środa, 2 marca 2016

10. Powrót


Serce Narcize zaczęło momentalnie łopotać w piersi, a na czole pojawiły się kropelki potu.
Nie żyje? 
Wyłączyła umysł, wokół siebie słysząc tylko ciszę. Nazwisko tej dziewczyny było dla niej zupełnie nieznane, nie miała też o niej żadnego pojęcia, ale głosik podświadomości próbujący przedrzeć się przez stworzoną chwilę wcześniej niewidzialną barierę, odgradzającą Chorwatkę od świata, chciał zakomunikować, że na pewno wie jak owa Puchonka wyglądała. Narcize patrzyła tylko nieobecnym wzrokiem po bladych twarzach zgromadzonych w sypialni dziewczyn, ich przerażonych oczach, podniesionych, pełnych niedowierzania głosach. Nie słyszała wypowiadanych słów, jakby wszyscy nagle zaczęli mówić w innym języku.
Muszę stąd wyjść – pomyślała i natychmiast podniosła się z miejsca. Zbiegła po schodach do Pokoju Wspólnego, po drodze mijając przejętych pierwszoroczniaków.
Jak to możliwe? 
Pojedyncze myśli wpadały do jej głowy, jednak żadnej z nich nie pozwoliła zostać tam na dłużej. Nie próbowała odpowiedzieć na zadane przez samą siebie pytania. Jedyne czego chciała to znaleźć się jak najdalej od wieży Gryffindoru, od tego zamku, a najlepiej w ogóle od jakichkolwiek istnień. Swoje kroki skierowała prosto do obrazu Grubej Damy, jednak kilka stóp przed nim została zatrzymana ręką przez Rona Weasleya.
– Narcize, nie wolno nam wychodzić, musimy czekać w dormitoriach – powiedział poważnym, aczkolwiek nieco niepewnym tonem, jakby jeszcze nie przywykł do odpowiedzialnej roli prefekta, powierzonej mu w tym roku.
Dziewczyna strzepnęła jego rękę, patrząc na niego jak wściekłe, dzikie zwierze, które znalazło się w potrzasku i nie ma pojęcia co robić. Już chciała iść dalej, jednak Weasley złapał ją za przedramię. Kilka obecnych w pomieszczeniu osób zaczęło przyglądać się rozgrywanej przy wyjściu scenie.
– Narcize, nie wyjdziesz stąd! – powiedział nieco pewniej, zdziwiony zachowaniem dziewczyny.
– Puść mnie – warknęła przez zaciśnięte zęby. – Nie mogę tu zostać!
Harry, stojący obok rudzielca, przybliżył się jeszcze bardziej, gotów zareagować, a coraz więcej osób przyglądało się tej scenie, już bez szczególnego krycia się z tym.
Włącz mózg, idiotko!
Patrzyła na Rona uważnie, z nieco uniesioną górną wargą, jak pies, szykujący się do ataku. Widziała tętnicę szyjną, szybko pompującą krew i płytki oddech. On też nie wiedział co robić.
Uspokój się...
Rozejrzała się po salonie, jakby szukając jakiejś drogi ucieczki. Przy okazji skakała wzrokiem po twarzach biernie uczestniczących w całym zdarzeniu Gryfonów.
No myśl!
Dopiero teraz ogarnęło ją przerażenie, kiedy pomyślała jak dziwnie wygląda jej zachowanie z boku. Po raz kolejny wyrwała rękę z uścisku Rona i zwróciła się do pozostałych:
– Jak możecie siedzieć tu bezczynnie, kiedy gdzieś w zamku grasuje zabójca?! – zapytała napastliwym tonem, improwizując i zmieniając wyraz twarzy na mieszaninę obrzydzenia i niedowierzania. – A co jeśli ukrywa się gdzieś tutaj?! Chcę stąd natychmiast wyjść, nie mam zamiaru spędzić jeszcze więcej czasu w tak niebezpiecznym miejscu, natychmiast wracam do domu – ostatnie powiedziała już w stronę Rona, który nadal stał jej na drodze. Wyglądał na zmieszanego i przez chwilę szukał wzrokiem jakiejkolwiek pomocy, ale nie znajdując jej, po prostu usunął się na bok. Narcize przeszła przez dziurę w ścianie, swoje kroki kierując prosto do gabinetu profesor McGonagall. Mimo, że pomysł powrotu do domu był tylko przykrywką, Kopljar zrozumiała, że to wyjście wydaje jej się być najrozsądniejsze. Jeśli to faktycznie ona stoi za śmiercią dziewczyny, nie pozostało jej nic innego. Nie może narażać życia bliskich jej osób.
Była już na czwartym piętrze, czekając na schody, łączące ją z niższą kondygnacją, kiedy do głowy przyszedł jej bardzo głupi pomysł. Musiała to sprawdzić. Jeśli dziewczyna nie zginęła na trzecim piętrze, tylko w innej części zamku, Narcize mogła nie mieć z tym nic wspólnego. Nie mogła tego zostawić. Zamiast czekać na schody, skręciła w boczny korytarz i szybszą drogą przeszła bezpośrednio w dół, do paskudnego posągu jednookiej wiedźmy. Oddech Narcize stawał się coraz szybszy i nierówny, kiedy bardzo powoli i ostrożnie przechodziła obok kilkunastu kolumn. Nasłuchiwała jakichkolwiek głosów, szeptów czy znaków życia, jednak nic nie docierało do jej uszu. Zbliżała się coraz bardziej do miejsca z jej koszmaru, kiedy nagle usłyszała kroki i podniesione głosy profesor Sprout i Mcgonagall, żywo ze sobą dyskutujących.
– Pomono, musimy to jak najszybciej rozwiązać, w obecnej sytuacji nie możemy zezwolić na odesłanie wszystkich uczniów do domów, to zbyt niebezpieczne... – zaczęła niespokojnym tonem. – Nie rozumiem jak Prorok mógł się tak szybko dowiedzieć, listy od rodziców już zaczęły przychodzić...
Przerażona Narcize schowała się szybko za murkiem, na którym ustawione były kolumny. Głosy było słychać coraz wyraźniej, a ona tylko wstrzymała oddech, modląc się w duchu, żeby nie została znaleziona przez nauczycielki.
– Minerwo, ale kto mógł to zrobić?! – zapytała z rozpaczą druga nauczycielka, najwyraźniej będąc już na tym samym korytarzu co Narcize. – Przecież ta dziewczyna była zupełnie pokiereszowana, to nie mogła być sprawa nikogo z zamku, to prawdopodobnie nie było nawet zaklęcie – przyciszyła głos, jakby nie chcąc wypowiadać tych słów głośno. Kopljar otworzyła szerzej oczy, zauważając, że nagle brakuje jej tlenu w płucach, a posadzka pod jej kolanami przestał być tak stabilna, jak jeszcze przed chwilą. Zacisnęła mocno powieki, mając nadzieję, że to tylko kolejny koszmar, z którego po chwili zdoła się obudzić. Zakręciło jej się w głowie, więc na powrót otworzyła oczy i na swoje nieszczęście jedynym co zobaczyła, był ten sam murek, za którym ukryła się wcześniej. Kiedy głosy ucichły, ostrożnie podniosła się z kolan, nadal podtrzymując jednej z kolumn, bo czuła się teraz tak słabo, że zadawało jej się, że w każdej chwili może jej się zrobić ciemno przed oczami.
Zabiłaś ją... 
Zaśmiała się krótko i nerwowo, nie mając pojęcia co odpowiedzieć na własne myśli. Jak to się stało, że do tego doszło? Przecież to niemożliwe, żeby zupełnie stracić kontrolę nad własnym ciałem...
– Miałaś kontrolę – wyszeptała bardzo cicho. – Mogłaś się zatrzymać, ale nie chciałaś – dodała już bezgłośnie, zmierzając do wyjścia z tego korytarza. Nie zamierzała już niczego sprawdzać, to co usłyszała było dla niej wystarczającym potwierdzeniem jej winy. Chciała jak najszybciej uciec z terenów Hogwartu, choćby miała przebiec cały Zakazany Las, żeby się stąd wydostać.
Zabiłaś ją...
Chorwatkę ogarniała coraz większa panika. Co miała teraz robić? Jak to rozwiązać, czy jest cokolwiek, co można zrobić, żeby ją uratować? To musi być ta klątwa, przeklęty pierścień od ktorego wszystko się zaczęło. Jeśli ktoś może cokolwiek wiedzieć, to tylko jej ojciec. Czy to wlaśnie był jego cel? Doprowadzić córkę do szaleństwa? Zrobić z niej morderczynię, upodabniając ją do samego siebie?
Deathy... – przeszło jej przez myśl, a serce zabiło jeszcze mocniej. Jeśli ktoś prócz Voldemorta może mieć jakiekolwiek informacje pomocne w rozwiązaniu jej problemu, to mogą być właśnie jego przerażający towarzysze. Tym bardziej musiała jak najszybciej znaleźć się w domu. Już miała przechodzić przez kamienny łuk, prowadzący do schodów, kiedy tuż przed nią pojawił się nauczyciel zaklęć. Jak zwykle w niedogodnym dla niej momencie.
– Kopljar – powiedział zaskoczony, kiedy ją zobaczył. – Co ty tu robisz?
I wtedy właśnie, dopiero wtedy, Narcize naprawdę oniemiała z przerażenia. Zdała sobie bowiem sprawę, że zaledwie kilkanaście dni wcześniej ten sam nauczyciel widział ją dokładnie w tym samym miejscu, w którym prawdopodobnie dzisiaj w nocy pozbawiła życia jedną z uczennic.
– Ja... – wydukała, nie wiedząc przez chwilę co powiedzieć. Tym razem nie była w stanie przywdziać na twarz żadnej maski sztucznego spokoju. Wnętrzności skręcały jej się ze strachu i czuła się jakby za moment miała zwymiotować. Foulke uniósł brwi, patrząc na dziewczynę wyczekująco.
– Ja szukam profesor McGonagall – powiedziała w końcu słabym głosem. – Dostałam wczoraj list od babci, która jest w Londynie, a teraz ta dzisiejsza sytuacja... – mówiła nieskładnie, mając pustkę w głowie. – Muszę opuścić szkołę na kilka dni, na pewno dostała już informację od moich dziadków, zależy mi na czasie...
Przez chwilę nauczyciel nie odzywał się, przypatrując jej badawczo. Wiedział, że dziewczyna kłamie, albo nie mówi mu całej prawdy, ale zdawał się nie przejmować tym faktem. Narcize nie była pewna, czy Foulke pamięta o ich niedawnym spotkaniu na tym piętrze. Chciała wiedzieć czy powiąże jej nocną przechadzkę z wydarzeniami z dzisiejszej nocy.
– To niebezpieczne chodzić teraz samemu po zamku – powiedział w końcu dziwnie spokojnym tonem, jakby wcale nie uczestniczył w ogólno panującym wśród nauczycieli niepokoju o przyszłość szkoły po minionych wydarzeniach. – Czyżbyś była ciekawa co dokładnie stało się tutaj z panną Lewin?
– Nie! – powiedziała zbyt szybko, z nerwowym przerażeniem. – Ja... znaczy to...
Gavin cały czas przypatrywał jej się z jakąś niepokojącą ciekawością. Jakby wiedział coś, czego nie wiedzą inni, ale wcale nie przejmował się tym, że zaledwie parę godzin wcześniej ktoś stracił życie w murach tego zamku.
– To straszne co się stało – powiedziała w końcu. – Nie chcę tu teraz być, chcę jechać do Londynu.
– Wygląda na to, że Hogwart nie jest już bezpiecznym miejscem... – westchnął z przerysowanym smutkiem, a Narcize była w stanie przysiąc, że kącik jego ust na moment się poruszył. Nie miała bladego pojęcia co myśleć o tym wszystkim. Czuła się jak w jakiejś parodii horroru, w którym grała pierwszoplanową rolę.
– Nie rozumiem... – chciała powiedzieć coś więcej, ale w tym momencie za swoimi plecami, po raz kolejny usłyszała głos opiekunki jej domu.
– Profesorze Foulke, panno Kopljar? – zapytała wciąż poddenerwowanym głosem, widocznie dziwiąc się na widok uczennicy. – Co się tutaj dzieje? Dlaczego opuściła pani dormitorium?
– Pani profesor, ja... – znowu zaczęła nieskładnie, jednak nauczyciel zaklęć przerwał jej szybko.
– Profesor McGonagall, spotkałem pannę Kopljar na schodach – wyjaśnił spokojnym tonem, a Narcize szybko na niego spojrzała. – Chciała się niezwłocznie z panią zobaczyć. – Minerwa przeniosła wzrok na młodą dziewczynę, oczekując dokładniejszych wyjaśnień.
– Tak, chodzi o moją babcię. Muszę jak najszybciej dostać się do Londynu, pisała mi w liście, że już wysłała do pani profesor sowę.
– Nie dostałam żadnej informacji – odpowiedziała nauczycielka transmutacji, patrząc badawczo na Chorwatkę.
– Niemożliwe, to przecież bardzo ważne – odpowiedziała słabo, a głos zaczął jej się łamać. Wiedziała, że to jej jedyna szansa na wyrwanie się z zamku. – Tak bardzo zależało jej, żeby mnie dzisiaj zobaczyć, możliwe, że więcej nie będę miała już szansy – mówiła, a łzy wymuszonej rozpaczy zaczęły płynąć strużką po jej policzkach.
– Przykra sytuacja, niezależnie od obecnych okoliczności – dodał cicho Foulke w stronę starszej nauczycielki, a w jego głosie jak zwykle było słychać tą ledwie krytą obłudę. – Nieprawdaż, profesor McGonagall?
Ta tylko przelotnie zwróciła na niego swoje spojrzenie, koncentrując się na swojej podopiecznej.
– Ja nie mogę tu zostać, pani profesor – mówiła przez łzy Narcize, ocierając twarz przegubem dłoni. – Jak pomyślę, że bliscy Emily... – urwała, zakrywając twarz.
– Proszę się uspokoić, panno Kopjar – powiedziała cicho McGonagall z odrobiną współczucia. – Pomówię o tym za chwilę z dyrektorem, a tymczasem koniecznie musi pani wrócić do wieży Gryfonów i tam na mnie czekać. Profesorze, czy może pan...?
– Jak najbardziej, dopilnuję, żeby panna Kopljar trafiła tam jak najszybciej. – Skinął głową do starszej kobiety, ruszając wraz z Gryfonką w kierunku ostatniego piętra, a kiedy nauczycielka transmutacji zniknęła im z oczu, prychnął, nie kryjąc rozbawienia.
– Cóż za zdolności aktorskie, Kopljar – rzucił niby od niechcenia, a Narcize spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. W tej chwili była już zupełnie skonfundowana.
– Słucham? – zapytała, przez chwilę myśląc, że się przesłyszała.
– Daj spokój z tą udawaną rozpaczą, od razu widać, że kręcisz, a ja jestem ciekawy jaki jest twój prawdziwy powód ucieczki z zamku.
– Nie rozumiem, przecież nie ucie...
– Skończ! – warknął zirytowany, stając jej na drodze. Zdenerwowanie powróciło do niej ze zdwojoną siłą, powodując nieprzyjemne mdłości. Teraz na jego twarzy malowała się determinacja, a chłodny wzrok zdawał się wwiercać w spojrzenie jej zielonych oczu. – Nie mam ochoty dłużej słuchać twoich kłamstw, więc po raz kolejny pytam, czemu tak nagle ci śpieszno, żeby opuścić szkołę? – powiedział, po czym przyciszył głos, przybliżając się do niej i dodał:
– Twoje nocne wycieczki po trzecim piętrze mogą się wydać niektórym podejrzane...
Zbladła nagle jeszcze bardziej niż wcześniej i ciężko było jej złapać oddech.
Pamięta... 
Foulke chyba zauważył, że jego wypowiedź bardziej ruszyła dziewczynę, uniósł więc nieznacznie kącik ust i kontynuował, nadal przyciszonym głosem:
– Zastanówmy się co by się stało, gdyby profesor McGonagall, albo jakikolwiek inny...
Narcize nie słyszała już dalszej części wypowiedzi. Przed oczami zrobiło jej się ciemno i czuła tylko posadzkę, wymykającą się zbyt szybko spod jej stóp. Po chwili poczuła ostry ból, najwyraźniej uderzając kolanami o kamienne płyty, jednak nie przejęła się tym, z błogością oddalając w nicość. Nie dane jej było jednak długo rozkoszować tym cudownym stanem bez zmartwień i trosk, gdyż po krótkim momencie jej oczy, bez jej zgody czy ingerencji szeroko się otworzyły, a pierwszym co zobaczyła była skierowana w nią różdżka.
– Co się...?
– Zemdlałaś? – odpowiedział jej Foulke, bardziej zaskoczony niż ona sama. Dopiero teraz zauważyła, że trzyma ją za ramię, dzięki czemu udało jej się utrzymać pozycję (niemal) stojącą. Powoli wracała do siebie, zastanawiając się teraz co powiedzieć. Milczała dłuższą chwilę, ale nikt nie poganiał jej do ponownego odezwania. Kiedy już była pewna, że ustoi o własnych siłach, odezwała się w końcu:
– Wiem jak to wygląda, ale ja naprawdę nic nie zrobiłam – powiedziała nieco żałośnie, z powrotem ruszając w stronę kwater Gryfonów.
– Wrócimy do tego później – powiedział bez emocji, jakby nagle przestał być zainteresowany poznaniem prawdy. Narcize zupełnie nie mogła zrozumieć jego dziwnego zachowania. Dlaczego miałby ją kryć? Dziewczyna zastanawiała się czy może i on ma coś na sumieniu, może też miał jakiś związek ze śmiercią Puchonki. Ledwo zauważalnie potrząsnęła głową, nic już nie mówiąc przez resztę drogi, ale cały czas głowiąc się nad postępowaniem Gavina. Zdecydowanie nie zachowywał się jak reszta nauczycieli i o ile w stosunku do niej zawsze zachowywał się inaczej, zapewne ze względu na ich pierwsze, dosyć karykaturalne spotkanie, to teraz nie miała pojęcia jak mogłaby to uzasadnić. Wiadomo, cieszyła się, że jako jedyny wie o jej nietypowych wędrówkach po opuszczonym trzecim piętrze i zdaje się, że niespieszno mu do podzielenia się tą informacją z innymi, ale cały czas czuła się nieswojo, bojąc się, że ktoś jeszcze zacznie jej zadawać niewygodne pytania. I o ile te, na które musiała odpowiadać po powrocie do dormitorium, nie były dla niej w żaden sposób niebezpieczne, (bo musiała jedynie pamiętać, by nie poplątać się we własnych kłamstwach i najzwyczajniej w świecie udawać przygnębioną wiszącym nad jej najbliższymi widmem śmierci, na które otworzyła oczy dopiero w obliczu dzisiejszej tragedii – jak powtarzała swoim współlokatorkom), to zbliżające się spotkanie z opiekunką jej domu napawało ją pewnym niepokojem. W końcu gdyby jej kłamstewko wyszło na jaw, znalazłaby się pod lupą McGonagall i pozostałych zaangażowanych w sprawę zagadkowej śmierci Emily Lewin. A na to nie mogła sobie pozwolić.
Koło południa Narcize zeszła do Pokoju Wspólnego, gdzie skrzaty domowe przygotowały cały stolik kanapek, który uzupełniał się, kiedy tylko uczniowie częstowali się przygotowanymi przekąskami. Wraz z Parvati i Lavender rozsiadła się na kanapie, bezwiednie jedząc pierwszą lepszą kanapkę. Tak naprawdę wciąż była zbyt zdenerwowana, żeby poważniej zgłodnieć, ale biorąc pod uwagę, że nic jeszcze tego dnia nie jadła, nie chciała by jej żołądek zaczął zbyt głośno dawać znać o pustce, jaka go wypełniała.
– Nadal nie mogę zrozumieć jak to wszystko mogło się stać – powiedziała cicho Lavender w przerwach między przeżuwaniem. – I dlaczego nic nam nie mówią, przecież mamy prawo wiedzieć cokolwiek więcej!
– Co nie? – zgodziła się Narcize, kiwając nieznacznie głową. – Ciekawe co będzie z lekcjami w najbliższym czasie, przecież nie mogą ich odwołać – zamyśliła się na chwilę, po czym dodała:
– O ile oczywiście nie zamkną szkoły...
– Nie mogliby, gdzie byśmy wtedy poszli? Mielibyśmy uczyć się w domu?
– Albo poprzenosiliby nas do innych szkół – zauważyła Narcize. – Chociaż raczej ciężko byłoby to sobie wyobrazić, jak myślisz, Parvati?
– Hm? – mruknęła niezbyt przytomnie, nie odwracając nawet wzroku od szalejącego w kominku ognia. – Tak, byłoby ciężko – dodała od niechcenia, jakby losy szkoły zupełnie jej nie obchodziły. Dwie pozostałe dziewczyny wymieniły tylko zaniepokojone spojrzenia, ale nie komentowały zachowania swojej przyjaciółki. Ewidentnie przechodziła teraz przez trudny czas, którym najwidoczniej nie miała zamiaru się z nimi dzielić. Uznały, że musi to być coś naprawdę poważnego, skoro nawet tak niezwykle przykre i nieoczekiwane wydarzenie nie jest w stanie odwieść jej od własnych myśli i problemów.
– McGonagall rozmawiała o tym ze Sprout, kiedy szłam korytarzem. Nawet nauczyciele nie mają pojęcia kto może za tym stać – kontynuowała Narcize.
– A miały jakiekolwiek pomysły? Przecież w zamku nie można rzucać zaklęć niewybaczalnych, jak w takim razie...?
Narcize przełknęła tylko głośniej ślinę, ale nie miała oczywiście zamiaru wspominać, że to nie żadne zaklęcie było przyczyną śmierci Puchonki.
– Nic nie wiem, usłyszałam tylko tyle.
Przez chwilę żadna z nich się nie odzywała, słuchając rozmów pozostałych Gryfonów, jednak otworzenie się przejścia, za portretem Grubej Damy, momentalnie uciszyło wszelkie głosy. Oczy obecnych w salonie osób skierowały się na profesor transmutacji, która stanęła przy wejściu do Pokoju Wspólnego i nie czekając na jakiekolwiek reakcje, zaczęła mówić:
– Jak zapewne wiecie, Hogwart był dzisiaj w nocy świadkiem straszliwej tragedii. Jedna z naszych uczennic, Emily Lewin została zaatakowana przez nieznanego jeszcze napastnika. Wraz z gronem nauczycielskim staramy się ustalić szczegóły jej śmierci, jednak do czasu złapania napastnika, wszystkich uczniów obowiązują nowe zasady i reguły. Przede wszystkim, nie ma możliwości, żeby ktokolwiek z was wałęsał się samemu po zamku. Na lekcje i posiłki w Wielkiej Sali będziecie za każdym razem odprowadzani przez nauczycieli i przy tym absolutnie nie ma mowy o jakichkolwiek wyjątkach – mówiła, a wielu uczniów zaczęło szeptać między sobą, wreszcie jedna z Gryfonek z szóstego roku wyrwała się z pytaniem, które zapewne wielu uczniom chodziło po głowie:
– Ale są jakiekolwiek podejrzenia, kto mógł to zrobić? Komuś udało się wejść do zamku?!
– Panno Johar, tak jak powiedziałam, wszyscy nauczyciele starają się ustalić sprawcę i gwarantuję wam, że nie spoczniemy, póki nie dowiemy się kto stał za śmiercią panny Lewin. Do tego czasu proszę nie snuć teorii, bo jedyne co my, jako nauczyciele możemy zrobić, to skupić się na faktach. A wy natomiast musicie skupić się na szanowaniu ustalonych zasad i przede wszystkim uważaniu na siebie nawzajem. Ponad wszystko proszę was o jedno... w tym trudnym dla nas wszystkich czasie, musicie pamiętać, żeby trzymać się razem. Tylko w ten sposób będziecie w stanie przezwyciężyć przeciwności. – powiedziała poważnym tonem, zatrzymując wzrok na każdej obecnej w pomieszczeniu osobie. Po chwilowej pauzie dodała tylko na zakończenie:
– Dzisiaj o osiemnastej wszyscy, wraz z przydzielonym wam nauczycielem udacie się do Wielkiej Sali na uroczystość upamiętniającą pannę Lewin. Na ten moment to wszystko – skończyła, po czym podeszła do Narcize.
– Panno Kopljar, proszę na chwilę ze mną – powiedziała i odeszła od żywo dyskutujących między sobą uczniów, a Narcize posłusznie poszła za nią.
– Tak, pani profesor?
– W związku ze szczególną sytuacją, udzielę ci zgody na udanie się jeszcze dzisiaj do Londynu, jednakże od razu po twoim dotarciu na miejsce, oczekuję listu potwierdzającego od twoich dziadków. W innym wypadku, jeśli okaże się, że kłamałaś, konsekwencje będą dla ciebie jednoznaczne. Zostaniesz usunięta ze szkoły – zakończyła poważnym tonem McGonagall, a Narcize równie poważnie przytaknęła na te słowa, chociaż trzeba przyznać, że serce na moment zabiło jej szybciej.
– Rozumiem. Jak w takim razie mogę dostać się do Londynu?
– Przez sieć fiuu. Zabierz najpotrzebniejsze rzeczy, poczekam tu na ciebie.
Chorwatka pobiegła do góry, a przygotowania do podróży trwały dużo krócej niż można by przypuszczać. W zasadzie zabrała jedynie różdżkę, zmieniła ubrania na typowo mugolskie, ze względu na konieczność przemieszczania się po niemagicznej części stolicy Wielkiej Brytanii i narzuciła na siebie płaszcz. W kieszeń spakowała jeszcze tylko kilka monet, rozejrzała się po pomieszczeniu i czym prędzej opuściła kwatery Gryfonów, żegnając się zwięźle z najbliższymi. Przed wejściem do szmaragdowych płomieni kominka w gabinecie profesor McGonagall, musiała mocniej odetchnąć. Nie często miała co prawda możliwość podróżowania typowo magicznymi środkami transportu, jak świstokliki czy właśnie sieć fiuu, ale kiedy już zdążyła się taka sposobność, nigdy nie należało to do jakichkolwiek przyjemności. Tym razem jednak nie miała czasu na dłuższe wahania, zacisnęła więc zęby i weszła w nieprzyjemny wir, przenoszący ją prosto do Dziurawego Kotła. Bardzo żałowała, że nie mogła skorzystać z usług Błędnego Rycerza, jednak było to zbyt niebezpieczne ze względu na rzekomą możliwość poznania przez kogokolwiek miejsca jej zamieszkania. Zawsze uważała, że to trochę paranoidalne, jednak odkąd pamięta była przed tym przestrzegana, więc już dawno zaniechała jakichkolwiek prób przekonywania kogokolwiek, że są to zupełnie niepotrzebne środki ostrożności.
Jadąc mugolskim metrem, Narcize zaczęła się zastanawiać co dokładnie będzie musiała zrobić. Po kolei obmyślała plan działania, gdzie na szczycie listy znajdowało się jak najszybsze porozumienie z dziadkami. W końcu wiadomo, że nie chciała zostać wyrzucona ze szkoły. Myślała też o tym, kogo zastanie we własnym domu. Czy jej ojciec będzie akurat przebywać w ich posiadłości, czy może znajduje się gdzieś poza miastem? A może znowu pałętają się tam jacyś śmierciożercy, przez co po raz kolejny będzie musiała poruszać się po domu pod postacią deatha. Było to dla niej niezwykle uciążliwe, jednakże konieczne, biorąc pod uwagę, że poplecznicy jej ojca nie mieli przecież pojęcia o jej istnieniu. Jedyną alternatywą – bardziej ryzykowną, z której jednak od czasu do czasu korzystała – była kruczoczarna peleryna, niemal identyczna jak te śmierciożerców, z obszernym kapturem, zasłaniającym jej twarz. Snuła się wtedy po domu jak dementor, nie odzywając do nikogo i obserwując dziejące się wydarzenia z jakiegoś kąta, nie zwracając na siebie większej uwagi. Zresztą nawet jeśli ktokolwiek zastanawiał się, kim jest milcząca postać, nigdy czynnie nie uczestnicząca w zebraniach śmierciożerców, i tak nie zadałby przecież Czarnemu Panu pytania o nią. Była więc bezpieczna, ale niewiele mniej osamotniona, niż gdyby siedziała we własnym pokoju.
Wreszcie, po niemal dwóch godzinach drogi, dotarła na obrzeża miasta, a przed jej oczami rozpościerał się gęsty las i zaledwie dwa domy, oddalone od siebie pewną odległością. Opatuliła się szczelniej czarnym płaszczem, zakrywając kołnierzem część twarzy. Pogoda była wręcz paskudna, więc ze względu na mocny deszcz i potwornie przygnębiającą mgłę, na dworze było dosyć ciemno, mimo że zegary nie pokazywały nawet szesnastej. Rozejrzała się profilaktycznie, wchodząc do lasu, chociaż wiedziała przecież, że żaden poplecznik Voldemorta nie teleportowałby się na mugolskiej drodze, tylko w środku lasu, przed samą bramą do jej posiadłości. Ze względu na sporą odległość domu, żałowała, że i ona nie ma takiej możliwości. Szła więc ponad pół godziny, w gęstym lesie, gdzie jedynym źródłem światła było przysłonięte przez chmury słońce, nieśmiało przedzierające się przez korony drzew. W końcu jednak przeszła przez niewidzialną linię, odgradzającą jej świat od mugoli. Ledwie wyczuwalne zaklęcie, które przekłamywało obraz, odbierany przez ludzi niemagicznych – nie dostrzegali oni majaczącego w oddali starego dworku, a jedynie podniszczoną chatkę, przypominającą opuszczoną stodołę, do której (dzięki mocy zaklęcia) żadne z nich nie miało zamiaru nigdy podchodzić. W tym momencie Narcize bez obawy mogła zamienić się w swoją animagiczną postać i resztę drogi pokonać już na czerech łapach. Kolejne zaklęcie czekało na intruzów przed samym wejściem na tereny posesji i dotyczyło z kolei już wyłącznie czarodziejów. Nikt nieupoważniony nie był w stanie przekroczyć bramy, natomiast nawet najwierniejsi słudzy Czarnego Pana nie mogli teleportować się za nią. Tym razem droga zajęła jedynie kilka minut, ze względu na szybkość z jaką poruszają się deathy. Kiedy zbliżała się do ciemnych, żelaznych, bogato zdobionych wrót, te rozstąpiły się, jakby ją wyczuwając. Przechodząc zwolniła, ostrożnie stawiając każdy kolejny krok. Rozejrzała się po rozległym, zapuszczonym podwórzu. Tak dawno nie była tu o tej porze roku, że zdążyła zapomnieć jak nieprzyjemnie to miejsce wygląda. Wielka, od dawna nieczynna fontanna ze zniszczonym kamiennym posągiem na środku. Nawet nie była w stanie powiedzieć co niegdyś przedstawiała figura – wszystko wyglądało tak odkąd tylko sięgała pamięcią. Niemal zupełny brak drzew na odgrodzonym terenie stanowił wyraźny kontrast do, znajdującego się wokół, lasu. Jedynie krzaki, od wielu lat przez nikogo nie pielęgnowane, rozrosły się po całym, rozległym podwórzu, gdzieniegdzie tworząc wysokie labirynty, które wydawały się skrywać w sobie jakieś tajemnice i niebezpieczeństwa. Niektóre były projektowane tak, że w samym środku znajdowały się ławki, albo oczka wodne, niegdyś zapewne krystalicznie czyste i pełne ryb, teraz martwe i jedynie ciemnozielone od glonów. Narcize czasem lubiła błąkać się tam latem, jednak jesienią to miejsce absolutnie nie zachęcało do spacerów. Przeszła więc jeszcze parę kroków po ciemnej drodze, z prześwitującą gdzieniegdzie starą kostką brukową, po czym rozejrzała się ostrożnie, próbując wyczuć czyjąś obecność w najbliższej okolicy. Kiedy upewniła się, że jest tam sama, zawołała lekko ochrypłym głosem:
– Śnieżka!
Po chwili skrzat aportował się obok niej z głośnym trzaskiem.
– Panienka Narcize, Śnieżka się nie spodziewała, że tak szybko panienkę zobaczy.
– Nagła sytuacja. Czy ktokolwiek jest w domu?
– Tylko Pan, panienko Narcize. Innych już nie ma – dodała lekko przestraszona.
– Świetnie, możesz iść – powiedziała, zamieniając się z powrotem w swoją ludzką postać. Położyła dłoń na klamce drzwi wejściowych. Chwilę tak trwała, nie poruszając się i zastanawiając jak w ogóle zacząć cały swój wywód. Przyszło jej do głowy, że niepotrzebnie w ogóle się tutaj pojawiała, ale teraz nie było już odwrotu. Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, a ona skrzywiła się, wchodząc do obszernego hallu.
Znowu tutaj... 
Przez chwilę czuła się jak wtedy, pod koniec najgorszego miesiąca swojego życia. Nie pozwoliła jednak przedrzeć się fali bolesnych wspomnień, spychając je gdzieś na dalszy plan. Musi być skupiona i zdeterminowana. Nabrała głośno powietrza i kiwnęła głową, żeby udowodnić samej sobie, że jest w stanie zebrać się na odwagę, wyrzucić z siebie cały żal i wściekłość, ale przede wszystkim znaleźć odpowiedź na nurtujące ją pytania. Już nie może się wycofać. Przeszła korytarzem do pomieszczenia, w którym zwykle przebywał Voldemort. Nie była pewna czy w ogóle zauważył jej obecność, będąc odwróconym do niej tyłem. Zmrużyła oczy, stając przy drzwiach i po chwili odezwała się głosem pełnym największej pogardy i obrzydzenia:
– Witaj, ojcze...



–––––––––––––––––––––
Wiem, to straszne, że ktokolwiek może robić tak długie przerwy między postami. Mam nadzieję, że są jeszcze tacy, którzy nie skreślili tego opowiadania. Pozdrawiam was i dajcie znać jak wrażenia po dziesiątym rozdziale, no i przy okazji czy podoba wam się nowy szablon. 

8 komentarzy:

  1. No po prostu zamorduję! Słowo daję, rozszarpię!!! Rok, prawie rok! I to w takim momencie!
    Ale na spokojnie, nowy rozdział! Weszłam tutaj zrezygnowana po ROKU, patrzę, a tu nowy post. Nawet nie wiesz, jak bardzo sie ucieszyłam :D

    Podobało mi się, oprócz tego, że znowu przerywasz w strasznym momencie, mam nadzieję, że tym razem kolejna część pojawi się odrobinę szybciej. Robi się ciekawie, w pewnym momencie byłam pewna, że widmo Cassandry opętało Narcize i używa jej ciała do mszczenia się na prześladowcach (jak z dziennikiem Riddle'a), ale wtedy Foulke nie miałby z tym nic wspólnego, a jego reakcja wskazuje, że jednak był zamieszany w zabójstwo. Albo po prostu nie lubił Emily. Więc jeśli o to chodzi, to wciąż jestem w kropce. Miałam też Teorię Numer Dwa, ktora mówiła, że Cassandra to prawdziwa matka Narcize mszczący się na potomkach śmierciożerców, którzy ją zabili, ale Lewin nie jest nazwiskiem powiązanym z Voldemortem (nie występuje w kanonie, więc jest mała szansa). Cóż, zostaje mi tylko czkanie dalszy ciąg i wymyślanie Szalonych Teorii.
    Zupełnie nie spodziewałam się wizyty Narcize w domu, ale jestem nastawiona entuzjastycznie. Więcej Voldemorta!!! Chociaż nie wydaje mi się, aby pan domu był zadowolony z odwiedzin córki. Będzie ciekawie :)
    Zastanawia mnie, jak Kopljar namówi dziadków do wysłania sowy do McGonagall. Ja bym podrobiła podpis, ale w końcu Narcize to Gryfonka...

    Znalzłam kilka błędów interpunkcyjnych, wypisałabym je, ale niestety mój tablet odmawia skopiowania tekstu, a nie zdążę ich przepisać, więc mogę tylko wydać komunikat, że są i poradzić ponowne sprawdzenie. Poprawię tylko jedno, bo to wyjątkowo drażni mnie w tekstach, powinno być "Witaj, ojcze" z przecinkiem, ale to akurat przez nieuwagę, bo w innych miejscach w dialogach jest dobrze.

    Co do szablonu, jest całkiem w porządku. Wprawdzie bardziej do gustu przypadł mi poprzedni, ale rozumiem chęć zmiany. Nie mam się do czego przyczepić, czyta się bez problemów.

    Pozdrawiam ciepło i mam wielką nadzieję, że nowy rozdział pojawi się NIEDŁUGO (czyt. nie za rok),
    Zaczytana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz. Jeśli chodzi o te błędy, to ja naprawdę nie mam pojęcia jak to kontrolować - piszę coś, znam zasady, po czym czytam i... NIC NIE WIDZĘ. A później wychodzą takie kwiatki jak "na przeciw wszystkim przeciwnością" - milion błędów, a nawet czytając kilka razy nie zwróciłam uwagi.
      Poprawiam więc czym prędzej końcówkę, dzięki za wskazanie chociaż tego. Również mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się niebawem, będę się starać :)
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Błędy wybaczam, niestety tak to jest, że własne najtrudniej jest wykryć.
      A i oczywiście zapomniałam wspomnieć w komentarzu o jednej rzeczy - przy przedostatnim poście pytałaś, czy chcielibyśmy rozwinąć jakiś wątek. Ja właśnie do tego, oprócz GD bardzo serdecznie powitałabym powrót do listów Narcize. Były naprawdę wzruszające i chętnie przeczytałabym ich więcej.
      Coż, z niecierpliwością czekam na kolejną odnsłonę :)

      Usuń
  2. Witaj,
    Przeczytałam Twoje rozdziały od początku i chciałabym Cię pochwalić za duże pozytywne emocje, jakie u mnie wywołałaś. Bardzo mi się podobało. Nie wiem, jak ty to robisz, że tworzysz tak długie rozdziały, które jednocześnie wcale czytelnika nie nudzą, a wręcz przeciwnie sprawiają, że chce się czytać jeszcze i jeszcze. Akcja jest świetnie zbudowana, a dialogi dobrze opisane. Czytając jednym tchem, oderwałam się od rzeczywistości. Dzięki tobie przeniosłam się do innego świata. Dziękuję! Cieszę się, że tutaj trafiłam. Czekam na kolejny rozdział.
    Życzę dużo weny i zapraszam do mnie.
    www.opowiesci-sovbedlly.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, cieszę się, że Ci się podoba. Te długie rozdziały mają dobre i złe strony - myślę nad przyszłym skracaniem ich, bo może zaczną się wtedy częściej pojawiać, no ale zobaczymy.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Myślę, że i tak i tak jest dobrze. To wszystko zależy od fabuły. Moim zdaniem nieważna jest ilość rozdziałów, ale moment, w którym chcesz zakończyć ten rozdział. Musi być ciekawie zawieszony.
    Pozdrawiam i mam nadzieję, że wpadniesz do mnie :)
    opowiesci-sovbedlly.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystkie rozdziały przeczytane. Świetne. Czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej. Nareszcie skończyłam! Trochę to trwało, ale dotarłam do ostatniego rozdziału. Super opowieść, naprawdę.
    Życzę duużo weny i wszystkiego co ci tam jeszcze trzeba do pisania :D
    Zapraszam na mój blog! :
    szeptem-do-ciebie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń