutaj...
Przez
chwilę czuła się jak wtedy, pod koniec najgorszego miesiąca swojego życia. Nie
pozwoliła jednak przedrzeć się fali bolesnych wspomnień, spychając je gdzieś na
dalszy plan. Musi być skupiona i zdeterminowana. Nabrała głośno powietrza i
kiwnęła głową, żeby udowodnić samej sobie, że jest w stanie zebrać się na
odwagę, wyrzucić z siebie cały żal i wściekłość, ale przede wszystkim znaleźć
odpowiedź na nurtujące ją pytania. Już nie może się wycofać. Przeszła
korytarzem do pomieszczenia, w którym zwykle przebywał Voldemort. Nie była
pewna czy w ogóle zauważył jej obecność, będąc odwróconym do niej tyłem.
Zmrużyła oczy, stając przy drzwiach i po chwili odezwała się głosem pełnym
największej pogardy i obrzydzenia:
–
Witaj, ojcze...
–––––––––––––––––––––
Wiem,
to straszne, że ktokolwiek może robić tak długie przerwy między postami. Mam
nadzieję, że są jeszcze tacy, którzy nie skreślili tego opowiadania. Pozdrawiam
was i dajcie znać jak wrażenia po dziesiątym rozdziale, no i przy okazji czy
podoba wam się nowy szablon.
No po prostu zamorduję! Słowo daję, rozszarpię!!! Rok, prawie rok! I to w takim momencie!
OdpowiedzUsuńAle na spokojnie, nowy rozdział! Weszłam tutaj zrezygnowana po ROKU, patrzę, a tu nowy post. Nawet nie wiesz, jak bardzo sie ucieszyłam :D
Podobało mi się, oprócz tego, że znowu przerywasz w strasznym momencie, mam nadzieję, że tym razem kolejna część pojawi się odrobinę szybciej. Robi się ciekawie, w pewnym momencie byłam pewna, że widmo Cassandry opętało Narcize i używa jej ciała do mszczenia się na prześladowcach (jak z dziennikiem Riddle'a), ale wtedy Foulke nie miałby z tym nic wspólnego, a jego reakcja wskazuje, że jednak był zamieszany w zabójstwo. Albo po prostu nie lubił Emily. Więc jeśli o to chodzi, to wciąż jestem w kropce. Miałam też Teorię Numer Dwa, ktora mówiła, że Cassandra to prawdziwa matka Narcize mszczący się na potomkach śmierciożerców, którzy ją zabili, ale Lewin nie jest nazwiskiem powiązanym z Voldemortem (nie występuje w kanonie, więc jest mała szansa). Cóż, zostaje mi tylko czkanie dalszy ciąg i wymyślanie Szalonych Teorii.
Zupełnie nie spodziewałam się wizyty Narcize w domu, ale jestem nastawiona entuzjastycznie. Więcej Voldemorta!!! Chociaż nie wydaje mi się, aby pan domu był zadowolony z odwiedzin córki. Będzie ciekawie :)
Zastanawia mnie, jak Kopljar namówi dziadków do wysłania sowy do McGonagall. Ja bym podrobiła podpis, ale w końcu Narcize to Gryfonka...
Znalzłam kilka błędów interpunkcyjnych, wypisałabym je, ale niestety mój tablet odmawia skopiowania tekstu, a nie zdążę ich przepisać, więc mogę tylko wydać komunikat, że są i poradzić ponowne sprawdzenie. Poprawię tylko jedno, bo to wyjątkowo drażni mnie w tekstach, powinno być "Witaj, ojcze" z przecinkiem, ale to akurat przez nieuwagę, bo w innych miejscach w dialogach jest dobrze.
Co do szablonu, jest całkiem w porządku. Wprawdzie bardziej do gustu przypadł mi poprzedni, ale rozumiem chęć zmiany. Nie mam się do czego przyczepić, czyta się bez problemów.
Pozdrawiam ciepło i mam wielką nadzieję, że nowy rozdział pojawi się NIEDŁUGO (czyt. nie za rok),
Zaczytana
Dzięki za komentarz. Jeśli chodzi o te błędy, to ja naprawdę nie mam pojęcia jak to kontrolować - piszę coś, znam zasady, po czym czytam i... NIC NIE WIDZĘ. A później wychodzą takie kwiatki jak "na przeciw wszystkim przeciwnością" - milion błędów, a nawet czytając kilka razy nie zwróciłam uwagi.
UsuńPoprawiam więc czym prędzej końcówkę, dzięki za wskazanie chociaż tego. Również mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się niebawem, będę się starać :)
Pozdrawiam
Błędy wybaczam, niestety tak to jest, że własne najtrudniej jest wykryć.
UsuńA i oczywiście zapomniałam wspomnieć w komentarzu o jednej rzeczy - przy przedostatnim poście pytałaś, czy chcielibyśmy rozwinąć jakiś wątek. Ja właśnie do tego, oprócz GD bardzo serdecznie powitałabym powrót do listów Narcize. Były naprawdę wzruszające i chętnie przeczytałabym ich więcej.
Coż, z niecierpliwością czekam na kolejną odnsłonę :)
Witaj,
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam Twoje rozdziały od początku i chciałabym Cię pochwalić za duże pozytywne emocje, jakie u mnie wywołałaś. Bardzo mi się podobało. Nie wiem, jak ty to robisz, że tworzysz tak długie rozdziały, które jednocześnie wcale czytelnika nie nudzą, a wręcz przeciwnie sprawiają, że chce się czytać jeszcze i jeszcze. Akcja jest świetnie zbudowana, a dialogi dobrze opisane. Czytając jednym tchem, oderwałam się od rzeczywistości. Dzięki tobie przeniosłam się do innego świata. Dziękuję! Cieszę się, że tutaj trafiłam. Czekam na kolejny rozdział.
Życzę dużo weny i zapraszam do mnie.
www.opowiesci-sovbedlly.blogspot.com
Dzięki, cieszę się, że Ci się podoba. Te długie rozdziały mają dobre i złe strony - myślę nad przyszłym skracaniem ich, bo może zaczną się wtedy częściej pojawiać, no ale zobaczymy.
UsuńPozdrawiam :)
Myślę, że i tak i tak jest dobrze. To wszystko zależy od fabuły. Moim zdaniem nieważna jest ilość rozdziałów, ale moment, w którym chcesz zakończyć ten rozdział. Musi być ciekawie zawieszony.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i mam nadzieję, że wpadniesz do mnie :)
opowiesci-sovbedlly.blogspot.com
Wszystkie rozdziały przeczytane. Świetne. Czekam na więcej ;)
OdpowiedzUsuńHej. Nareszcie skończyłam! Trochę to trwało, ale dotarłam do ostatniego rozdziału. Super opowieść, naprawdę.
OdpowiedzUsuńŻyczę duużo weny i wszystkiego co ci tam jeszcze trzeba do pisania :D
Zapraszam na mój blog! :
szeptem-do-ciebie.blogspot.com