Drogi Adamie
Dawno do Ciebie nie pisałam… powiem Ci
szczerze, że trochę było mi wstyd. Byłam bardziej zajęta niż zwykle, do tego
szaleństwo wpełza coraz szybciej do mojego umysłu i rozprzestrzenia się jak
zaraza. Ty na pewno wiedziałbyś co poradzić w takiej sytuacji. Takiej czy
innej… zawsze wiedziałeś. Potrzebuję Cię, odpiszesz mi w końcu? Coraz częściej
łapię się na tym, że momentami jestem szczęśliwa. Wiem, że to nie w porządku,
przepraszam. Ale pamiętaj, że bez Ciebie to nigdy nie będzie to samo. Że dopóki
nie wrócisz, nie wyjdę z tej gierki zwycięsko.
Ale w końcu coś wymyślę, nie przejmuj się.
Znowu będziemy razem, gdzieś daleko, gdzie nikt nas już więcej nie rozdzieli.
Obiecuję.
Na zawsze Twoja
– Narcize! – zawołała od progu rozemocjonowana
Parvati. – Nie uwierzysz! Umbridge się dowiedziała!
Kopljar poderwała głowę, pospiesznie składając
list. Wsunęła go do szkatułki i czym prędzej wstała w łóżka.
– Ale jak to? Skąd wiesz? – zapytała idąc do
przyjaciółki. – Dostała listę?
– Raczej nie, ale sama zobacz…
Zbiegły po kamiennych schodach do Pokoju
Wspólnego, gdzie na tablicy ogłoszeń wisiał wielki pergamin z nadrukowanymi
czarnymi literami.
– Dekret Edukacyjny Numer Dwadzieścia Cztery? –
wyszeptała Chorwatka, wczytując się w treść.
– Rozwiązują wszystkie grupy szkolne, rozumiesz?
– szybko wyrzuciła z siebie Patil, nawet nie dając koleżance dokończyć treści
ogłoszenia.
– Wszystkie?! – spojrzała na nią szybko. – Nawet
drużyny quidditcha? Przecież niedługo będzie mecz Gryffindoru ze Slytherinem!
Parvati tylko machnęła niedbale ręką. W
międzyczasie dołączyła do nich Lavender i włączyła się do rozmowy:
– Jak to możliwe? Przecież nie ma prawa tego
zrobić…
– Jak widzisz jednak ma. Co tylko potwierdza
fakt, że powinniśmy walczyć. Skoro ministerstwo robi wszystko, żebyśmy wyszli z
tej szkoły nieprzygotowani do życia, to chyba dobitnie o czymś świadczy –
mówiła Patil, patrząc hardo na swoje przyjaciółki, po czym zwróciła się
bezpośrednio do panny Brown, ściszając nieco głos. – Możesz nie wierzyć w jego
powrót, ale chyba nie myślisz, że poza murami Hogwartu nie czekają na nas żadne
zagrożenia…
Narcize patrzyła na przyjaciółkę z nieco szerzej
otwartymi oczami. Dawno nie widziała u niej takiej zaciętości, przy
jakimkolwiek temacie.
–…naprawdę wolisz być bezbronna i zdana na łaskę
tego, czego nauczyłaś się w pierwszych latach swojej edukacji?
Lavender patrzyła to na jedną, to na drugą z
wyrazem jakiejś bezsilności. Jak gdyby bardzo chciała nie zgodzić się ze
słowami Parvati, ale jednocześnie nie była w stanie podważyć toku jej myślenia.
Przygryzła wargę, zastanawiając się co powinna zrobić.
– Przyjdę – powiedziała w końcu, z każdą kolejną
sekundą utwierdzając się w przekonaniu, że podjęła dobrą decyzję. – Żadna
ropucha z ministerstwa nie będzie nam mówić czego możemy się uczyć, a czego
nie.
Narcize tylko przytaknęła bezwiednie, chociaż nie
była jeszcze nawet pewna, czy po wydaniu dekretu, ich spotkania nadal będą
aktualne. W końcu nie każdy jest tak wprawiony w łamaniu szkolnych zasad, jak
Gryfoni. Sama jednak, mimo sceptycznego podejścia do samego rzucania zaklęć,
narażając się jednocześnie na wyśmianie, czuła pewnego rodzaju podniecenie na
myśl o wstąpieniu do nielegalnego ugrupowania, docelowo utworzonego do walki z
jej ojcem i jego poplecznikami. Oczywiście w żaden sposób nie zmieniła zdania,
co do tego, że grupka dzieciaków nie ma szans w prawdziwym pojedynku ze
Śmierciożercami, nie wspominając nawet o Voldemorcie, niemniej sama idea
robienia czegoś przeciwko człowiekowi, nastawionemu na zniszczenie całego jej
życiowego szczęścia, była pokrzepiająca.
Kiedy Narcize zeszła do Wielkiej Sali na
śniadanie, już od progu była pewna, że ogłoszenie dotarło do wszystkich domów –
głośniejsze szepty, pełne oburzenia i niezrozumienia dla zaistniałej sytuacji,
rozchodziły się przy wszystkich czterech stołach.
– A co z kółkiem zielarskim? Najpierw
zlikwidowali chór, bo nie było Flitwicka, a teraz to? – usłyszała, przechodząc
obok stołu Hufflepuffu.
– Drugi rok z rzędu nie będzie rozgrywek
Quidditcha?! Nie wierzę w to… – odezwał się zirytowany Krukon z siódmej klasy,
siedzący obok Gary’ego Mercera. Kiwnęła głową do tego drugiego, kiedy ich
spojrzenia spotkały się na moment. Była ciekawa co chłopak myśli o tej
sytuacji. Nie była jednak pewna czy w ogóle wie o nowopowstałej grupie, chociaż
przecież kilku Krukonów było obecnych w Gospodzie pod Świńskim Łbem. W tym
momencie nie udało jej się podejść do kolegi, bo tuż przed nią, jak z podziemi,
wyrosła rudowłosa siostra Rona Weasleya.
– Pewnie widziałyście ogłoszenie? – zapytała
Ginny, patrząc na rok starsze Gryfonki. – Mam nadzieję, że do niczego was to
nie zniechęciło?
– Coś ty, możecie brać nas pod uwagę. Lavender
też przyjdzie – powiedziała od razu Parvati, a jej koleżanka niechętnie skinęła
głową. Weasley zaraz zniknęła przy stole Ravencalwu, a Narcize jeszcze przez
chwilę wodziła wzrokiem po uczniach zgromadzonych w Wielkiej Sali, po czym
lekko zmrużyła oczy, jakby coś dotarło do niej z pewnym opóźnieniem.
– Parvati, od kiedy jesteś aż tak zaaferowana
całą tą sprawą z rzekomym powrotem Czar… Tego–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać?
– zapytała podejrzliwie. Dziewczyna niby przypadkiem odwróciła wzrok, ściągając
usta i krótką chwilę unikała odpowiedzi, niby bardzo zajęta podziwianiem wnętrz
największego pomieszczenia zamku.
– Wcale nie jestem tym zaaferowana – wzruszyła
ramionami.– Nie ponad przeciętną.
– Jesteś – wtrąciła się Lavender, jakby też
dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. – Od paru dni angażujesz się w to
wszystko o wiele bardziej niż wcześniej…
– Coś się zmieniło? – dodała jeszcze Narcize,
patrząc na dziewczynę uważnie. Ta jednak tylko cmoknęła niecierpliwie.
– Chyba wam się coś pomyliło – mruknęła, jedząc
nałożoną wcześniej owsiankę. – Nic się nie dzieje, po prostu uważam, że fajnie
byłoby umieć się bronić w razie ewentualnego zagrożenia, koniec tematu.
Narcize nadal uważnie ją obserwowała, ale nie
wróciła już do podjętego wątku. Była jednak przekonana, że Patil coś ukrywa,
nie miała tylko pojęcia co… i przede wszystkim po co. Zwykle nie miały przed
sobą wielu tajemnic. A przynajmniej one nie miały tajemnic przed Chorwatką.
Chociaż może tak jej się tylko wydawało? Skoro ona była w stanie ukrywać przed
światem tak wiele rzeczy, to skąd mogłaby mieć pewność, że świat nie ukrywa
niczego przed nią. Zamyśliła się na dłuższą chwilę nad tym tematem. O ilu to
sprawach z nią związanych nie miał pojęcia nikt, prócz niej samej? Tajemnicą
były wszystkie te miesiące spędzone w ciągu ostatnich lat w domu rodzinnym,
wszystkie tygodnie poprzedzające rozpoczęcie przez nią edukacji i dni, które we
wczesnym dzieciństwie spędziła w Chorwacji. I to właśnie te najbardziej odległe
wspomnienia uważa za najlepsze. Jej dziadkowie byli poważaną rodziną czystej
krwi czarodziejów ze Splitu. Głowa rodziny, Ivan, był szefem magomedycznego
oddziału w jednym z największych szpitali nad Adriatykiem. Zajmował się
skutkami skomplikowanych czarów i magicznymi urazami. Jego żona, Dragana,
opiekowała się domem, dbając o bardzo wczesną edukację swojej córki, a wiele
lat później również wnuczki. To właśnie ona zaszczepiła w Narcize miłość do
eliksirów, które nie wymagały częstego używania różdżki. Nie wiedzieć czemu
dziewczyna od najmłodszych lat obawiała się dziedzin magii, wymagających
wymachiwania magicznym patykiem. Wynikało to prawdopodobnie ze sztywnego
trzymania się rodzinnych tradycji, przez jej najbliższych. Nigdy nie poznała
swojej matki, nie znała również nikogo od strony ojca, ale od najmłodszych lat
doskonale zdawała sobie sprawę jak bardzo jej przodkowie dbali o czystość krwi
i wszystko co jest z tym związane. Zadawanie się ze szlamami, czyli zdrada
własnej krwi, było jedną z największych zbrodni w takich rodach. Istniało
jednak coś, co rzucało się jeszcze większym cieniem na reputację rodziny. Tym
czymś, a raczej kimś były charłaki. Mimo że tak naprawdę w każdym rodzie
czystokrwistym zdarzyła się osoba, która urodziła się bez magicznych mocy, nikt
się do tego nie przyznawał. Wolało się wykluczyć taką jednostkę, żeby nie psuła
reputacji wielu poprzednich pokoleń. I właśnie tego od początku obawiała się
Narcize. Że okaże się charłakiem i dziadkowie się jej wyrzekną. A wtedy
zostanie sama. Zupełnie sama, bez choćby jednej osoby, która interesowałaby się
jej losem. Właśnie wtedy w jej głowie zakwitła idea, która miała uchronić ją
przed wydziedziczeniem w takim przypadku. Stwierdziła, że jeśli będzie
perfekcyjna w dziedzinach magii, które nie wymagały skomplikowanych
umiejętności, dziadkowie pozwolą jej zostać i nie wyrzucą jej, nawet w
przypadku nędznych predyspozycji magicznych. Zaowocowało to niestety pewnymi
blokadami psychicznymi, przez które prawdopodobnie nigdy nie dojdzie do choćby
miernego poziomu w rzucaniu zaklęć. Bądź co bądź miało to jednak również
pozytywne aspekty. Odkąd tylko nauczyła się czytać, siedziała z nosem w
książkach, zgłębiając tajemnice sztuki ważenia eliksirów, numerologii, animagii
czy zielarstwa. Rzecz jasna zdecydowana większość przyswajanej wiedzy nie miała
dla niej absolutnie żadnego sensu, a godziny spędzone z książką nie pozostawiły
w jej głowie nawet jednego śladu, mimo tego wytrwale czytała. A za każdym razem
kiedy przestawała, przypominała sobie jakie mogą być konsekwencje nie
posiadania mocy i wracała do setek niezrozumiałych w tamtym okresie słów. Gdyby
tylko dostrzegała swoją magię, ujawniającą się w najbardziej nieoczekiwanych
momentach. Magię, której – jak każde chyba dziecko – nie była w stanie
kontrolować. Być może wtedy przestała by żyć w ciągłym strachu, który wrył się
w jej psychikę tak mocno, że stworzył bariery, pozornie niemożliwe do złamania.
Obawa przed byciem charłakiem paradoksalnie upodobniła ją do nich bardziej niż
cokolwiek innego. Ale mimo całego tego strachu i dynastycznej otoczki chłodnych
tradycji, dziewczyna była wtedy naprawdę szczęśliwa. Rodzina, mimo swoich
poglądów i wyraźnemu dawkowaniu uczuć, wciąż była jednak rodziną. I chociaż nie
można powiedzieć, że Narcize czuła się komfortowo we własnym położeniu, to było
to spowodowane wyłącznie strachem przed stratą tego co posiadała. Bo naprawdę
kochała swoich dziadków i nie chciała się z nimi nigdy rozstawać. Niestety los
napisał dla niej inny scenariusz. Mimo że miała niecałe siedem lat, doskonale
pamiętała ten konkretny dzień. Dzień, w którym jej życie stało się koszmarem.
Leżała na ławce, w wielkim ogrodzie przy domu
dziadków. Ostatnimi czasy starała się spędzać w tym miejscu każdą wolną chwilę,
ze względu na idealną pogodę, panującą tu wrześniowymi popołudniami. Gorące
powietrze było już mniej bezwzględne niż choćby miesiąc wcześniej, więc nie
miała problemów z wytrzymaniem na zewnątrz kilku godzin dziennie. Przymknęła
oczy, opierając plecy o niewygodną, drewnianą powierzchnię, gdy nagle poczuła
coś dziwnego. Jakby jedwab dotykał jej zgiętej, zwisającej luźno nogi,
przesuwając się wyżej na ławkę. Początkowo tylko potrząsnęła stopą, marszcząc
brwi, jednak nadal czuła niewielki ciężar na łydce. Niechętnie otworzyła oczy,
chcąc sprawdzić, co jest jego źródłem. Nie zdążyła nawet spuścić wzroku, bo tuż
przed swoją głową zobaczyła wielki łeb węża, który zasyczał wściekle, wlepiając
w nią żółte ślepia. Mimo że z reguły w ogóle nie bała się zwierząt, machinalnie
krzyknęła piskliwie, mając nadzieję, że w mgnieniu oka zmaterializuje się obok
niej ktokolwiek, kto posłuży jej pomocą. Zwierze było tak wielkie, że nie
miałaby szansy, gdyby chciało ją zaatakować, a kły wystające mu z paszczy z
całą pewnością mogły zadać dziewczynie śmierć.
Pewnie jest jadowity – pojawiła się
jeszcze w jej głowie myśl, kiedy instynktownie starała się odsunąć od
zagrożenia.
– Nie bój się mnie – usłyszała cichy syk i z
przerażeniem uświadomiła sobie, że jedynym stworzeniem, które mogło wydać ten
dźwięk, był gad, od którego próbowała się oddalić. Jej rozproszony wzrok starał
się jeszcze odnaleźć kogokolwiek w pobliżu, ale bezskutecznie.
– Ty mówisz? – zapytała niemal bezgłośnie, jakby
strach zawiązał w jej gardle supeł, uniemożliwiając wydawanie dźwięków. – Jak
to możliwe?
– W tym świecie wszystko jest możliwe, Narcize,
nie zdążyłaś tego zauważyć?
Dziewczyna przyglądała się zwierzęciu z
niepokojem, ale jednocześnie też jakąś ciekawością. Zastanawiała się czy
przypadkiem nie śni, ale jednak całe otoczenie było na tyle rzeczywiste, że
mogła bez trudu uwierzyć, że wszystko dzieje się naprawdę.
– Skąd znasz moje imię? – zapyta lekko
podejrzliwie, czując, że jej przerażenia słabnie z każdą chwilą.
– Wiem o tobie więcej niż myślisz… jesteś bardzo
ważna… – wysyczał, przekręcając swój wężowy łeb i wlepiając żółte ślepia wprost
w jej zielone. – Bardzo… potrzebna…
– Potrzebna? Komu?
– Mnie… twoje życie jest bardziej cenne niż ci
się wydaje…
– Nie rozumiem – Ściągnęła brwi i przygryzła
wewnętrzną stronę policzków, zastanawiając się nad tym co usłyszała. Resztki
strachu zniknęły bez śladu, jakby zagrożenie kompletnie się ulotniło. – Do
czego jestem ci potrzebna?
– Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie… ale
teraz pora, żebyś stąd odeszła.
– Gdzie mam iść? – zapytała podnosząc się z ławki
i patrząc na zwierze z pełną niezrozumienia miną.
– Daleko stąd… tam gdzie będziesz bezpieczna.
Będziesz czekać na dzień, w którym będziesz mogła się przydać...
Narcize zupełnie nie potrafiła zrozumieć o co
może chodzić wężowi. Wiedziała jednak, że z całą pewnością nie zamierza
opuszczać dziadków, a i oni nie pozwolili by jej odejść.
– Tutaj jestem bezpieczna – powiedziała
podniesionym, rozdrażnionym głosem, po czym dodała pewna siebie – Moja babcia
może cię zabić!
Wąż zasyczał głośno, jak gdyby śmiejąc się z słów
dziewczyny.
– Nikt nie może mnie zabić – wężowe cielsko
uniosło się na ławce, a oczy gada rozszerzyły się maksymalnie, po czym zwierze
runęło bezwładnie na ziemię, a nad jego truchłem zaczęła formować się szara
bezkształtna kula, jakby dym, nad płonącym ogniskiem. Wyglądało to tak, jakby
dosłownie wyzionął ducha. Dziwny obłok przez moment trwał w zawieszeniu, po
czym z dużą szybkością wleciał wprost w dziewczynę. Narcize poczuła zimno i
nieprzyjemne ukłucie, jakby ktoś wbił jej nóż w klatkę piersiową. Przez chwilę
nie była w stanie nabrać powietrza, ale kiedy duch stracił z nią kontakt,
prawie wszystko wróciło do normy. Nadal miała jednak gęsią skórkę na rękach, a
uczucie chłodu trwało, mimo słońca, stale ogrzewającego chorwacką ziemię.
– Kiedyś to zrozumiesz – usłyszała jeszcze przy
swoim uchu i kiedy obejrzała się w miejsce, z którego dochodził dźwięk, zdążyła
zobaczyć uformowaną twarz, którą z całą pewnością już kiedyś widziała. Nie
zdążyła się jednak przyjrzeć, gdyż duch zniknął szybciej niż się pojawił, a
wraz z nim cały ziąb i nieprzyjemne uczucie, towarzyszące dziewczynie w
ostatnich chwilach. Kiedy już udało jej się wyjść z szoku, popędziła w stronę
domu, na nic nie zważając. Jakby obawiała się, że duch może wrócić w każdej
chwili. Zatrzymała się dopiero na korytarzu, prowadzącym do biblioteki.
Usłyszała ochrypły, niski głos, którego za nic nie potrafiła rozpoznać i nie
była przekonana czy chce wiedzieć do kogo należy, gdyż było w nim coś wyjątkowo
przerażającego. Po chwili usłyszała jednak babcię, więc powoli zbliżyła się do
drzwi.
– Nie możecie jej zabrać… nie róbcie tego…
Pierwszy raz słyszała u niej ten ton. Słaby,
zrozpaczony, z zaszytym wręcz błaganiem.
– To jego wola, wiedziałaś, że to kiedyś nastąpi
– wychrypiał gruby głos, bez choćby krzty współczucia. Jakby znudzony całą
zaistniałą sytuacją.
– Nic nie możesz zrobić, więc się z tym pogódź –
powiedział jakiś inny, męski głos, nieco bardziej ożywiony. – Przecież wiesz,
że w każdej chwili może się zrobić… krwawo. A przypominam, że to nie tobie nie
da się zrobić krzywdy. – Zaśmiał się, jakby z kolei on od dawna wyczekiwał tego
dnia. – Przypomnij mi bracie, czemu właściwie tracimy czas na durne rozmowy,
zamiast na przykład… zabić, zabrać i wrócić?
W tym momencie Narcize poczuła jakiś impuls,
który kazał jej wejść do pokoju, zamiast bezczynnego przysłuchiwania się
rozmowie na korytarzu. To ją chcieli, nie pozwoli, żeby z jej winy najbliższym
stała się krzywda.
– Babciu? – powiedziała, przekraczając próg,
jednak zaraz zastygła w bezruchu, widząc kto, czy może raczej co znajdowało się
w pokoju. Przerośnięte wilki, dwa razy większe niż te, które znała z książek o
zwierzętach. Jeden z nich miał ciemniejszą sierść, która przy oczach wyglądała
jak niemal czarna maska. Drugi natomiast, jasno szary, z pyskiem w którego wystawały
wielkie kły, jakby już gotowe do ataku. Oba wilki spojrzały na dziewczynę,
chociaż tylko jeden wydawał się być podekscytowany z tego powodu.
– No to już wiemy gdzie nasza zguba. – To on
odzywał się poprzednim razem. Zwrócił się z powrotem do Dragany, nadal bladej
jak ściana. – Teraz możemy cię zabić, zawsze lubiłem mieć widownię –
Kobieta z całą pewnością była przyzwyczajona do panowania nad każdą sytuacją, w
której się znalazła. Teraz natomiast, mimo dzierżonej w dłoni różdżki, zdawała
się być zupełnie bezbronna wobec zagrożenia.
– Spokój, Soffre – warknął gardłowo ciemniejszy
basior, który wcale nie podzielał entuzjazmu brata. – Nie przyszliśmy tutaj na
rzeź. Nie dzisiaj… – Przeniósł wzrok na straszą kobietę, po czym zwrócił się do
niej:
– Zostawimy wam dwie minuty. Jeśli spróbujesz
jakiejkolwiek sztuczki, zginiesz ty i wszystkie osoby na których ci zależy.
Pamiętaj co ci powiedziałem. Będzie przy nas bezpieczna – skończył swoją
wypraną z emocji wypowiedź, po czym odwrócił się, opuszczając pomieszczenie
drugimi drzwiami.
– No pewnie że będzie… – powiedział jeszcze drugi
wilk, nadal jakby rozbawiony całą sytuacją, patrząc na Narcize, jak na
wyjątkowo smaczną przekąskę. Udał się jednak za bratem, zostawiając je same w
pomieszczeniu.
– Babciu, o co chodzi? – zapytała na powrót
przerażona dziewczyna. Nie miała pojęcia co się dzieje, ale nie było
wątpliwości, że nie jest to nic dobrego.
– Narcize, tak mi przykro – Dragana podeszła i
nachyliła się bliżej niej. – Nie mam na to żadnego wpływu – mówiła łamiącym się
głosem. Młoda Chorwatka jeszcze nigdy nie widziała swojej babci w takim stanie.
Wiecznie opanowana, chłodna i zdystansowana, teraz zdawała się być ludzka do
granic możliwości. Wciąż blada jak ściana, spojrzała wnuczce prosto w oczy. –
Nie możesz tu dłużej zostać…
– Dlaczego? Co to za wilki?
– To deathy. Nie sądziłam, że jeszcze jakikolwiek
istnieje, ale niestety… są tu z polecenia twojego ojca – powiedziała pełnym
goryczy głosem.
– Ale przecież mój ojciec… – przerwała wpół
zdania, zdając sobie sprawę z kim rozmawiała wcześniej w ogrodzie. – Jak to
możliwe?
– Przepraszam, Narcize… od początku się tego
spodziewaliśmy z twoim dziadkiem, nie sądziłam tylko, że nastąpi to tak szybko…
dlatego nigdy ci nie mówiłam, myślałam że jeszcze zdążę…
– Ale ja nie chce nigdzie jechać – powiedziała
przez łzy. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że w jednym momencie straci
wszystkich bliskich.
– Nie mamy wyboru – odpowiedziała pustym głosem.
Jakby wyzbycie się emocji miało być lekarstwem na wszystkie te wydarzenia.
Zrobiła krok do tyłu. – Musisz być silna…
– Nie! – Narcize była bliska histerii. Właśnie
spełniały się jej najgorsze obawy i wydawało się, że nikt nie ma zamiaru w
jakikolwiek sposób jej pomóc. – Nie mogę zostać sama, nie możecie mnie
zostawić! Co ja takiego zrobiłam?! – poczuła, że znowu brakuje jej powietrza.
Chciała złapać starszą kobietę za rękę, ale ta zrobiła kolejny krok do tyłu,
jakby uczestniczenie w tej sytuacji było dla niej zbyt trudne. Narcize upadła
na kolana, w myślach błagając Merlina, żeby to był sen, z którego za moment się
obudzi.
– Przecież możesz z nimi walczyć… walczyć o mnie
– mówiła szlochając.
– Przykro mi, Narcize… ta sprawa jest z góry
przegrana – doszedł do niej ten głos, w którym zablokowane były jakiekolwiek
emocje.
Widocznie nie jesteś warta czyjejkolwiek walki
– usłyszała cichy głos we własnej głowie i to był chyba gwóźdź do trumny
jej bezsilnej rozpaczy. Łzy płynęły jej z oczu bezwiednie, a usta próbowały
złapać powietrze, które wcale nie chciało dotrzeć do jej płuc.
– Nie chcę odejść… nie poradzę sobie sama.
– Musisz – powiedziała cicho. – Choćbym chciała,
nie mam możliwości walczyć z tymi stworzeniami. Nikt nie ma… ale tobie nic nie
grozi. Pamiętaj, że nie żegnamy się na zawsze… to tylko tymczasowe – kłamała
bez zająknięcia. Nadzieja, to jedyne co mogła zostawić swojej wnuczce.
– A dziadek?
– Przyjedziemy do ciebie, nie martw się… musisz
sobie poradzić – powtórzyła cicho, jakby chciała, żeby to zdanie wryło się w
pamięć siedmiolatki. I tak rzeczywiście było. Po wielu tygodniach oczekiwania w
końcu zdała sobie sprawę, że dziadkowie nie odwiedzą jej w deszczowej Anglii.
Faktycznie musiała sobie poradzić, chociaż nie była zdana tylko na siebie.
Krwiożercze bestie okazały się dla niej lepszą rodziną, niż można by
przypuszczać. Chociaż po tych kilku latach doskonale rozumie postępowanie
swojej babci, chyba nigdy nie zdoła w pełni pogodzić się z tą sytuacją. Ilekroć
starała się wymazać ten przeklęty dzień ze swojej pamięci, obrazy wracały do
niej jak bumerang. Nieraz przyłapała się na zastanawianiu jak teraz wyglądałoby
jej życie, gdyby jednak zdołała zostać w Chorwacji. Kim by teraz była?
Wszystko byłoby inne…
Zdawała sobie sprawę, że zapewne lepsze. Ale z
drugiej strony, czy na pewno?
Rozejrzała się po twarzach siedzących obok niej
uczniów. Lavender zajęta zagadywaniem Parvati, kawałek dalej Złota Trójca
rozmawiała ze sobą przyciszonymi głosami, zapewne zastanawiając się jakim cudem
Umbridge dowiedziała się o ich weekendowym spotkaniu. Z drugiej strony sali
grupa Ślizgonów rechotała głośno, najpewniej planując uprzykrzenie czyjegoś
życia. Narcize westchnęła głośno. Mimo wszystkich wad tego miejsca, czuła, że w
pewien sposób tam pasowała. Nawet jeśli bardzo się starała, nie mogła poczuć
się zupełnie samotnie. Choćby robiła wszystko, żeby przyjaciele się od niej
odwrócili, oni jak na złość ciągle byli przy niej. Nawet wrogowie zawsze
kręcili się gdzieś w pobliżu, nie pozwalając zatracić się w swojej
beznadziejnej samotności. Chyba to właśnie była magia tego miejsca.
– No Narcize, przyznaj, że mam rację! – obruszyła
się Lavender, widocznie nie mogąc przekonać Parvati do swojej racji.
– Zgadzam się – powiedziała dziewczyna zupełnie
bez przekonania, nie mając bladego pojęcia o co chodziło jej koleżance. –
Idziemy na lekcje? – dodała pospiesznie, widząc oburzenie panny Patil.
– Szczerze mówiąc wcale nie spieszy mi się na
eliksiry – skrzywiła się Lav, podnosząc jednak z miejsca. – Nie rozumiem czemu
nie mogą nam połączyć zajęć z Hufflepuffem, albo chociaż Ravenclawem, tylko z
tymi irytującymi Ślizgonami.
– Pomyśl o tym inaczej… – zaczęła Chorwatka,
zamyślając się na moment. – Wyobraź sobie kociołek z jakąś wyjątkowo paskudną,
śmierdzącą mazią, który zupełnie przez przypadek wylądowałby na naszej
drogiej Pansy Parkinson. – Uśmiechnęła się rozmarzona, na wyobrażenie tej
sytuacji, a dziewczyny zawtórowały jej śmiechem. Kiedy wszystkie zajęły swoje
miejsca w klasie Snape’a, Narcize zarejestrowała obecność jeszcze jednej osoby,
raczej niepożądanej przez zgromadzonych na sali Gryfonów. Dolores Umbridge
siedziała w kącie sali ze swoją nieodłączną podkładką do notowania. Chorwatka
musiała przyznać przed samą sobą, że była ciekawa tego co wyniknie ze spotkania
tej dwójki. Po raz kolejny zaczęła się zastanawiać czy Ropucha ma coś wspólnego
ze śmierciożercami, a jeśli tak, to na pewno znała się wcześniej ze Snapem.
Ciekawe czy dałaby to jakoś po sobie poznać…
– zamyśliła się na moment, ale po chwili cmoknęła z niezadowoleniem. Na pewno
by to jakoś ukryła, raczej nie będzie możliwości, żeby rozwiać swoje
wątpliwości po samych obserwacjach.
– To może być dobre – szepnęła Parvati niemal
bezgłośnie, kiedy sama dostrzegła nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią.
– Moja miłość do Nietoperza każe mi być za nim w
tym starciu – powiedziała równie cicho Narcize i obie uśmiechnęły się
rozbawione.
– Być może panna Kopljar podzieli się z klasą
informacją, co jest dla niej takie zabawne – powiedział głośniej Mistrz
Eliksirów i oczy obecnych w pomieszczeniu osób skierowały się na jej stanowisko
pracy. Narcize spojrzała zmieszana na nauczyciela, nie do końca wiedząc co
odpowiedzieć. Jak nigdy. W towarzystwie Severus Snape’a zawsze była jednak w
pewien sposób onieśmielona.
– Nic – wybąkała pod nosem, starając się unikać
czarnych oczu, bo zdawało jej się, że są w stanie odczytać z jej zielonych
ostatnie wypowiedziane przez dziewczynę zdanie.
– Nic… – powtórzył głucho Mistrz Eliksirów. – Być
może gdybyś w końcu zaczęła uważać na moich zajęciach, twoje umiejętności dałoby
się określić jakimś innym słowem… – powiedział zimnym głosem, a część Ślizgonów
zarechotała pod nosem. Narcize musiała włożyć sporo wysiłku, żeby nie obnażyć
zębów w gotowości do ataku. W zamian za to, jak to zwykle miała w zwyczaju
robić, zassała policzki, przygryzając ich wewnętrzną część i rzuciła
nienawistne spojrzenie rozbawionym uczniom. – Minus pięć punktów – dodał
jeszcze Snape, po czym wrócił do prowadzenia lekcji. Narcize miała wielką
ochotę skomentować odpowiednio tą sytuację, ale nie chciała się narażać na
dodatkowe uwagi. Przeniosła wciąż zdenerwowane spojrzenie na Umbridge,
zastanawiając się jaki jest sens jej siedzenia na lekcjach, skoro nawet słowem
nie odezwała się przy minionej sytuacji.
Miałaby bronić szlamy, naprawdę?
Wywróciła oczami, słysząc złośliwy głosik we
własnej głowie. Udawanie mugolaka było chyba najbardziej niewygodnym dla niej
aspektem całej stworzonej przez siebie historyjki. Chociaż akurat za wymyślenie
tej części odpowiadają uczniowie, roznoszący plotki, które starała się puścić.
Jak zwykle ludzie zmienią wszystko na niekorzyść samej zainteresowanej.
Narcize spojrzała do kociołka, mieszając niemal
gotowy już wywar, gdy kątem oka dojrzała, jak Umbridge podnosi się z miejsca,
prawdopodobnie żeby zadać Snape’owi serię pytań, jak wszystkim nauczycielom.
Musiała przyznać, że była ich bardzo ciekawa, ale siedziała niemal na samym
końcu sali, więc ogień buchający pod kociołkami kilkunastu osób i bulgotanie
ich wywarów skutecznie uniemożliwiło jej usłyszenie. Wrodzona ciekawość kazała
jej jednak wytężyć słuch, przez co nieco mniej uwagi poświęciła własnemu
eliksirowi. Wszystko miała jednak pod kontrolą, więc co złego mogło się w tej
chwili stać? Co jakiś czas jakiś uczeń przechodził obok niej, gdyż kawałek
dalej była szafa z niektórymi składnikami i przyborami. Nie martwiło jej to,
póki przed oczami nie stanął jej Malfoy, z głupkowatym uśmiechem. Nie odezwał
się jednak ani słowem, tylko minął ją, wracając do swojego stanowiska pracy.
Spojrzała na niego z zażenowaniem i westchnęła ostentacyjnie, wracając w pełni
do przygotowywanej mikstury. Odmierzyła uważnie krew salamandry i wlała ją
ostrożnie do kociołka. Wywar momentalnie zgęstniał i nabrał zgniłozielonej
barwy.
– Co jest? – syknęła i od razu starała się
rozmieszać substancję. To był błąd. Eliksir z powrotem zaczął bulgotać, z każdą
chwilą coraz bardziej intensywnie. Otworzyła szerzej oczy, wiedząc już co za
chwilę się stanie. Nie zdążyła nawet odsunąć się na bezpieczniejszą odległość,
a kociołek rozprysnął się z hukiem tuż obok niej. Zakryła jeszcze jakimś cudem
twarz, żeby odłamki nie wpadły jej do oczu. Wszędzie było mnóstwo dymu i
Narcize miała wielką nadzieję, że sama jakimś cudem rozpłynie się w powietrzu.
Taki wstyd… – pomyślała zażenowana
powstałą sytuacją. – Jak jakiś pierwszak…
Zdawała sobie oczywiście sprawę, że nie była to
do końca jej wina, ale gdyby tylko zwracała większą uwagę na swój kociołek,
cała sytuacja nie miałaby miejsca. Przygotowywała się już na stratę tysiąca
punktów za ten incydent, jeszcze w dodatku w obecności Umbridge. Paląca
nienawiść rozlewała się w tej chwili w okolicach jej serca. Dziewczyna miała
naprawdę ogromną ochotę rozerwać Malfoya na strzępy, za upokorzenie, które na
nią sprowadził. Rozejrzała się z wściekłością, coraz intensywniej czując żądze
zemsty, jakby kurczowo uczepiła się jej wnętrzności, nie pozwalając nawet wziąć
głębokiego oddechu. Spojrzała przelotnie po twarzach najbliżej stojących osób,
jednak nikt nie wydawał się być rozbawiony zaistniałą sytuacją. Nawet dwójka
Ślizgonów, stojąca nieopodal, patrzyła na dziewczynę z lekkim zdziwieniem, a
Parvati, znajdująca się najbliżej niej, była wręcz przerażona.
– Co… – chciała zapytać napastliwym tonem, jednak
zakrztusiła się, kiedy tylko wydała z siebie jakikolwiek dźwięk. Ucisk w okolicach
klatki piersiowej tylko się wzmocnił, jakby rzeczona nienawiść domagała się
odpłacenia Malfoyowi czymś równie paskudnym i upokarzającym. Zakryła usta,
starając się uspokoić kaszel, a kiedy odjęła rękę od twarzy, zauważyła, że cała
wewnętrzna strona dłoni pokryta jest krwią.
– Niech ktoś sprowadzi panią Pomfrey! – krzyknęła
Lavender, patrząc na przyjaciółkę z chyba jeszcze większym przerażeniem niż
Parvati.
– Nic mi… nie jest – starała się powiedzieć
Chorwatka, w przerwach między kaszlem, ale coraz trudniej było jej złapać
powietrze. Przeniosła rękę w okolice żeber i dopiero teraz zorientowała się, że
to nie nienawiść wywierała nacisk na jej klatkę piersiową, tylko spory kawałek
metalu, który wbił się tuż pod mostkiem. W tym momencie fala bólu rozeszła się
po jej ciele, jakby ktoś ją oblał lodowatą wodą. W tej chwili zupełnie nie była
już w stanie złapać powietrza, jeszcze bardziej kaszląc krwią. Nagle kątem oka
dostrzegła żółtawy promień zaklęcia, lecącego wprost na nią. Kiedy tylko w nią
uderzył, poczuła niesamowitą ulgę. W jednym momencie ból przestał jej dokuczać,
a krew nie zabierała jej już możliwości oddychania. W zasadzie już nie musiała
oddychać. Wszystko było jej już jedno. Zamknęła oczy, pogrążając się w
ciemności i odpływając w nicość.
–––––––––––––––––––
Cóż, tak krótko w ramach zakończenia –
przepraszam, że jak zwykle przerwa między rozdziałami była dłuższa niż wypada,
jednocześnie dziękuję tym nielicznym, którzy są w stanie to tolerować. Jeśli
rzeczywiście są jeszcze osoby, które czytają to opowiadanie, to obiecuję (tak
mi się wydaje), że w bardzo niedługim czasie (może nawet jeszcze dzisiaj)
pojawi się kolejny rozdział, który w zasadzie mam już nakreślony w głowie.
Rozdziału jeszcze nie przeczytałam do końca ( zrobię to jutro ), ale już wiem, że jest świetny!
OdpowiedzUsuńTo " coś " co wyleciało z tego węża to dusza Voldemorta, prawda?
Widzę, że opłacało się czekać tak długo:)
Aha, zauważyłam jeden błąd - pisze się Snape'em.
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!
Pozdrawiam,
Arachne.
A co do tej " dość długiej przerwy miedzy rozdziałami " to według mnie nawet lepiej. Gdy się widzi nowy rozdział jest się szczęśliwym i uradowanym:D
UsuńTak tak, to była jego dusza :D czy tam ten fragment który mu pozostał... co do następnego rozdziału, to w sumie jestem w połowie, ale nawet jeśli go dziś/jutro skończę, to chyba zgodnie z tym co napisałaś, z tydzień jednak poczekam, żeby nie wrzucać od razu ;)
UsuńRównież pozdrawiam
Wlasnie odkryłam te opowiadanie i jest zajebiste! Subskrybuje i czekam na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńDzięki, cieszę się, że się podoba ;)
UsuńAaaaaa... Jak mogłaś skończyć w takim momencie?! Rozdział był bardzo ciekawy, zresztą jak zawsze ;-), mimo wszystko warto było czekać. Podobała mi się wstawka z wspomnieniami Narcize, wyjaśniła wiele faktów. Wreszcie dowiedziałam się, dlaczego Narcize jest słabą czarownicą (bardzo mnie to dziwiło, ponieważ jest animagiem, a przecież zmiana w deatha musi być trudniejsza niż rzucenie jakiegoś głupiego ,,Lumos"). Mam nadzieję, że Narcize uda się przełamać bariery psychiczne. Okropnie ciekawi mnie co ukrywa Parvati. Teraz trochę od czapy, ale zapomniałam o tym napisać w poprzednim komentarzu. Bardzo podoba mi się twój Lord Voldemort, nie wykreowałaś go jako milusińskiego i opiekuńczego ojca, ale zostawiłaś mu jego charakter, za co jestem ci wdzięczna. Jednak myślę, że twój Czarny Pan (tak jak ten Rowling [wiem, krytykuję autorkę, jestem zła]) jest zbyt jednoznaczną postacią. Nie wierzę, że nie nic nie czuł do innych, mimo swoich starań był człowiekiem, więc miał uczucia, ale to tylko moja opinia :-). Trochę się rozpisałam, ale już kończę. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i życzę WENY!!!
UsuńPozdrawiam,
Zaczytana
Wow, to chyba najdłuższy komentarz, jaki napisałam :-). Anyway, zapomniałam napisać, że to, co zrobił Draco było okropnie wredne, chociaż w sumie to do niego pasuje. Lubię tę postać, ale tu złapał u mnie minusa.
UsuńMam nadzieję, że nie zapomniałaś o omamach (myślę, że to jednak nie są omamy, ale nie potrafiłam tego inaczej nazwać, więc niech będzie) Narcize, ponieważ bardzo lubiłam ten wątek. Generalnie lubię książki o opowiadania, w których u postaci występują zburzenia psychiczne, więc może dlatego tak szybko polubiłam tego bloga. Czekam na rozwinięcie tego motywu.
Jeszcze raz pozdrawiam,
Zaczytana
Dzięki za tak długi komentarz, to przede wszystkim. Co do Voldemorta to szczerze mówiąc też wydaje mi się, że powinien COKOLWIEK czuć, no bo bez przesady, przecież jakaś cząstka duszy mu została, z tym, że wiesz jak jest - w jego przypadku trzeba by bardzo uważać, żeby nie przegiąć z zachowaniem, bo wychodzę z założenia, że znaczne odbieganie od kanonicznego charakteru jest złe, no ale zobaczymy jak to wyjdzie kiedy będzie go trzeba odrobinę uczłowieczyć (a pewnie przyjdzie taki moment) :)
OdpowiedzUsuńA jeśli podoba ci się ten motyw z Cassandrą i głosami to prawdopodobnie będziesz zadowolona z (napisanej już) części następnego rozdziału, bo nieco ten wątek popchnęłam ;) no ale nie uprzedzam faktów, żeby nie psuć zabawy z czytania.
Pozdrawiam
Co do długości komentarza, rzadko zdarza mi się pisać na blogach tak długie tekstu, ale po przeczytaniu tego rozdziału poczułam taką wewnętrzną potrzebę :-). Zgadzam się, że Voldemort jest postacią z trudnym do opisania charakterem - nie można zrobić z niego potulnego dziadziusia, ani też potwora, który myśli tylko o przelewie krwi. Podoba mi się kreacja twojej postaci, bo to wyśrodkowałaś. Zachowałaś jego okrucieństwo, ale też dałaś mu uczucia (nie zabił Narcize, chociaż mógłby, a poza tym przecież musiał mieć jakiś kontakt z jej matką :-), choć wątpię, że była to miłość. Cieszę się, że piszesz już nowy rozdział, i że wystąpi tam Cassandra. No cóż i tak zabrałam ci wystarczająco dużo czasu na przeczytanie tego.
UsuńPozdrawiam,
Zaczytana
Przeczytałam wszystko od początku do końca. Genialne opowiadanie! Dodaję do obserwowanych. Mam nadzieję, że notki będą pojawiać się w miarę często :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Fajnie, że się podoba i szczerze mówiąc też mam nadzieję, że wena mnie za szybo nie opuści. Prawdopodobnie we wtorek wrzucę kolejną część ;)
UsuńRównież pozdrawiam